niedziela, 17 marca 2013

Przestępczość marnie zorganizowana (NIE 21/2012)

Gdzie kończy się żart, a zaczyna dramat? 
Czy tam, gdzie zaczyna się prokurator? 
Przedstawiamy dwie historie, które mogłyby być śmieszne, gdyby nie były smutne. Obie dzieją się w Warszawie. 


Zorganizowany gang w kolejce po 2 stówy
To miał być dzień jak co dzień. Przy sobocie, po robocie! Chwila odpoczynku człowiekowi się należy. Knajpa, do której poszli Stanisław W., Filip M. i Tomasz J., była im znana. Mieli skoczyć na jednego i raz zagrać na maszynkach. Bali się, że znowu przerżną kasę. Ale z planów nic nie wyszło.
Nie pierwszy raz zresztą. Spotkanie czterech starych kolegów jak zwykle się przedłużyło. Pili i grali parę godzin. Głowa robiła się coraz cięższa, kieszenie coraz lżejsze. Aż w pewnym momencie do Tomka J. uśmiechnęło się szczęście. Wygrał! Co prawda majątek to nie był, ale nawet te 3 stówy piechotą nie chodzą. Tym bardziej że sporo już przepili i wrzucili do maszyny. Ze szczęścia kolegi ucieszyła się też reszta towarzystwa.
- No to stawiaj! -zawołali i podnieśli puste kieliszki.
- Spierdalać! - odparł żwawo szczęściarz i gdy oni myśleli, że to żart, on zwinął manele i wraz z wygraną skierował się do drzwi. Wciąż wydawało im się, że to po prostu dowcip, ale Tomasz J. twardo zmierzał w stronę domu. Postanowili więc z nim porozmawiać po drodze. Skoro w szkole go nie nauczono, co to koleżeństwo, braterstwo i współpraca, to oni mu to wytłumaczą.
Rozmowa była krótka: gleba, jeden cios z zamkniętej i 2 stówy ich. Stówę mu zostawili, żeby było sprawiedliwie. W końcu to on wygrał... Na tym cała ta historia powinna się skończyć. Niestety na drodze stanął asesor Marcin Komorowski z warszawskiej prokuratury, gość z ciągle zafrasowaną miną. Stanisław W. i Filip M. siedzą w areszcie na Służewcu.
Za napaść, rozbój i za to, że wspólnie i w porozumieniu, w z góry założonym celu... Poprzez podcięcie nóg pokrzywdzonego doprowadzili go do niekorzystnego rozporządzenia jego mieniem. Czyli nawet go nie pobili, a on nie doznał uszczerbku na zdrowiu skutkującym utratą zdolności do pracy na okres ponad 7 dni. Poszkodowany nie ma do nich pretensji. Wie, że zachował się jak szuja. Gdyby był na ich miejscu, zrobiłby to samo. Jak zresztą mógłby mieć jakiś żal do Staszka, skoro on mu kiedyś pracę załatwił i pomógł przetrwać trudny w życiu okres?
Nie wspomnieliśmy jeszcze o jednej drobnej sprawie - sprawcy oddali poszkodowanemu te 2 stówy. Chcieli go tylko nauczyć koleżeństwa, a nie mieli go wcale zamiaru okradać. Czyli szkody nie ma, poszkodowanego w zasadzie też nie ma, a Stanisław W. i Filip M. siedzą. Asesor Komorowski przez długi czas nie zezwalał im na widzenie nawet z rodzicami! Bo byli niebezpieczni i mogli mataczyć z matką i ojcem. W czym mataczyć, skoro wszystko od początku było jasne? Skoro opowiedzieli wszystko jak na spowiedzi i ani myśleli się wybielać. Ale o asesorze Komorowskim mówi się powszechnie, że ma misję do spełnienia. Oj, będzie z niego prokurator...

Prowadził ślepy kulawego na złodziejską robotę
Nudny dzień, szaro, kasy nie ma i nic nie wskazuje na to, by była.
- A może by jaka nagroda? - powiedział głośno jeden sokista (Straż Ochrony Kolei) do drugiego, przechadzając się wzdłuż torów przy Dworcu Zachodnim. Tylko za co? Aż nagroda sama im wlazła w ręce. I to nawet dwie...
Według zgromadzonej przez komisariat dworcowy dokumentacji, patrol SOK natknął się na dwóch złoczyńców. Bezczelnie kradli klocki hamulcowe ze stojącej na bocznicy lokomotywy. Wpakowali te klocki do reklamówki i już mieli iść z nimi na złom, gdy usłyszeli patrol. Odrzucili torby z fantami i rzucili się do ucieczki. Sokiści sprawców schwytali, po czym zaprowadzili ich na komisariat, gdzie szybko zajęto się sprawą. Do śledztwa włączył się prokurator miejscowej prokuratury, czyli z warszawskiej Woli. Złoczyńcy przyznali się do winy, opowiedzieli, gdzie chcieli upłynnić towar i na co przeznaczyć kasę. Obaj podpisali zeznania. Po prostu znakomicie przeprowadzone postępowanie. Prawdziwy sukces policji i prokuratora. Radość z sukcesu trwała aż do rozprawy sądowej. Zdziwienie sędziego było widoczne już wtedy, gdy okazało się, że klocki hamulcowe do lokomotywy ważą 167 kg. Widać wyobraził sobie te reklamówki... Kolejne wymalowało się na sędziowskiej twarzy, gdy okazało się, że sprawcy to osoby bezdomne. Nieco oniemiał, gdy zobaczył, że pierwszy sprawca to starszy mężczyzna bez nogi. Ten, co to tak szybko uciekał przed patrolem... A już kompletnym szokiem dla sędziego było to, że drugim sprawcą z reklamówkami o ciężarze co najmniej 83 kg (popołowie na łebka) okazała się kobieta. I żeby niespodziankom nie było końca - była niewidoma. Od lat ślepa jak kret, na co sędzia otrzymał niepodważalne zaświadczenia lekarskie. Tymczasem pod niby jej zeznaniami złożonymi przed prokuratorem widnieje jak wół formułka "protokół przeczytałam" i podpis. Te fakty nieco przyćmiły sukces policji i prokuratury. Sokiści nagrodę za wzorową pracę dostali już dawno, mieli więc w dupie, co dzieje się dalej z bezdomnymi kalekami z Dworca Zachodniego.
Oczywiste, że sędzia nie dał wiary prokuratorowi, który jeszcze w sądzie krzyczał o złodziejskim procederze w ramach zorganizowanej grupy dwóch bezdomnych. Tylko czy normalne jest, że sędzia nie złożył natychmiast wniosku o pozbawienie immunitetu prokuratora i o wszczęcie postępowania karnego o fałszowanie nie tylko dowodów winy, ale przede wszystkim o fałszerstwo dokumentacji, z podpisem włącznie?

Joanna Skibniewska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz