Jarosław Dyko |
Jarosław Dyko i Stanisław N. znają się od dzieciaka. Obaj mieszkali w Jaworzynie Śląskiej, razem chodzili do szkoły. Potem obaj wstąpili do policji. Dyko był dzielnicowym, potem poszedł do dochodzeniówki. Chciał się kształcić, wystąpił więc do przełożonego o skierowanie go do szkoły oficerskiej.
- Nie widzę cię w tym. Ty sam sobie jesteś wrogiem, nie masz przyjaciół, znajomych, z nikim nie potrafisz współpracować - powiedział mu szef. Na "oficerkę" go nie skierował. Dyko policję znienawidził. Marzył o zawodzie prokuratora. Poszedł na prawo. Niedługo potem był już w prokuraturze rejonowej.
Siedzieć za pięć dych
Poza pracą w jednej komendzie Dyko i N. mieszkali na jednym osiedlu. Gdy Ruscy wynieśli się ze Śląska, pozostało po nich opuszczone osiedle. Ileś mieszkań dostała policja. Dyko i N. także. Mówili sobie "cześć", ich synowie chodzili razem do szkoły, grali na jednym boisku. Pewnego dnia Dyko nie odpowiedział na przywitanie. Niedługo potem kazał do siebie mówić "panie prokuratorze". Synowi zakazał się bawić z synem N., bo to bandyta.
Ruszyło śledztwo na podstawie zeznań świadka koronnego, który oskarżył N., że wziął od niego 50 zł za jakąś policyjną ochronę. Dariusz N., jak wielu innych pomówionych policjantów, został zatrzymany. Przez 16 miesięcy nie wykonano wobec niego żadnej tzw. czynności procesowej. Pierwsze widzenie z żoną dostał po 17 miesiącach. Postępowanie prowadził przyjaciel Jarosława Dyki, prokurator Krzysztof Schwartz.
Poza pomówieniem koronnego, nie było przeciwko N. żadnych dowodów. W pierwszej instancji został uniewinniony. Prokurator złożył zażalenie na decyzję sędziego. Sprawę zwrócono do ponownego rozpatrzenia. Wtamtym postępowaniu też coś się nie podobało prokuratorowi. Zażalenie, apelacja. Skutek: postępowanie przed sądem toczy się 6 lat. Może byłoby to zabawne, gdyby nie fakt, że N. został wyrzucony z pracy, odebrano mu prawo do policyjnej emerytury i kompletnie zrujnowano. No i Dyko go nie lubi ...
Drapać za darmo
Dariusz N. pamięta ten dzień. Może dlatego, że przez rok ciągle musiał opowiadać, co wtedy robił. Poszedł po zakupy do pobliskiego sklepu Biedronka. Chyba nawet pamięta, co kupował. Żeby było szybciej, szedł na skróty obok bloku, w którym mieszkał Dyko. Po miesiącu dostał wezwanie na przesłuchanie. Poszedł. Nieźle się uśmiali z kolegami, gdy zobaczyli, o co prowadzi postępowanie świdnicka prokuratura. Chodziło o zdrapkę nad domofonem w bloku, w którym mieszka Dyko. Ktoś wydrapał napis: Dyko ty kurwo. Poszkodowany twierdził, że zrobił to N. Świadkami prokuratora byli jego syn i żona. Syn widział podejrzanego z żółtą reklamówką koło bloku, żona w zasadzie nic nie widziała, ale Dariuszowi N. źle z oczu patrzy. Sam prokurator wie, że to musiał być on, bo zawsze gdy koło niego przechodzi, to widzi, że N. chce mu coś powiedzieć, ale nie mówi. I dlatego wydrapał.
Prokuratura, w której pracował Dyko, nie tylko wszczęła postępowanie, ale objęła sprawę ściganiem za groźby karalne. Nawet nie zauważono, że w zwrocie Dyko ty kurwo nie ma żadnej groźby.
Badać za tysiące
Prokuratura powołała biegłego do zbadania zdrapki. W tempie ekspresowym. Gdy normalnie na badanie biegłego czeka się 1,5 roku, tak tu już po 3 tygodniach była opinia. Ale powołanie biegłego miało swoje dobre strony - terapeutyczne. N. lewą i prawą ręką, dużymi i małymi literami, legalnie pisał w prokuraturze Dyko ty kurwo! Wielokrotnie powtarzany równoważnik zdania, będący materiałem porównawczym, działał na niego kojąco.
Zaraz po opinii biegłego postawiono Dariuszowi N. zarzuty.
- Biegły stwierdził, że to najprawdopodobniej pan napisał - stwierdził prokurator.
Tymczasem opinia biegłego mówi, że nie sposób dokonać rzetelnej analizy. Tym bardziej że Dyko z rodziną ścierał napis wielokrotnie. Wiadomo, wstyd!
Stanisław N. ma ogromne doświadczenie jako śledczy policjant. Wiedział, że zakrawa to na paranoję. Nawet gdyby znaleziono drapacza, jest to jedynie wykroczenie, a nie przestępstwo. Zwykły akt wandalizmu, zresztą na niewielką skalę, bo napis był mały, nawet załatanie elewacji kosztowałoby może stówę.
Tymczasem prokuratura robiła kolejne ekspertyzy. Kolejne i kolejne. I w żaden sposób nie można było potwierdzić, że to N. drapie po świdnickich murach.
Prokuratura wydawała tysiące na kolejne badanie zdrapki. Gdy śledztwo umarzano z braku dowodów, Dyko pisał zażalenie, znajomy sędzia kazał prowadzić sprawę dalej i zbierać kolejne dowody. I tak postępowanie trwało rok. Wreszcie Dariusz N. wywalczył przeniesienie postępowania do prokuratury, w której nie pracuje Dyko. Dopiero tam ktoś szeroko otworzył oczy i umorzył nikomu niepotrzebne i kosztowne śledztwo.
Sądownictwo w Polsce, posługując się terminologią rolnicza, nie wymaga plewienia, tylko zaorania i obsiania na nowo .
OdpowiedzUsuńPolska Rzeczpospolita Korupcyjna: Biedrzyński, na drzewo!
http://3obieg.pl/polska-rzeczpospolita-korupcyjna-biedrzynski-na-drzewo
Bajkowy operat szacunkowy biegłego Jerzego Karpińskiego sprawa pokrzywdzonego Bogusława ...
https://www.youtube.com/watch?v=RNLEELvzZd8
Zeznania autora bajkowego operatu szacunkowego, biegłego sądowego Jerzego Karpińskiego
https://www.youtube.com/watch?v=RW62F955-_w
Ale "jaja" ,ja znam tego "prokuratora" ,bo też chodziłem z nim do szkoły i mieszkałem w Jaworzynie Śląskiej ,to człowiek mściwy ,bez zasad ,do celu po trupach ,za młodego przejawiał już takowe ciągoty ,być może to genetyka ,ponieważ jego ojciec torturował całą jego rodzinę ,był alkoholikiem ,nawet byłem świadkiem bójki ich obu .Dziwne ,że z dzieciństwa nie wyciągnął pan Jarosław żadnych wniosków .Szkoda ,ale tak działa władza w rękach człowieka ,który nie powinien mieć z tym zawodem nic wspólnego.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisany artykuł.
OdpowiedzUsuńciekawie opisana sytuacja
OdpowiedzUsuń