czwartek, 14 marca 2013

Kurewskie nasienie (NIE 6/2012)

Jak załatwić gościa jego własną spermą. 
 
Nie wiedzą, co to prawo do 40-godzinnego tygodnia pracy. Nie żądają ekwiwalentu za brak odzieży roboczej ani posiłków regeneracyjnych. Nie znają pojęcia przerwy śniadaniowej. Nie oczekują emerytur pomostowych ani waloryzacji płac o 2 punkty procentowe ponad kwartalny wskaźnik inflacji. Nie zrzeszają się w związkach zawodowych. Nie wybrzydzają. Czy ktoś widział, by którakolwiek z nich wystawiła tabliczkę "Tylko dla brunetów" albo "Małe fiuty wykluczone"... Są najniżej w hierarchii.
Nie mają gdzie się umyć. Albo marzną w mrozy, albo gotują się w upale. Zawsze mogą dostać w mordę, bo opiekun nie zdąży obronić. Często trafiają na zboków. I te haracze. Nikt ich nie pyta, czy wyrobiły normę. Płacą i tyle. Muszą się więc bronić przed złem tego świata.




Pani kurwa przydrożna
Robert Żuchniewicz jechał jak zwykle gdańską trasą na Pomorze. Zatrzymał się przy barze: jakiś rosołek by się zjadło. Nieopodal stały dwie kobiety. Takie opalone. Jedna podeszła i zaproponowała usługi. Nie chciał. Zaraz miał się spotkać ze swoją laską. Po cholerę tracić energię na coś takiego?
Nie można powiedzieć, że był miły: kazał jej spierdalać. Ale ona wlazła mu do samochodu. Więc ją wyciągnął. Może nie za włosy, ale delikatny nie był. I odjechał. Dał z buta, bo już widział, że biegnie do niego jakieś łyse yeti. Bał się, że będą go gonić, ale odpuścili. Po chwili usłyszał na tylnym siedzeniu dźwięk telefonu. Obcego telefonu. I z przerażeniem stwierdził, że leży tam jej torebka. W pierwszej chwili chciał zawrócić, ale przypomniał mu się yeti. Zrezygnował. A telefon dzwonił. Odebrał, chciał powiedzieć, że ma jej telefon, i spytać, gdzie ma go oddać. Tymczasem w słuchawce męski głos porównywał go do męskich genitaliów. Złamanych. I informował, co go spotka w najbliższym czasie. Jego, jego dzieci, kobitę, znajomych, rodziców, ukochaną panią z przedszkola i sąsiadkę, którą bzykał.
Teraz już był pewny, że wracać z tą torebką nie chce. Takich telefonów było jeszcze ze 20. Sam wybrał 2 numery z telefonu panienki, żeby zapytać jej bliskich, gdzie ma odstawić znalezisko, ale jakoś nie mógł się z nikim dogadać. Żuchniewicz, jadąc następnego dnia tą samą trasą, widział panienkę przy drodze, ale jak zobaczył obok białe audi, a w nim łysego mięśniaka, zrezygnował ze spotkania. Od tamtej pory przejeżdżał tamtędy wielokrotnie, widział dziewczynki, ale już mu ochota na rosołek przeszła...
Telefon panienki dał synowi, torebkę wyrzucił, bo badziewna strasznie była, a za 50 zł, które były w środku, kupił obiad z deserkiem. Ale już nie przy tej trasie. Zawartość torebki nie przedstawiała wartości. Nie było tam żadnych dokumentów, z pieniędzy tylko ta pięćdziesiątka, no i prezerwatywy. Niektóre w paczce, a inne pełne. Znaczy używane i nieopróżnione. Nie wiedział, że to bardzo cenny towar!

Chuj ci w paszczę
Żuchniewicza zatrzymano po prawie pół roku. Od razu trafił do aresztu. Długo nie wiedział, za co.
Potem okazało się, że napadł wówczas tę laskę, groził jej nożem, ukradł jej złotą Bozię na łańcuszku, złoty krzyżyk z Jezuskiem, obrączkę i zmusił do innej czynności seksualnej, czyli do seksu oralnego.
No i oczywiście ukradł jej torebkę, w której był cały majątek i ogrom wręcz bezcennych precjozów. Poza tym ją poniżył tym wsadzaniem w usta.
Co chłop miał na swoją obronę? Znaleziono u niego jej telefon, obie panienki go rozpoznały. Był ugotowany. Prosił, żeby sprawdzono billingi jej numeru, że 20 razy dzwonił do niego mięśniak, że on dzwonił do jej bliskich, żeby spytać, gdzie ma oddać zgubę. Ale nikt tego nie chciał zrobić. W prawdziwą historię nikt mu nie chciał wierzyć. W sądzie poszkodowana siedziała przy prokurator Kobryś z ciechanowskiej prokuratury. Była taka smutna. Pani prokurator ją obejmowała, przytulała, kładła jej głowę na ramieniu. Policjanci mówią, że dawno takiej beki nie mieli. Prostytutka Mariola W. opowiedziała o sobie. Już 6 lat stoi przy trasie nr 7. Ale jest dobrą żoną, matką, wierną katoliczką. Mieszka w Warszawie. Ręczył za nią ksiądz z jej parafii, że pobożna i skromna. Mariola W. motała się w zeznaniach. Zrezygnowała z zarzutu brania do buzi, znaczy wciskania na siłę, bo facet ma tatuaż w miejscu intymnym, musiałaby więc pamiętać.
 Może pomyliła to wciskanie z innym klientem? Na pewno mu do samochodu nie wsiadła, bo nie jest natrętna. Atrakcyjna jest. Ma 10 klientów dziennie i to jej wystarcza na skromne życie. Kokosów mieć nie musi. Zresztą to był dobry okres, dobra koniunktura dla takich jak one. Faceci sfrustrowani.
Druga panienka Wioleta Z., która stała razem z nią przy barze na siódemce, 3 lata jest w zawodzie. Też z Warszawy. I też uczciwa. Dobrze jej idzie. Tylko szybko się męczy. Po południu wraca spracowana. Nie wie, jak da radę, gdy przyjdzie to całe Euro 2012. Na sali sądowej też nie miała siły stać, bo taka narobiona była. Robert Żuchniewicz dostał 4 lata. Pomimo że nic się nie kleiło w zeznaniach obu pań, a to, co on mówił, potwierdzali policjanci. Chłop apelował, ale rozprawa trwała 5 minut. Przyklepali. Facet siedzi. Czuje się skrzywdzony. Długo nic nie rozumiał. Dopóki nie spotkał w pudle gości zrobionych dokładnie tak samo przez panienki stojące przy tej samej trasie.

Pod twoją obronę
- To nasza forma obrony - twierdzi Lola. Współpracują z prokuraturą.
W zamian za to mają lżej z haraczami. Bo policja je chroni. Tam, w okolicach Ciechanowa, Płocka, w Kondrajcu działają 4 grupy przestępcze. Zbiera haracz ta, która akurat jest najmocniejsza. Wolą więc współpracować. Prokurator ma wyniki. I pochwały, bo ostro walczy z przestępczością przy trasie. Wystarczy zostawić torebkę w samochodzie delikwenta, reszta toczy się sama. Musi być kradzież, najlepiej z napadem. Wtedy prokuratura jest najbardziej zadowolona. Bo za dziesionę (napad z przedłużeniem ręki) jest się najbardziej cenionym. I statystyka wygląda dobrze. Oczywiście naprawdę żadnych Bozi czy krzyżyków nie noszą. Zwłaszcza złotych.
- Kto by przy trasie obwieszony złotem stał - śmieje się inna panienka.
No i na wszelki wypadek zbierają materiał genetyczny. To też propozycja prokuratury. Ale one już wcześniej o tym pomyślały. Zostawiają sobie spermę lepszych klientów albo tych, o których wiedzą, że zajmują w okolicy jakieś stanowisko. Najbardziej by chciały mieć spermę jakiegoś burmistrza albo starosty.
Dostały zdjęcia tych, co rządzą w okolicy, ale jeszcze żaden z nich nie był. Ale przyjdą. Wtedy się prezerwatywę z materiałem genetycznym schowa. Prokurator mówił, że to nie wietrzeje, zawsze można wykorzystać. Przecież muszą się jakoś bronić!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz