piątek, 15 marca 2013

GOWINIZM (NIE 18/2012)

To wydarzyło się naprawdę. Nie na Białorusi, ale u nas, w Świdnicy w kwietniu 2012 r., kiedy prezydentem jest Komorowski, oberprokuratorem Seremet, ministrem zaś tej sprawiedliwości - Gowin. Bohaterami są strażnicy prawa - sędzia i prokurator. Bezczelnie i bezkarnie naruszający lub łamiący prawo. Nie po raz pierwszy. 
 
Niewładający obiema rękami i nogami Marek Lisowski jest sądzony jak groźny przestępca. Sparaliżowany od 22 lat człowiek jest oskarżony przez wrocławskiego prokuratora Jarosława Dykę o kierowanie grupą przestępczą. Pomówiony został przez świadka koronnego: złodzieja, handlarza narkotyków, oprycha wykonującego zlecenia zabójstw, który po to, by uchronić się przed karą, zaspokaja oczekiwania prowadzących śledztwo. Innych dowodów winy poza pomówieniem nie ma.
Dyko
Kaleka poruszający jedynie głową trafił do aresztu wydobywczego do Zakładu Karnego w Czarnem. Przebywał tam3 miesiące właściwie bez opieki medycznej. Zaszczuty, źle traktowany, poniżany i doprowadzony prawie do śmierci, miał przyznać się do winy. Nie przyznał się. Prokuratura skierowała akt oskarżenia. Lisowski właśnie stanął przed Sądem Okręgowym w Świdnicy. To znaczy wwieziono go na salę rozpraw wózkiem inwalidzkim. 16 kwietnia rozpoczął się proces przeciwko niemu. Ma odpowiadać za handel narkotykami, fałszywymi dolarami oraz przewóz dragów i uranu (w nogawce spodni!) przez granicę. Miał to robić kilkanaście lat temu aż do 2005 r., choć praktycznie był wtedy (i nadal jest) rośliną.
Ponoć dokonywał tych przestępstw także w czasie gdy leżał w śpiączce. 16 maja Lisowski ma usłyszeć wyrok.

Zwierzęta z klatki
Środa, 18 kwietnia 2012 r., godz. 9.30, Sąd Okręgowy w Świdnicy. Przed salą rozpraw na wózku czeka Lisowski z ojcem i bratem. Tata podaje mu wodę, wyciera pot z twarzy. w sądzie robi się zamieszanie. Ktoś zobaczył dziennikarzy i kamerę. Szybko przychodzi więc kilku policjantów. Robią prowizoryczną blokadę z ławek przed wejściem do sali rozpraw. Zaczyna się przeszukanie dziennikarzy. Mamy zdjąć kurtki, wyjąć wszystko, co posiadamy, moja torebka zostaje przetrząśnięta.
Po wejściu do sali szokujący widok. Za kratami, w klatce zamkniętej na kłódkę, siedzą jak groźne zwierzęta trzej oskarżeni dowiezieni z aresztu. Siedzą, bo znają oskarżonego Lisowskiego. Jeden przywoził mu pizzę i czasami go karmił, drugi był jego kolegą. Trzeci jest dorzucony jak wisienka na torcie. Wskazany przez świadka koronnego jako żołnierz Lisowskiego, zupełnie nieznany mu człowiek.
Wraz z pierwszym świadkiem wchodzi czterech rosłych facetów w kominiarkach i z bronią przy boku. Obstawiają drzwi, jeden staje w rozkroku przy wózku sparaliżowanego człowieka. Śmiać się czy płakać?
- Jak świadek poznał Marka Lisowskiego? - zadaje pytanie sędzia Maciej Jedliński. Zaczyna się szopka.

Sparaliżowany chodził
Jedliński
Świadek z wyrazem twarzy śpiącego pawiana i na poziomie intelektualnym muszki owocówki mówi, że dobrze zna oskarżonego Lisowskiego. Kupował od niego amfetaminę. Spotykali się w lesie, Lisowski przyjeżdżał samochodem. Zawsze przyjeżdżał sam. Wysiadał z samochodu, podchodził, brał amfę, płacił i odjeżdżał. Według świadka Lisowski to bardzo wysoki mężczyzna. Tymczasem obecni na sali zerkają na skurczone, zdeformowane od 22 lat ciało Lisowskiego, które drży na wózku. Prokurator z dezaprobatą kręci głową. Nie tak miało być! Sędzia zaś łapie się za głowę. Prosi świadka, żeby rozejrzał się po sali i wskazał Lisowskiego. Ten go jednak nie rozpoznaje. Innych oskarżonych też nie zna. Sędzia pomaga więc świadkowi.
- Czy poznał pan kiedyś osobę niepełnosprawną? - pyta sędzia Jedliński i uporczywie patrzy w stronę wózka.
- Może jednak ktoś taki kupował od pana narkotyki? I może był to Marek Lisowski?
Prokurator Dyko kiwa głową. Świadek pod nosem duka, że może i tak. Sędzia dyktuje do protokołu: Znam niepełnosprawnego, który kupował ode mnie narkotyki, to był Marek Lisowski, choć świadek wcale tak nie powiedział. Świadek dorzucił nawet, że ten niepełnosprawny nigdy od niego dragów nie brał. Ot, poznali się przypadkowo, towarzysko. Sędzia dobrodusznie pyta, czy może dlatego nie pamięta nazwiska, że ten niepełnosprawny miał jakąś ksywę. Świadek bąka: - Może.
Jedliński dyktuje do protokołu: Nie pamiętam dokładnie nazwiska tego niepełnosprawnego, bo miał on pseudonim.
- Jaki? Świadek zerka na prokuratora i odpowiada: - "Paralita".
zdjęcie z rozprawy
Sędzia Jedliński po raz kolejny każe spojrzeć na salę i rozpoznać Lisowskiego. Świadek nadal go nie rozpoznaje, choć Lisowski jest 1,5 metra od niego. Sędzia każe popatrzeć w lewo, gdzie siedzi inwalida, ale świadek nadal nikogo nie rozpoznaje.
Wreszcie Jedliński pyta: - Czy zauważył świadek osobę niepełnosprawną na sali? Na wózku inwalidzkim. Czy świadek ją rozpoznaje?
Prokurator z aprobatą kiwa głową. Świadek mówi więc, że go wcześniej widział.
Sędzia Jedliński każe ojcu Lisowskiego podwieźć go wózkiem pod nos świadka i zwraca się do chorego: - Panie Marku Lisowski, czy pan jest "Paralita"?
Świadek doznaje olśnienia. Tak, teraz jest pewny, to jest Marek Lisowski, tylko wtedy był chudszy. Prokurator jest zadowolony. Uśmiecha się do świadka. I sędzia też z uśmiechem dyktuje do protokołu zgrabne zdania świadka, których wcale nie wypowiedział.

Dwupiętrowy parter
Przyszła pora na odczytanie zeznań świadka złożonych przed prokuratorem. Kolej na szopka. Bo choć świadek czterokrotnie nie rozpoznał oskarżonych siedzących w klatce, to w zeznaniach przed prokuratorem twierdził, że zna ich wszystkich bardzo dobrze. Ba, pił z nimi, handlował narkotykami, bronią, jeździł na panienki. Poza tym to oni przywozili do niego "Paralitę". Ci sami, którzy dziś siedzą w sali, a świadek nie wie, kto to. Rozpoznaje tylko tego, który z Lisowskim w żaden sposób nie jest związany. Zna go dobrze, spał w jego domu. Gdy ów rozpoznany pyta, skąd niby on miałby go znać i jak wygląda dom, w którym on spał, świadek zaczyna opowiadać. Zapamiętał kort tenisowy, to, że był tam straszny bałagan i że ten dom to była parterówka.
- Wysoki Sądzie, mój dom jest dwupiętrowy i ma jeszcze bardzo wysoki spadzisty dach. Mogę pokazać zdjęcia. Ani na podwórku, ani nigdzie w okolicy nie ma kortu tenisowego. Nie wiem, gdzie miałby się zmieścić, skoro mam tylko 7 arów działki. Poza tym mieszkam z mamą, która jest strasznie pedantyczna i nigdy w życiu bałaganu w swoim domu nie widziałem - odpowiedział dobry znajomy świadka.
Dodał, że on świadka pierwszy raz widzi na oczy. To samo stwierdzili pozostali oskarżeni. Ten, który miał przywozić samochodem Lisowskiego po narkotyki, dodał, że nie mógł tego robić, bo z powodu jakiegoś schorzenia nawet nie ma prawa jazdy.
Świadek rozbieżności nie wyjaśnił, a sędzia o nie się nie dopytywał. Miał rozpoznanie Lisowskiego, zgrabnie stworzoną w protokole wypowiedź i więcej nie potrzebował.
- Widzi pan rozbieżności w swoich zeznaniach? Przecież zeznawał pan 4 miesiące temu... - rzucił Jedliński do świadka.
- Widzę - roztropnie odpowiedział świadek.
- Wie pan, skąd się one wzięły?
- Nie.
Widzę pewne rozbieżności w moich zeznaniach, ale dziś nie wiem, skąd one się wzięły, mogłem mniej pamiętać - podyktował protokolantce sędzia.
Pozostali świadkowie byli zgodni. Nigdy nie widzieli, żeby Lisowski miał nadmiar pieniędzy, a już na pewno nie fałszywych. Nie sprzedawał im narkotyków. Ci, którzy siedzą za kratkami to ludzie, którzy czasem się nim opiekowali, pomagali mu zjeść lub usiąść. Trzeciego nigdy z Lisowskim nie widzieli. Owszem, Lisowski przejeżdżał przez granicę, bo ma obywatelstwo niemieckie, a w Niemczech lepszą opiekę medyczną. O Lisowskim mówią dobrze. Podziwiają go za pogodę ducha pomimo kalectwa.
Tych świadków sędzia załatwiał szybko i o nic więcej nie pytał.

Prokurator bez uczuć
Marek Lisowski miał pozwolenie od lekarza na branie udziału w rozprawie, ale sąd musiał mu zapewnić bardzo częste przerwy, miał być w pozycji leżącej i przesłuchania nie mogły trwać dłużej niż 2,5 godziny. Rozprawa trwała od 9.30 do 14.00, Lisowski nie miał żadnej przerwy i był trzymany w pozycji siedzącej. Siedział przy nim cały czas ojciec, który podtrzymywał go, gdy tracił siły. Co chwila ocierał mu twarz, podawał wodę i próbował ogrzać, gdy Lisowski drżał.
- Czy nie boi się pan, że oskarża pan niewinnego człowieka? - zadaliśmy pytanie prokuratorowi Jarosławowi Dyce. - Czy nie żal go panu? Przecież więzienie to dla niego kara śmierci.
- Ja nie kieruję się uczuciami, nie czuję żadnego żalu. Mnie interesują dowody - burknął.
- Dowody czy pomówienia?
- Zeznania - rzucił przez zęby, po czym zapytał, czy przypadkiem nie jest nagrywany. - Zresztą on pójdzie do więzienia w Niemczech, nie w Polsce - dodał. Aja to zrozumiałam tak: będzie mu lepiej niż w polskim mamrze. Cała rozprawa została nagrana. Słowo i obraz.
- To, co zobaczyłem i usłyszałem, nie wymaga komentarza - powiedział Kazimierz Pawelec, doktor prawa, autor książek prawniczych i podręczników prawa. - Nie sposób komentować protokołu, który nie odzwierciedla faktycznego przebiegu rozprawy. Zgodnie z ustawą świadkowi należy zagwarantować swobodę wypowiedzi, a nad rzetelnością procesu ma czuwać przewodniczący. Pytania, które tu padały, powinny być natychmiast uchylane. Protokół musi być tworzony bez stylizacji zeznań. O tym wielokrotnie wypowiadał się Sąd Najwyższy. Ma być przekazany wiernie i dosłownie.
Nawet wulgaryzmy mają być ujęte, jeśli świadkowi się wyrwało. A już sugerowanie bądź zadawanie świadkowi sugerujących wypowiedzi jest nie tylko niedopuszczalne, ale jest naruszeniem prawa. Nie wspominam już o niedopuszczalnym czterokrotnym okazywaniu oskarżonego. Przecież to jest oczywiste. Mówi o tym ustawa, mówią też autorytety prawnicze, że wystarczy wspomnieć profesorów Kalinowskiego, Cieślaka, Skrętowicza. To jest osobny przedmiot zajęć ze studentami prawa.
Być może cała ta farsa przed świdnickim sądem byłaby śmieszna, gdyby w grę nie wchodziło ludzkie życie. Sparaliżowany Lisowski umrze w więzieniu, do którego na siłę chcą go wsadzić prokurator Dyko i sędzia Jedliński.

Sędzia podejrzanym
Sędzia Jedliński kilkakrotnie próbował usunąć mnie z sali. Pewnie dlatego, że pisałam o nim i o jego sposobie prowadzenia rozpraw. Pisał do redakcji, żądając sprostowania i strasząc.
Tym razem sędzia Jedliński nie będzie mógł powiedzieć, że nie powiedział tego, co powiedział lub że nie zrobił tego, co zrobił.
Cechujące prokuratorów i sędziów poczucie bezkarności sprawiło, że tym razem cała rozprawa była nagrywana, zresztą za zgodą sądu. Teraz kopia trafido prokuratury, która musi z urzędu wszcząć postępowanie przeciwko sędziemu, rozpoczynając od wniosku o uchylenie immunitetu. Ciekawe, czy prokurator to zrobi i dlaczego nie?

Joanna Skibniewska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz