- Róbcie coś. Powiedziałem, że zamknęliśmy już 100 osób, a siedzi raptem 29 - powiedział prokurator Krzysztof Schwartz do funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego po konferencji prasowej.
Stał wtedy zadowolony przy ramieniu Zbigniewa Ziobry. Obaj chwalili się znalezieniem wałbrzyskiej ośmiornicy. Mafii prawników i lekarzy.
- Zatrzymaliśmy już 100 osób, a aresztowanych będzie jeszcze około 200 - mówił pewny siebie Schwartz do kamery. Niebawem pojawiły się kolejne areszty. Starzy, chorzy, czasami stojący nad grobem pacjenci trafiali za kratki. Bo Krzysztof Schwartz uznał, że są zdrowi, a wieloletnie leczenie, karty chorobowe, leki, badania, to jedna wielka ściema, żeby dostać rentę z ZUS. Mieli im w tym pomagać leczący ich lekarze.
Strach i goły tyłek
Zaczęło się od gołej dupy Macieja Gralca. Lekarza kardiologa, biegłego sądowego i orzecznika ZUS. Obnażał się przed dziećmi w jakimś parku i zatrzymano go pod zarzutem pedofilii. Wiedział, że będzie miał przesrane, jeśli trafi do aresztu. Tym bardziej że już pół roku tam był za wyłudzanie kasy od pacjentów, wiedział więc, co robią z tymi, którzy molestują dzieci.
Opowiem wszystko, co wiem na temat korupcji wałbrzyskich lekarzy - oświadczył prokuratorowi, który tylko na to czekał. Był to czas "bielskiej ośmiornicy", a prokurator Schwartz marzył o swojej własnej. I tak zaczęła się ośmiornica wałbrzyska. Doktor Gralec miał obsesję. Wszystkich nagrywał.
Miał zamontowaną kamerę przy komputerze i nagrywał nawet rozbierające się pacjentki - zeznaje przed sądem pielęgniarka z kliniki Gralca.
- Był też uzależniony od leków psychotropowych. Często wypisywał sobie receptę i kazał mi ją wykupić. Opowiada o tym, jak lekarz zasypiał podczas badania pacjenta, jak mylił na recepcie dawki leków.
- Łykał garściami leki i popijał je whisky - mówi jeden z jego pacjentów, miejscowy biznesmen. Ale mimo wszystko, był uroczy. Umiał jednać sobie ludzi.
- Przejeżdżałem obok, to przy okazji posłucham twojego serduszka - mawiał do pacjentów, gdy znienacka wpadał do ich domów. Najbardziej lubił bogatych pacjentów. Bo pożyczał od nich pieniądze. I tych bardzo chorych. Im był kto bardziej chory, tym więcej od niego pożyczał. Zorganizował sobie też dodatkowe dochody. Mówił pacjentom po zawale lub tuż przed nim, że konieczne jest wykonanie specjalistycznego badania. W Warszawie. Ale to badanie kosztuje. Ceny były różne. Biznesmen miał zapłacić 8 tys. zł za koronografię. Ale już sklepowa z sąsiedztwa 3,5 tys.
Ludzki był. Teoretycznie za badanie miał zapłacić on sam w warszawskim szpitalu. Tymczasem za pacjentów płacił NFZ, a nie żaden Gralec. Ale pacjenci tego nie wiedzieli. Było ich wielu. Poza tym był orzecznikiem ZUS i zapewniał ludzi, że może załatwić im rentę.
Albo mówisz, albo będziesz cwel
Gdy wszystko wyszło na jaw po zatrzymaniu w parku, prokurator rzekł jasno: albo mówisz to, co będę chciał, albo trafisz do pudła, gdzie pokażą ci, jak tam żyją pedofile. Gralec poszedł na współpracę, skorzystał z wyjątkowego złagodzenia kary. I pomówił każdego, kogo znał. Nawet żonę i teściową. A zaczął od tych, których nienawidził. Pierwszy był jego były szef. Bo go zwolnił. Potem jego kolejny szef, bo też go zwolnił. Potem jego kolega lekarz, bo mu zwrócił uwagę. Potem koleżanka, bo jej nie lubił. Potem mąż koleżanki, bo na pewno jest tak samo wredny jak ona. Potem sąsiad, bo go podglądał przez żywopłot. Gdy pomówił już wszystkich pacjentów i lekarzy z Wałbrzycha i okolic oraz wszystkich, których znał, pozostała mu najbliższa rodzina. Też jej nie oszczędził. Prokurator przesłuchał go-136 razy. Niektóre przesłuchania trwały prawie 20 godzin. Wyniki były znakomite. Zatrzymania i areszty. Co prawda, sąd nie przyklepał wszystkich proponowanych aresztów i zamiast ponad 100 wnioskowanych, na początku zaakceptował 29, ale prokurator Schwartz był obrotnym śledczym i szybko zapełnił wiele więziennych cel. Tym bardziej że obiecał to Ziobrze. I oczywiście widzom śledzącym konferencję prasową ówczesnego ministra sprawiedliwości. Gdy w sprawie pojawiał się jakiś adwokat próbujący bronić lekarza, natychmiast Gralec był dodatkowo "dosłuchiwany" i przypominał sobie, że mecenas przekazywał mu łapówkę od jakiegoś pacjenta. Tak miejscowi adwokaci też trafili za kratki.
Chory znaczy zdrowy
Ośmiornicy z każdym dniem rosły nowe macki.
- Mam siedemdziesiątkę, jestem po dwóch zawałach. Przesiedziałem prawie miesiąc - mówi pacjent Gralca. Siedział, bo Schwartz uznał, że wyłudził od ZUS rentę, gdyż wcale nie był chory. On, prokurator, to wie, bo czytał w internecie, że opisane przez lekarza objawy są inne. Poza tym on wcale nie dyszy, czyli nie miał żadnego zawału. EKG, echo serca i inne badania mówiące jasno o przebytych zawałach nic dla prokuratora nie znaczą. Według niego, to zwykła ściema. Takich pacjentów jest wielu. Według prokuratora - wyłudzaczy i oszustów.
Większość aresztowanych to rocznik 1944-45. Wszyscy z wieloletnią historią choroby wieńcowej. Jeden z zatrzymanych miał w ciągu 8 lat 3 zawały, 5 razy poszerzano mu naczynia wieńcowe, a niedawno miał wszczepione by-passy. Ale według Schwartza, jest on zdrowy. I powinien przebywać w areszcie za wyłudzenie renty. Do pomocy prokuratorowi rzuciły się media lokalne. I do gardeł miejscowych lekarzy. Zwrot "wałbrzyska ośmiornica" obiegł każdą miejscową gazetę. Znani i cenieni lekarze byli wymieniani z nazwiska. Pisano o tym, że przyjmowali łapówki w zamian za wystawianie lewych zaświadczeń. W mediach wypowiadał się Schwartz. Mówił, że ma na to dowody. A to gówno prawda! Poza zeznaniami chorego, uzależnionego i zastraszonego lekarza, prokuratura nie znalazła innych dowodów winy pomówionych lekarzy. Aż wreszcie sędzia Aleksander Ostrowski powypuszczał ludzi z aresztu. Ocenił, że dowody w tej sprawie są słabe, a prokuratura powinna znaleźć coś, co potwierdza rewelacje doktora Macieja G.
- Mamy inne dowody - wciąż przekonywał w mediach prokurator Schwartz. I szukał. Znalazł drugiego lekarza. Tym razem uzależnionego od alkoholu. Nie wiadomo, czym Schwartz przestraszył tego świadka, ale szybko znalazł się on na zamkniętym oddziale psychiatrycznym. Podobno próbował popełnić samobójstwo. Potem trafił na zamknięty oddział odwykowy. Nie powtórzył tego, co powiedział Gralec, ale pokiwał głową i potwierdził jego zeznania. Dziś już nie wychodzi z domu. Głównie leży. Ma guza na kręgosłupie. Prokurator z policjantem przyjeżdżali więc do jego domu na przesłuchanie. Świadek zwykle nie wiedział, z kim rozmawia, a przesłuchującego policjanta traktował jak kumpla od flaszki.
- Fajnie było, chłopaki, wpadniecie jeszcze? - pytał na koniec przesłuchania. Nikogo to nie dziwiło, tym bardziej że w trakcie przesłuchania świadek pił wódkę (są na to świadkowie).
Zaszczuty. Przez kogo?
Aż pewnego dnia zabrakło głównego świadka oskarżenia. Gralec popełnił samobójstwo.
- Nie wiem, co skłoniło go do tego kroku, wiem, że czuł się zaszczuty przez kolegów lekarzy. Cały czas o tym opowiadał - mówił gazecie Schwartz.
Nie wspomniał jednak o tym, że Gralec zostawił list. Przeprosił w nim wszystkich, których pomówił. Napisał też, że cofa wszystko, co powiedział. Schwartz nic o żadnym liście nie wie. Tymczasem są świadkowie. W Wałbrzychu toczy się wiele procesów przeciwko tamtejszym lekarzom. O poświadczenie nieprawdy w dokumentach. Dowody są takie, jakie przedstawiliśmy powyżej. Większość lekarzy nie ma zarzutów korupcyjnych. Podobno poświadczali nieprawdę, żeby pomóc pacjentom dostać rentę. Tak za nic. Wałbrzyska ośmiornica wciąż się rozrasta. Bo każdy podejrzany chory był leczony przez wielu lekarzy. Mnóstwo z nich jest więc w gronie oszustów. Do każdego wchodzi policja, zabezpiecza karty pacjentów. Wszyscy są wzywani przed oblicze prokuratora. To trwa już prawie 8 lat. Nie ma tygodnia, żeby lekarze nie byli wzywani na jakieś przesłuchanie. Z tego śledztwa w Wałbrzychu żyje niejeden policjant i prokurator. Tymczasem ośmiornica już dawno zdechła i zaczyna cuchnąć.
askibniewska@redakcja.nie.com.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz