czwartek, 7 marca 2013

IPN wznawia Auschwitz (NIE 49/2011)


IPN powstał, żeby mścić się na komunistach. Nudzi się tak bardzo, że dręczy apolitycznych staruszków. 
 
Byli więźniowie Auschwitz otrzymali wezwania na przesłuchania do Instytutu Pamięci Narodowej. Jeśli nie przyjdą, prokuratura nałoży na nich karę pieniężną do 10 tys. zł albo zarządzi przymusowe doprowadzenie przez policję i zatrzymanie. Zgodnie z art. 285 § 1 i 2 kpk.
Do pana Tadeusza B. przyjeżdża córka z USA, żeby go zawieźć do IPN. Niedawno przeszedł udar mózgu. Do pana Bronisława A. przyjeżdża syn z Kalisza, żeby zaprowadzić go na przesłuchanie. Po wylewie ma niewładną prawą stronę ciała. Ale na przesłuchanie idzie. Bo boi się nie iść.
Większość ma po 95 lat. Tylko nieliczni są w stanie samodzielnie stawić się na wezwanie. Część z tych osób jest w domach opieki, niektórzy nie wstają z łóżek. Jeszcze inni już nic nie pamiętają albo nie chcą pamiętać.

Wszy i chleb
Jedni pamiętają przede wszystkim twarze. Głównie sprawców. Ofiary były takie same. Ogolone, wychudzone, brudne. Z tym samym przerażeniem w oczach. Sprawcy się różnili. Jeden z byłych więźniów do dziś pamięta ton głosu strażnika. Raz usłyszał podobny w tramwaju przy Marszałkowskiej. O mało nie zemdlał. Inni pamiętają głównie dzień aresztowania. I to, że godzinami leżeli twarzą w trocinach i końskich odchodach. Wtedy myśleli, że są dorośli. Dziś, gdy patrzą na swoje 17-letnie prawnuki, są zdumieni. Przecież byli tylko dziećmi. I przeszli piekło. Po co do tego wracać?
- Wiele razy tam, w Auschwitz, uciekłem przed śmiercią. Teraz uciekam w świat, w którym nie ma pamięci - mówi pan Kazimierz N. Ma 92 lata.
- U nas w domu pobyt ojca w obozie to był temat tabu - mówi pani Ewa, córka 94-letniegoTadeusza B.
- Wiedzieliśmy, że był, ale on nigdy o tym nie opowiadał. Czasem mama coś nam wspomniała. o tym, jak na jego oczach zabijali mu matkę. Jak z wycieńczenia konał jego ojciec. Tam za murami. Ojciec nie chciał tego pamiętać. Na własną rękę pojechała do Oświęcimia. Znalazła ojca na zdjęciach. I dziadka. Nigdy jednak nie powiedziała ojcu o swojej wyprawie. Nie chce rozdrapywać ran. Pan Bronisław był harcerzem. Zatrzymano go w 1940 r. Miał 17 lat. Przyszli rano do domu. Nawet nie zdążył przytulić mamy. A ona wtedy, gdy go wyprowadzano, w sierpniu, w upały, wrzuciła mu jesionkę na plecy. Skąd wiedziała?
Ta jesionka zimą ratowała mu życie. Co pan Bronisław pamięta? Głód. I to, że lepiej było pracować w głębokim śniegu niż na siarczystym mrozie. Bywało, że śnieg grzał. Pan Eugeniusz K. ma w pamięci zapisany film. Jedzie przez plac Wilsona na ulicę Słowackiego. Patrzy w okna kamienic i zastanawia się, którego z jego kolegów jeszcze wzięli. I czy Tadek bardzo się bał. Klasowy maminsynek. Nieraz się z niego śmieli. Potem film ma powyrywane kadry. Pani Janka, po której chodzą wszy. Kawałek czarnego chleba. I wreszcie Tadek, który do dziś jest dla niego największym bohaterem Auschwitz. Odebrał poród. I nie powiedział matce, że maleństwo umarło, tylko że jakaś bezdzietna Niemka je wzięła na wychowanie. I sam pochował tę kruszynę za pawilonem. On, maminsynek i kujon. 16-latek w okrągłych okularkach. Nie żyje. Zatłukli go.

Pamiątki z wakacji
- Kiedy trafił pan do obozu pracy w Auschwitz? - pyta pana Ignacego G. młoda prokuratorka z warszawskiego IPN. Mogłaby być jego wnuczką. A może nawet prawnuczką? Pan Ignacy stara się opowiadać beznamiętnie. Podaje tylko datę. Trzęsą mu się dłonie.
- Kto pana aresztował? - pada pytanie. Pan Ignacy patrzy zdziwiony. No przecież nie Czesi!. Nazwisk nie zna. Gorzały z nimi nie pił.
- Kogo pan pamięta z obozu? - pyta druga kobieta. Jeszcze młodsza od pierwszej. I pan Ignacy czuje, że ma tego dość. Już o tym opowiadał. 40 lat temu. I zeznawał w procesie we Frankfurcie. Ale musi mówić. Prokurator każe. Tylko o kim? O Basi, co oswoiła szczura? A może o pani Zeni, nauczycielce polskiego, co na pamięć znała fragmenty z "Lalki" Prusa. Szczególnie z pamiętnika starego subiekta. A może o Gienku, co grał na grzebieniu? Bo o ich śmierci mówił nie będzie. Taka, jak wszystkie tam. Bez godności.
- Czy był z panem ktoś z rodziny? - zadaje pytanie prokuratorka. Przed oczami staje mama. Jaka ona była piękna, gdy ich zatrzymywali. I miała takie lśniące włosy. Pamięta, że płukała je naparem z herbaty, żeby miały miedziany odcień. Taką chce ją pamiętać. W kolczykach i bransoletce. Nie w brudnym pasiaku.
- Czy ma pan jakieś pamiątki z obozu? ? znowu pyta ta druga. A Ignacy chce krzyknąć, że to przecież nie były pamiątki z wakacji. Ale owszem, ma. Numer na przegubie ręki. Bliznę na klatce piersiowej. I strach. Ale one chcą zdjęć. Dlaczego nie wiedzą, że wszystkie jego zdjęcia z obozu są w muzeum w Oświęcimiu? I chcą jego listu do siostry. Tego osobistego: o mamie i tym ukradzionym chlebie.
- Nie dam - rzuca ostro pan Ignacy. To może da chociaż skopiować?
- Nie dam. Przesłuchanie trwało 1,5 godziny. Po wyjściu na ulicę Ignacy mocno opiera się o laskę. Przy placu Unii Lubelskiej staje tramwaj 18. Wtedy też tu był tramwaj. Pierwszą randkę miał w tramwaju. I pierwszy raz całował się w tramwaju. Tuż przez aresztowaniem ...
- Boże, wyrzuć to z mojej pamięci - szepcze pan Ignacy.

Prokurator - orkiestra
Wezwanie na przesłuchanie podpisała Barbara Brzeska Zbieć, prokurator Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Instytucie Pamięci Narodowej. Na pytanie, po co prokuratorzy wzywają tych ludzi, co chcą nowego ustalić i dlaczego ich straszą karą pieniężną lub zatrzymaniem czy doprowadzeniem, odpowiedziała, że nic nie wie. To robi IPN w Krakowie, a ona służy tylko pomocą prawną. Jej naczelnik wie. Tymczasem on nie chce nam na te pytania odpowiedzieć. Niech odpowie krakowski IPN. Rzecznik tamtejszego oddziału też nic nie wie. To nie jego śledztwo. Postępowanie prowadzi prokurator Łukasz Gramza. Niech coś powie.
- To nie jest wyważanie otwartych drzwi, chodzi o stan zastany. Postępowania są pozawieszane. Sprawcy są za żelazną kurtyną. Na przykład w sprawie dr. Mengele nawet nie postawiono zarzutów - argumentuje prowadzone postępowanie prokurator Gramza.
- Dotychczas przesłuchano około tysiąca osób, a to nie wszyscy. Jeszcze kilkaset żyje. A może żyje jeszcze jakiś sprawca albo członek załogi? Tego nie można tak zostawić.
Prokurator Gramza twierdzi, że byli więźniowie są zapraszani do IPN. Grzecznie. Jeśli za grzeczne uznać kategoryczne pisma o stawiennictwie na wyznaczoną godzinę zawierające klauzulę o karach za brak przyjęcia "zaproszenia?.
Podczas przesłuchania zadawane są "pytania proste, ale treściwe". Podobno pojawiają się nowe fakty, nowe nazwiska.
Przedstawiciel muzeum w Auschwitz nie chciał komentować postępowania prowadzonego przez IPN. Uśmiał się jedynie, że prokurator szuka wśród przesłuchiwanych sprawców lub członków załogi obozu.
- Tu w Polsce? A przecież polska dyplomacja grozi niemal wojną za nazywanie Oświęcimia polskim obozem. Łukasz Gramza jest nam znany. I naszym Czytelnikom. To on był prawą ręką prokuratora Marka Wełny z krakowskiej prokuratury, wówczas krajowej. Miał swój znaczący udział w śledztwach, które opisywaliśmy (sprawa Stanisławy Chmielewskiej, "NIE" nr 16/2008, policjanta Wojciecha Lenka, "NIE" nr 27/2009,Grzegorza Ślaka - prezesa rafinerii w Trzebinie, "NIE" nr 19/2011). Teraz Łukasz Gramza jest w IPN. Najpierw specjalista od zbrodni Stalina, teraz Hitlera. I wzywa przed oblicze prokuratora świadków tamtych wydarzeń. Schorowanych, starych ludzi, których średnia wieku to 93 lata. Pod groźbą kary. ? Muszą się spieszyć, bo z każdym tygodniem jest nas coraz mniej - mówi pan Ignacy. O obozie w Oświęcimiu wydano setki książek naukowych i wspomnień. Historią tego miejsca od 65 lat zajmują się historycy z państwowego muzeum, którym dziś jest były lagier. Jeśli ktokolwiek żyje z dawnej załogi, jest nie do rozpoznania albo z racji wieku i zdrowia poza zasięgiem sprawiedliwości. Prokuratorzy z IPN z nudów wymyślają sobie zajęcia. Chamieją też z nudów. Kto wreszcie się odważy zlikwidować kosztowny próżniaczy i szkodliwy IPN?
Bohaterowie tekstu, dawni więźniowie Auschwitz, prosili o nie podawanie swoich pełnych nazwisk. Boją się. 

 askibniewska@redakcja.nie.com.pl

Wydatki IPN w 2010 r. wyniosły 213 846 000 zł. Budżet na 2011 rok IPN otrzymał w wysokości 240 mln zł. IPN zatrudnia 2 056 pracowników. Średnia pensja to 5 132 zł. Zatrudnionych jest 136 prokuratorów. Każdy zarabia ok. 12 tys. zł. Na same wynagrodzenia z kieszeni podatnika idzie kilkanaście milionów. Dla prokuratorów będących w stanie spoczynku, czyli takich, którzy ostatnie dni przed bardzo wczesną emeryturą spędzili w IPN, poszło w 2010 roku 1 625 000 zł. Prawie każdy pracownik dostaje nagrody. W 2010 na nagrody wydano 444 700 zł. Ponad 10 mln zł kosztują opłaty za utrzymanie majątku (wynajem i inne powinności). Poza tym w IPN pieniądze wydawane są na drukowanie dodatku do "Gościa Niedzielnego", na wykłady o zbrodni katyńskiej, na opracowania wydawane przez wydawnictwa katolickie itd. Teraz doszły lekcje w szkołach. Tematy to zbrodnia na księdzu Popiełuszce, historia walki z komunizmem Jana Pawła II, o tym jak Karol Wojtyła był Lolkiem itp. IPN wymyśla też gry komputerowe. O tym np., jak w komunie stało się w kolejkach. Miliony idą na postępowania sądowe i prokuratorskie. Jak np. sprawa "kłamcy lustracyjnego", który został oskarżony o przyjęcie łapówki od oficera SB w postaci paczki papierosów marki Klubowe, czy "zbrodniarza",który na Podkarpaciu współpracował z SB, bo przyjął korzyść majątkową od funkcjonariusza w postaci kieliszka wódki w barze Kaprys, toruńskie pierniki w polewie czekoladowej i papierosa marki Carmen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz