Andrzej i Maria Rotwand |
Jak siostry albertynki przechwyciły bezcenną kolekcję Rotwandów.
Była prawdziwą damą. Zawsze zadbana, w eleganckiej biżuterii i nieskazitelnej fryzurze. Goście byli zapraszani na 17.00 - w porze herbaty podawanej w filiżankach, którym towarzyszyły srebrne łyżeczki.
Bogata wdowa
Maria Rotwand to wdowa po Andrzeju, synu Stanisława. Jej teść był jednym z najznakomitszych przedstawicieli burżuazji warszawskiej XIX w. Finansista, filantrop, działacz społeczny - tak pisze się o nim w encyklopediach. Był inicjatorem założenia Politechniki Warszawskiej, współtwórcą słynnej szkoły technicznej Wawelberga i Rotwanda, która przetrwała do 1951 r. Był bogaty.
Jego syn i mąż Marii - Andrzej - był chyba jeszcze bogatszy niż ojciec. Bankowiec znający się na giełdzie i robiący pieniądze na wszystkim, co mu w ręce wpadło. To do niego przed wojną należała neobarokowa willa z żółtej cegły w alei Szucha w Warszawie. Miał też wiele innych nieruchomości. I przede wszystkim znakomitą kolekcję obrazów i innych dzieł sztuki.
Maria Rotwand to malarka, wieloletni pedagog w szkołach malarstwa i sztuk pięknych. Całe życie poświęciła sztuce. Nie miała dzieci. Uczucia macierzyńskie przelała na siostrzenicę Helenę. Malarka otaczała się antycznymi meblami i płótnami. Kochała kolekcję zgromadzoną przez męża i powiększała ją także po jego śmierci. Skutecznie odzyskiwała również majątek, który odebrano rodzinie w PRL-u. Była pewna, że spędzi starość w gronie rodziny i przyjaciół. Nie było jej to dane. Otoczyły ją siostry zakonne. Odsunęły od rodziny.
I ta antyklerykałka wyśmiewająca się z twardogłowych katolików, nietolerująca konserwatyzmu i zaprzaństwa, kobieta, która wypędziła księdza, gdy przyszedł z ostatnią posługą, nagle przepisała cały swój majątek siostrom albertynkom.
Doradcy prawni
Zaczęło się w 2001 r., gdy Maria zaczęła chorować. Miała sepsę. A że była sędziwa, nikt nie dawał jej szans, że przeżyje. Wyszła z tego, ale nigdy już nie wróciła do pełni sił. Zaszyła się w domu, gdzie przychodziły do niej opiekunki. Pojawiła się też adwokat Barbara Rościszewska, jej doradca prawny. Zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Rotwandowa sprzedała najcenniejsze i - co jeszcze bardziej dziwne - najukochańsze obrazy i dzieła sztuki. Zerwała z rodziną i siostrzenicą Heleną Deskur z Krakowa. Gdy tylko dzwonił ktoś z bliskich, opiekunki mówiły, że starsza pani śpi albo że jest tak słaba, iż nie utrzyma słuchawki. Albo że się kąpie. Jeśli już udało się z nią połączyć, powtarzała, że nie może jeść i żeby w żadnym wypadku jej nie odwiedzać. Gdy rodzina pojawiała się bez zapowiedzi, drzwi były zamknięte. O stanie zdrowia i sytuacji Marii można się było dowiedzieć od jej doradcy prawnego. Bliscy słyszeli, że Rotwandowa nie chce nikogo widzieć, bo źle wygląda i jest nieubrana. Przyjmowali to do wiadomości, bo przecież była prawdziwą damą. Nie chciałaby, by ktoś widział ją w łóżku, w nocnej koszuli. Zadziwiały ich tylko opiekunki. Zakonnice nie pasowały do tej inteligentnej, światłej i zdeklarowanej aktyklerykałki. Kilka miesięcy przed śmiercią Rotwandowa praktycznie straciła kontakt ze światem. Zmarła 22 sierpnia 2007 r., dożywszy 102 lat. Rodzinie pozostawiła testament.
Ostatnia wola
100-letnia dama drżącą dłonią napisała: Testament. Odwołuję wszystkie testamenty. Cały majątek zapisuję dla sióstr albertynek. Wykonawcą testamentu ustanawiam mec. Barbarę Kochanowską -Rościszewska. Warszawa 20.12.2005 Maria Józefa Rotwand.
obraz autorstwa Marii Rotwand |
Trzeba przyznać, że 100-latka wykazała się nadzwyczajną przezornością: nie tylko przekazała ostatnią wolę notariuszowi, ale zadbała jeszcze o badanie psychiatryczne. Zrobiła to kobieta, która według świadków w ostatnich latach życia zachowywała się infantylnie, a zdaniem opiekunek nie miała siły utrzymać słuchawki w dłoni.
Spór sądowy
Od 2 lat przed warszawskim sądem toczy się postępowanie. Helena Deskur, siostrzenica Marii, zarzuca Zgromadzeniu Sióstr Albertynek, że bezprawnie zagarnęło majątek po Marii Rotwand. Chce udowodnić, że testament, który przedstawiły siostrzyczki, jest niezgodny z wolą zmarłej. Próbuje dowieść, że opiekunki i jej doradca prawny celowo odizolowały ją od bliskich. Zeznający przed sądem notariusz stwierdził, że to mecenas Rościszewska podała starszej pani nazwę organizacji dobroczynnej, która miałaby przejąć jej majątek. - Jej by to nigdy do głowy nie przyszło - zeznała przed sądem jedna z uczennic Rotwandowej. - Nazywała mnie fundamentalistką katolicką, gdy cytowałam jej słowa Biblii. W nieelegancki sposób wyrażała się o Bogu i Kościele. Kobieta przypomniała sobie zajście, gdy przyprowadziła do niej w czasie choroby księdza. A fe, a fe, a fe! - krzyczała artystka i kazała go wyprosić. - Pani profesor nie miała już kontaktu z rzeczywistością. Kiedyś rozmawiałyśmy o literaturze, malarstwie, a gdy zachorowała i zajmowały się nią opiekunki, powtarzała tylko: Kiedy ja będę mogła coś zjeść? - Ona zawsze mówiła, że wszystko, co ma, jest dla mojej dzidzi, czyli dla siostrzenicy Heleny Deskur - zeznała przed sądem uczennica Rotwandowej. Dlaczego więc zmieniła zdanie? Sprawa sądowa toczy się w żółwim tempie. Wciąż nie policzono, jak duży majątek zagarną siostrzyczki. Adwokat zgromadzenia nie chce do tego dopuścić.
Skarb zakonnic
Przed wojną kolekcja Rotwandów liczyła przeszło 100 obrazów: Brandt, Kossak, Malczewski, Fałat, Matejko, Chełmoński, Styka i wielu innych. Część kolekcji została zagrabiona przez okupanta; losu tych dzieł często nie dało się ustalić, co nie znaczy, że wyparowały. Gdzieś są, a więc teoretycznie można dochodzić ich własności. To wirtualna i mało realna część spadku Marii Rotwand, jednak warta odnotowania. Ta bardziej konkretna część to płótna przekazane przez Rotwandowa w depozyt do muzeów oraz pieniądze pochodzące ze sprzedaży obrazów i nieruchomości. Bo chyba nikt nie uwierzy, że sędziwa staruszka w ostatnich latach życia przehulała miliony złotych. Depozyt oznacza, że muzea mogą wystawiać dzieła, lecz nie są ich właścicielami. Spadkobiercy Marii Rotwand będą mogli obrazy odebrać z depozytu muzeów i je spieniężyć lub powiesić sobie w salonie albo w toalecie. Dysponujemy dwoma dokumentami przekazania w depozyt do Muzeum Narodowego przez Marię Rotwand kilkunastu cennych obrazów. Takich dokumentów jest z pewnością więcej. Albertynki zapewne wygrają proces spadkowy. Następnym ich krokiem będzie ogołocenie publicznych muzeów z dzieł sztuki należących niegdyś do Rotwandów. Siostrzyczki, jeśli opylą te skarby, wzbogacą się o dziesiątki milionów złotych. Forsę z pewnością przeznaczą na poprawę losu ludzi biednych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz