Dziś już Grzegorz Lewicki z trudnością przypomina sobie, od czego się zaczęło. Zwyczajny funkcjonariusz policji w Radkowie na Śląsku, z prawie 15-letnim stażem. Z dobrą opinią, nagradzany. Taki od wszystkiego. Wypadki drogowe, kradzieże, rozboje, narkotyki, rowerzyści na gazie itp. Lewicki był zdyscyplinowany, osiągający bardzo dobre wyniki w służbie, w podejmowanych działaniach konsekwentny i nieustępliwy, jak napisali o nim jego przełożeni. Czyli w Radkowie raczej mało lubiany?
W 2006 r., kiedy rządził PiS, wokół funkcjonariuszy coś się zaczęło dziać. Szczególnie przy tych z długim stażem pracy. Nie tylko w Radkowie, ale na całym Śląsku. Co i raz było słychać, że jakiś policjant został oskarżony o korupcję. Wszyscy wiedzieli, że polecenia szły z góry, z samego ministerstwa. Miały być wykrywane "mafie policyjno-lekarskie lub policyjno-gangsterskie". Jeśli znalazłby się w tym jakiś polityk, najlepiej lewicy, to w ogóle byłoby bosko. Nikt jednak nie myślał, że dotknie to tak mały komisariat jak ten w Radkowie. A tam Lewickiego.
Pies na psy
Lewicki zaczął być wzywany przez prokuratora w Kłodzku Grzegorza Horowskiego. Psa na psy, jak o nim mówiono. I Lewicki musiał się tłumaczyć. Z tego, że pojechał do wypadku drogowego, choć była tam inna jednostka. Potem znowu tłumaczył się ze skreśleń w swoim notatniku. Choć wytłumaczył to racjonalnie, Horowski uznał, że funkcjonariusz fałszował swój notatnik. Taki malutki, podręczny, z którego dopiero sporządzało się raporty. Później tłumaczył się z wywiezienia nielata poza miasto w celu zastraszenia go. To, że nielat to miejscowy bandzior ścigany przez Lewickiego, nie miało dla prokuratora znaczenia.
I tak Lewicki jeździł sobie co i raz do Kłodzka i się tłumaczył. A wszystko przez to, że nie chciał nic powiedzieć na komendanta albo na któregoś burmistrza. Był taki niekoleżeński i nie chciał współpracować z kolegą prokuratorem. Ba, napisał na prokuratora skargę. Oczywiście skargi nic nie dały, ale wkurzyły mocno prokuratora, prokurator Horowski szukał więc czegoś na Lewickiego. Aż znalazł.
Miłość
Ewa K. to był niezły numer. Środowisko, w którym wyrastała: alkohol, przemoc, przestępstwa. Gdy Lewicki ją poznał, miała około 16 lat. I była policyjnym "uchalem". Nawet niezłym, bo obracała się w towarzystwie zajmującym się narkotykami. Miał jednak to nieszczęście, że dziewczyna najprawdopodobniej zakochała się w policjancie. Lewicki mówi, że starał się ją trzymać na dystans. Ale młoda chciała zaszpanować wśród koleżanek i opowiadała, że jest w ciąży z Lewickim.
To prawda, że się wkurzył. Po pierwsze, śmiali się z niego koledzy. Po drugie, on miał żonę i dwoje dzieci. Kiedyś zobaczył Ewę K. na ulicy, zatrzymał się i spytał, co jej odbiło. Może nie był miły, może nawet powiedział coś niecenzuralnego, dziś już nie pamięta. W każdym razie zerwał z nią kontakty. I przez 2 lata laska nie pojawiała się w jego życiu. Raz powróciła jak zły sen, gdy do jego dowódcy wpłynął anonim, że Lewicki zgwałcił Ewę K., ale gdy policja zaczęła prowadzić własne śledztwo, Ewa K. wszystkiemu zaprzeczyła i stwierdziła, że nigdy nie miała kontaktów seksualnych z Lewickim. I znowu zniknęła z jego życia. Nagle, po 2 latach znalazł ją Grzegorz Horowski. Znaczy nie tyle ją, co ów anonim i bardzo się ucieszył, że wreszcie ma coś naprawdę mocnego na niesubordynowanego policjanta. Jak to się stało, że Ewa K. nagle po 2 latach przypomniała sobie ów gwałt, trudno powiedzieć. Jakim cudem doznała olśnienia i przyznała się, że była w ciąży? Jak to się stało, że opowiedziała o tym, jak to Lewicki zmusił ją do dokonania aborcji? Grzegorz Lewicki z hukiem trafił do aresztu. Horowski utajnił akta sprawy. Cholera wie czemu. W każdym razie długie miesiące Lewicki nie miał pojęcia, za co siedzi.
Został oskarżony i skazany. Za gwałt i nakłanianie do aborcji. Skazał go sędzia Sądu Okręgowego ze Świdnicy. Może i byśmy w gwałt uwierzyli, gdyby nie fakt, że panienka wielokrotnie zmieniała zeznania, motała się jak mucha w pajęczynie i wyraźnie kłamała.
Poza tym, według opinii biegłych, nie mogła dokonać aborcji, gdyż? nigdy nie była w ciąży. A to co opisuje panienka jako aborcję, żadną aborcją nie było. Sędzia jednak nie przyjął tych wyjaśnień biegłych. Uznał, że nie mają one znaczenia procesowego.
Skryta dziewica
Ewa K. opowiadała o tej miłości przed sądem. Od razu jak go poznała na dyskotece, zaproponował jej randkę. Spotkała się z nim o 3.00 nad ranem na murku. Nad zalewem w Radkowie, w poświacie księżyca. Aaaach, jak romantycznie? Widziała to spotkanie jej kuzynka Agnieszka, która obserwowała to ze swojego okna. Ewa K. zadzwoniła wtedy do kuzynki. Faktycznie zadzwoniła o 3.36, jak wykazują billingi. Tyle że telefon Ewy logował się wtedy w Nowej Rudzie, a Agnieszki w Radkowie. Jak widać, Ewa K. nie mogła być wtedy w Radkowie nad zalewem.
Ten sam zalew miał być świadkiem dramatu Ewy. Ten dzień miał zmienić jej życie. Ale dokładnie nie pamiętała co to za dzień. Prokurator wielokrotnie próbował jej "przypomnieć" tę wstrząsającą datę, ale ciągle się motała. Wreszcie przypomniała sobie, że to był 2 września 2006 r. Ten sam, w którym Lewicki zatrzymał jej ojca, w wyniku czego tamten trafił za kraty. Ale to zapewne przypadek? Wie tylko, że był to wieczór, że pili alkohol i że Lewicki zgwałcił ją na przednim siedzeniu swojego auta. Po czym każde poszło w swoją stronę. A ona była przecież dziewicą. Zgwałcone biedactwo nikomu o tym nie mówiło, bo? bliscy w domu spali. Podobno spóźnił się jej okres, więc poszła z koleżanką do ginekologa, który stwierdził, że jest w 9. może 10. tygodniu ciąży. U ginekologa była niby 4 października 2006 r. Musiała to być wyjątkowo szybko rozwijająca się ciąża, bo od 2 września, czyli od gwałtu, do 4 października minęły raptem 4 tygodnie, a nie 10. Będąc u ginekologa, powiedziała, że ciąża jest wynikiem gwałtu. Ani ciąży, ani tej informacji nie potwierdza dokumentacja medyczna owego lekarza. Nikt nie pamięta też, żeby mówiła o gwałcie. To tym bardziej dziwne, bo lekarz jest zobowiązany zgłosić taki fakt policji.
Tabletkowa aborcja
Podobno Ewa K. szybko powiedziała potencjalnemu ojcu o ich wspólnym szczęściu. Bóg ją pobłogosławił! Tymczasem podobno tatuś się nie ucieszył i kazał jej tę ciążę usunąć. Zorganizował nawet lekarza. Lekarz stwierdził ciążę, ale podobno powiedział, że może jej pomóc, po czym dał jej 6 tabletek do połknięcia i kazał przyjść za tydzień. Lewicki miał mu dać 500 zł. Było to 26 października. Młoda nie wie do dziś, gdzie był ten lekarz, nie wie, jak on wyglądał ani jak wyglądał jego gabinet.
Po tygodniu znowu pojechali do tego lekarza. W gabinecie lekarskim po raz kolejny dostała tabletki, a lekarz kazał jej... biec po test ciążowy do apteki. Po czym wykonał ten test w gabinecie i stwierdził, że Ewa K. nie jest już w ciąży. Małolata nic nie wspominała, jakoby miała po tabletkach dostać krwawienia ani czy w ogóle przez ten okres od 2 września krwawiła. Sąd uznaje ten fakt za nieistotny.
Tu warto byłoby przypomnieć daty. 30 października rzekoma ciąża miałaby 9 tygodni. Biorąc jednak pod uwagę to niby-badanie z 4 października, podczas którego lekarz stwierdził 10-tygodniowąciążę, byłoby to już 14 tygodni. Mogłaby w tym czasie jakieś tabletki w dupę sobie wsadzić, a i tak ciąży by się w ten sposób nie pozbyła. Jednak sędzia nie dopuścił dowodu w postaci opinii biegłych lekarzy ginekologów. Bo zawaliliby oni z góry założoną tezę, że Lewicki jest winny. Jeszcze taki drobiazg ? nie ma dokumentacji medycznej, która mówiłaby o wizycie Ewy K. u lekarza. Ale według sędziego to nic dziwnego, bo przecież lekarz nie wpisałby w kartę, że dokonał aborcji. Znaczy tego czegoś, co tutaj nazywane jest aborcją.
I jeszcze jedno, powtórzmy - biegły lekarz ginekolog stwierdził, że Ewa K. nigdy nie była w ciąży. Nie zmieniło to jednak decyzji sędziego i jego wewnętrznego przekonania, że Lewicki nakłaniał to niewinne 16-letniebiedactwo do przerwania ciąży, której nie było. Za co dostał 4 lata.
Nie zabijać dziecka
Ewa K. miała swoich świadków. Owe koleżanki, które niby ją widziały podczas romantycznego spotkania na murku. Widziały z okna. Jedna była wtedy we Wrocławiu, ale tego też nie sprawdzono. Prokuratura miała też świadka nie do podważenia, kuratora Ewy K. (boto niewiniątko od 2005 r. miało kuratora) Marię Zawadzką, która to w 2009 r. powiedziała przed sądem, że biedactwo zwierzyło się jej z dokonanego na niej gwałtu i z faktu, że jest w ciąży. Kuratorka była wstrząśnięta i robiła wszystko, by "tegodziecka nie zabijać", odwodząc dziewczynę od dokonania aborcji.
Faktycznie koronny dowód, tyle że ta praworządna kuratorka nie odnotowała tego w swoich notatkach, nie wspomniała o tym w raportach do sądu, nie zgłosiła gwałtu ani policji, ani prokuraturze, ani sądowi, na którego polecenie sprawowała kuratelę nadmałolatą. Lepiej, nie potwierdziła tego sama "zgwałcona". Musiał jej to "przypomnieć" prokurator na rozprawie, bo ona uparcie twierdziła, że była u kuratorki, ale w sprawie stypendium socjalnego i w związku z jej nieobecnościami w szkole. I to akurat jest odnotowane w raporcie pani kurator. A gwałtu i ciąży nie ma.
Język i dowody
W sprawie, którą prowadzono przeciwko Lewickiemu, aż 11 osób powiedziało przed sądem, że byli nakłaniani przez prokuratora do składania fałszywych zeznań (świadczą o tym protokoły rozpraw).
Grzegorz Lewicki siedzi. Za gwałt oraz za dokonanie aborcji, która żadną aborcją nie była. Ale to nie ma znaczenia procesowego.
Joanna Skibniewska
askibniewska@redakcja.nie.com.pl
Jedliński |
O sędzi Sądu Okręgowego w Świdnicy pisaliśmy:
1. Przy materiale dotyczącym postępowania przeciwko rzekomemu "gangowi bokserów" i domniemanej mafii policyjno-gangsterskiej. Postępowanie prowadzone w sposób mający niewiele wspólnego z rzetelnym procesem. "Tajemnice ze śmietnika".
http://skibniewska.blogspot.com/2013/03/tajemnice-ze-smietnika-nie-442011.html
2. Gdy prowadził postępowanie przeciwko całkowicie sparaliżowanemu człowiekowi, gdzie pokazaliśmy, jak nakierowuje świadka do oczekiwanych przez niego zeznań, jak protokołuje co innego, niż mówią świadkowie, jak nieobiektywnie prowadzi rozprawę i nie panuje nad swoimi emocjami. "Gowinizm".
http://skibniewska.blogspot.com/2013/03/gowinizm-nie-182012.html
3. W tekście pt. "Sędzia bierze w łapę", w którym przedstawiliśmy dowody, że sędzia najprawdopodobniej bierze.
http://skibniewska.blogspot.com/2013/03/sedzia-bierze-w-ape-nie-212012.html
4. W materiale pt. "Nietykalny sędzia", gdzie opisujemy, jak próbuje wykorzystywać swoje stanowisko, by nas oskarżyć o cokolwiek. Dodać należy, że sędzia wystąpił przeciwko nam na drogę prawną, a jego świadkami są... inni sędziowie ze świdnickiego sądu.
http://skibniewska.blogspot.com/2013/03/nietykalny-sedzia-nie-422012.html
Jeden, sędzia Bagrowski, który "przeoczył" podczas prowadzenia rozprawy, że ten sam pełnomocnik był jednocześnie adwokatem świadka koronnego nadającego na oskarżonych, jak i pełnomocnikiem samych oskarżonych.
Drugi, sędzia Białek, któremu właśnie odebrano immunitet sędziowski, ponieważ toczy się przeciwko niemu postępowanie o jazdę po pijanemu.
http://skibniewska.blogspot.com/2013/03/sedzia-i-jego-kac-nie-372012.html
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń