Jak wyglądają sukcesy polskiej policji, każdy widzi. I nie ma
znaczenia, Sanok to czy Warszawa. Gliniarz, jeśli nie ma się na kim
wyżyć, to przynajmniej zastrzeli psa (akcja w Sanoku), a jeśli ma na kim,
to spałuje bezradnych i chorych. I nie poniesie za to
odpowiedzialności.
Przedawniła się właśnie sprawa, która trwała 5,5 roku.
Warszawska Białołęka, kwiecień 2007 r. Ziobrowe przyzwolenie na bezkarność przenosi się z prokuratorów na policjantów.
Adam ma swoją pierwszą dużą imprezę, na którą wyrazili zgodę rodzice. To jego osiemnastka. Pierwszy raz wolno mu kupić alkohol. Starzy wynoszą się z chaty. Podczas imprezy w domu pozostaje starszy brat jubilata. Nie pije i kontroluje, co się dzieje. Młodzi tańczą, gra muzyka. Ale nie tak głośno, żeby sąsiedzi nie mogli spać. Zresztą jest sobota, jutro będzie można odespać. Jest jednak jeden sąsiad, który rano chce iść na poranną mszę. Dzwoni na policję. Przyjeżdża patrol. Wpół do drugiej w nocy. Z policjantami rozmawia starszy brat.
- Przepraszamy, będzie ciszej. Nie zwróciliśmy uwagi na to, która jest godzina - tłumaczy młodych.
Z pokoju słychać: - Niech psy spierdalają!
To Krystian. Jeszcze dzieciak, często zachowuje się dziwnie i leczy się psychiatrycznie.
I na tym kończy się opowieść o wesołej zabawie młodych ludzi.
Policjanci jak gdyby tylko na to czekali. Zaczynają być agresywni. W mieszkaniu jest kilkunastu nastolatków. Mają przewagę liczebną. Połowa to przerażone dziewczyny. Funkcjonariusze dzwonią po posiłki. 10 policjantów wchodzi w westernowym stylu. Z bronią w ręku. Biją pałami na oślep. 16-letnia Monika dostaje w głowę i mdleje. Nikt jej nie próbuje pomóc. Dopiero w szpitalu okazuje się, że ma wstrząśnienie mózgu. Akcja trwa nadal.
To, co działo się potem, pamiętają do dziś sąsiedzi ówczesnego jubilata. Ojciec chłopaka Jan P. mówi o tym, jak trzech policjantów siedziało na bezradnym Krystianie, który płakał. Jeden przyciskał kolanem krtań.
Innych dwóch trzymało za włosy Adama i waliło jego głową w oszklone drzwi, tak że wybili szybę. Sąsiedzi pamiętają wrzaski, płacz, krew. Dorośli sąsiedzi, którzy po interwencji policyjnej nie mogli spać, błagali policjantów, aby młodym nie robili krzywdy. Policjanci kazali im wypierdalać. Starszy mężczyzna wylądował na ścianie, gdy próbował interweniować podczas duszenia przez policjantów jednego z chłopców.
Policja bawiła się świetnie. Funkcjonariusze wywlekli z mieszkania pięciu chłopców. Pozostałym, poranionym i pobitym, nie udzielono pomocy. Akcja bicia nastolatków skończyła się o 3.00.
- Przed próbą wyprowadzenia Krystiana patrol poinformował o możliwości użycia siły, jeśli koledzy go nie puszczą - tłumaczyła rezolutnie Agnieszka Hamelusz z północnopraskiej komendy.
Do pomocy policjantom włączyła się miejscowa prokuratura. Pięciu młodocianym "przestępcom" prokurator Tomasz Święćkowski postawił 42 zarzuty. Z kosmosu. I natychmiast wystąpiono o areszt tymczasowy. Chłopcy nie mogli być przebadani przez lekarza - z wiadomych powodów. Sąd dostrzegł jedynie pokaleczonych i pobitych chłopców, ale policjanci wyjaśnili, że młodzież pobiła się ze sobą. Sąd zamienił areszt na poręczenie majątkowe i dozór policji. Młodzi, zamiast do domu, trafili na pobliski Szpitalny Oddział Ratunkowy.
Akt oskarżenia Święćkowski napisał szybko. Może dlatego, że rodzice pobitych uczestników zabawy zgłosili doniesienie o brutalności policji. I mieli na to dowody. Poza zeznaniami świadków (dorosłych sąsiadów), mieli też obdukcje lekarskie. Wstrząsające.
Prokurator oskarżył psychicznie chorego Krystiana, że dopuścił się napaści czynnej na sierżanta Waldemara Dulińskiego w ten sposób, że szarpał mu mundur: Zastosował przemoc wobec sierż. Waldemara Dulińskiego, w ten sposób, że wyrywał się chcąc zmusić w/wdo odstąpienia od wykonywania prawnej czynności służbowej. Poza tym lżył Dulińskiego. Mariusz S. też szarpał za mundur i też stosował przemoc poprzez wyrywanie się i lżenie. Sierżanta Jarosława Turowskiego nawet kopał po nogach (gdy tamten go dusił) i stosował przemoc, próbując uwolnić się z jego łap. Wyrywał się także Jarosławowi Turowskiemu, Piotrowi Matczakowi i Grzegorzowi Kobylskiemu. Wychodzi na to, że psychicznie chorego chłopaka obezwładniało sześciu rosłych funkcjonariuszy.
Badanie psychiatryczne wykonane na zlecenie prokuratury wykazało, że u Krystiana K. zdolność rozpoznania znaczenia czynu i kierowania swoim postępowaniem była w znacznym stopniu ograniczona.
Sprawa przed sądem rozpoczęła się w 2007 r. Do dziś nie została rozstrzygnięta, bo jeden z oskarżonych chłopaków ma raka mózgu i żaden lekarz nie wyraża zgody na jego udział w rozprawie. Sąd więc czeka, aż wyzdrowieje albo umrze...
Do prokuratury wpłynęło zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez policjantów. Co zrobił prokurator? Ten z Warszawy wyłączył się, bo to kumpel policjantów. Sprawę prowadził prokurator z Mławy Dariusz Kujawa. Zawiesił postępowanie do czasu uzyskania wyroku w sprawie czynnej napaści na policjantów. Zawiesił je prawie od razu - w czerwcu 2007 r. Dla dobra linii procesowej, cokolwiek to znaczy. Po czym wszczął to postępowanie po 5 latach.
Prokurator już nie czekał na rozstrzygnięcie sprawy o napaść na policjantów.
4 grudnia 2012 r. prokurator Kujawa od nowa wszczął postępowanie przeciwko policjantom z Białołęki. Wznowił po to, by już następnego dnia, 5 grudnia 2012 r., mógł je umorzyć. Z powodu przedawnienia.
Prokurator Kujawa stwierdził, że nie wnikając w meritum sprawy, wobec tego zdarzenia zastosowanie mają przepisy dotyczące przedawnienia karalności.
Policjanci nie odpowiedzą za przekroczenie uprawnień. Media rozpisywały się wówczas o bohaterstwie i skuteczności policjantów z Białołęki. Uciszono tańczących nastolatków. Dziesięciu funkcjonariuszy przeciwko piątce małolatów, z czego jeden był chory psychicznie, a drugi miał raka mózgu.
Są siad 18-letniegoAdama nie poszedł następnego dnia na mszę, bo policjanci do trzeciej nad ranem darli ryje, kopali w ściany, wybijali szyby i wyzywali młodocianych "bandytów".
Joanna Skibniewska
Przedawniła się właśnie sprawa, która trwała 5,5 roku.
Warszawska Białołęka, kwiecień 2007 r. Ziobrowe przyzwolenie na bezkarność przenosi się z prokuratorów na policjantów.
Adam ma swoją pierwszą dużą imprezę, na którą wyrazili zgodę rodzice. To jego osiemnastka. Pierwszy raz wolno mu kupić alkohol. Starzy wynoszą się z chaty. Podczas imprezy w domu pozostaje starszy brat jubilata. Nie pije i kontroluje, co się dzieje. Młodzi tańczą, gra muzyka. Ale nie tak głośno, żeby sąsiedzi nie mogli spać. Zresztą jest sobota, jutro będzie można odespać. Jest jednak jeden sąsiad, który rano chce iść na poranną mszę. Dzwoni na policję. Przyjeżdża patrol. Wpół do drugiej w nocy. Z policjantami rozmawia starszy brat.
- Przepraszamy, będzie ciszej. Nie zwróciliśmy uwagi na to, która jest godzina - tłumaczy młodych.
Z pokoju słychać: - Niech psy spierdalają!
To Krystian. Jeszcze dzieciak, często zachowuje się dziwnie i leczy się psychiatrycznie.
I na tym kończy się opowieść o wesołej zabawie młodych ludzi.
Policjanci jak gdyby tylko na to czekali. Zaczynają być agresywni. W mieszkaniu jest kilkunastu nastolatków. Mają przewagę liczebną. Połowa to przerażone dziewczyny. Funkcjonariusze dzwonią po posiłki. 10 policjantów wchodzi w westernowym stylu. Z bronią w ręku. Biją pałami na oślep. 16-letnia Monika dostaje w głowę i mdleje. Nikt jej nie próbuje pomóc. Dopiero w szpitalu okazuje się, że ma wstrząśnienie mózgu. Akcja trwa nadal.
To, co działo się potem, pamiętają do dziś sąsiedzi ówczesnego jubilata. Ojciec chłopaka Jan P. mówi o tym, jak trzech policjantów siedziało na bezradnym Krystianie, który płakał. Jeden przyciskał kolanem krtań.
Innych dwóch trzymało za włosy Adama i waliło jego głową w oszklone drzwi, tak że wybili szybę. Sąsiedzi pamiętają wrzaski, płacz, krew. Dorośli sąsiedzi, którzy po interwencji policyjnej nie mogli spać, błagali policjantów, aby młodym nie robili krzywdy. Policjanci kazali im wypierdalać. Starszy mężczyzna wylądował na ścianie, gdy próbował interweniować podczas duszenia przez policjantów jednego z chłopców.
Policja bawiła się świetnie. Funkcjonariusze wywlekli z mieszkania pięciu chłopców. Pozostałym, poranionym i pobitym, nie udzielono pomocy. Akcja bicia nastolatków skończyła się o 3.00.
- Przed próbą wyprowadzenia Krystiana patrol poinformował o możliwości użycia siły, jeśli koledzy go nie puszczą - tłumaczyła rezolutnie Agnieszka Hamelusz z północnopraskiej komendy.
Do pomocy policjantom włączyła się miejscowa prokuratura. Pięciu młodocianym "przestępcom" prokurator Tomasz Święćkowski postawił 42 zarzuty. Z kosmosu. I natychmiast wystąpiono o areszt tymczasowy. Chłopcy nie mogli być przebadani przez lekarza - z wiadomych powodów. Sąd dostrzegł jedynie pokaleczonych i pobitych chłopców, ale policjanci wyjaśnili, że młodzież pobiła się ze sobą. Sąd zamienił areszt na poręczenie majątkowe i dozór policji. Młodzi, zamiast do domu, trafili na pobliski Szpitalny Oddział Ratunkowy.
Akt oskarżenia Święćkowski napisał szybko. Może dlatego, że rodzice pobitych uczestników zabawy zgłosili doniesienie o brutalności policji. I mieli na to dowody. Poza zeznaniami świadków (dorosłych sąsiadów), mieli też obdukcje lekarskie. Wstrząsające.
Prokurator oskarżył psychicznie chorego Krystiana, że dopuścił się napaści czynnej na sierżanta Waldemara Dulińskiego w ten sposób, że szarpał mu mundur: Zastosował przemoc wobec sierż. Waldemara Dulińskiego, w ten sposób, że wyrywał się chcąc zmusić w/wdo odstąpienia od wykonywania prawnej czynności służbowej. Poza tym lżył Dulińskiego. Mariusz S. też szarpał za mundur i też stosował przemoc poprzez wyrywanie się i lżenie. Sierżanta Jarosława Turowskiego nawet kopał po nogach (gdy tamten go dusił) i stosował przemoc, próbując uwolnić się z jego łap. Wyrywał się także Jarosławowi Turowskiemu, Piotrowi Matczakowi i Grzegorzowi Kobylskiemu. Wychodzi na to, że psychicznie chorego chłopaka obezwładniało sześciu rosłych funkcjonariuszy.
Badanie psychiatryczne wykonane na zlecenie prokuratury wykazało, że u Krystiana K. zdolność rozpoznania znaczenia czynu i kierowania swoim postępowaniem była w znacznym stopniu ograniczona.
Sprawa przed sądem rozpoczęła się w 2007 r. Do dziś nie została rozstrzygnięta, bo jeden z oskarżonych chłopaków ma raka mózgu i żaden lekarz nie wyraża zgody na jego udział w rozprawie. Sąd więc czeka, aż wyzdrowieje albo umrze...
Do prokuratury wpłynęło zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez policjantów. Co zrobił prokurator? Ten z Warszawy wyłączył się, bo to kumpel policjantów. Sprawę prowadził prokurator z Mławy Dariusz Kujawa. Zawiesił postępowanie do czasu uzyskania wyroku w sprawie czynnej napaści na policjantów. Zawiesił je prawie od razu - w czerwcu 2007 r. Dla dobra linii procesowej, cokolwiek to znaczy. Po czym wszczął to postępowanie po 5 latach.
Prokurator już nie czekał na rozstrzygnięcie sprawy o napaść na policjantów.
4 grudnia 2012 r. prokurator Kujawa od nowa wszczął postępowanie przeciwko policjantom z Białołęki. Wznowił po to, by już następnego dnia, 5 grudnia 2012 r., mógł je umorzyć. Z powodu przedawnienia.
Prokurator Kujawa stwierdził, że nie wnikając w meritum sprawy, wobec tego zdarzenia zastosowanie mają przepisy dotyczące przedawnienia karalności.
Policjanci nie odpowiedzą za przekroczenie uprawnień. Media rozpisywały się wówczas o bohaterstwie i skuteczności policjantów z Białołęki. Uciszono tańczących nastolatków. Dziesięciu funkcjonariuszy przeciwko piątce małolatów, z czego jeden był chory psychicznie, a drugi miał raka mózgu.
Są siad 18-letniegoAdama nie poszedł następnego dnia na mszę, bo policjanci do trzeciej nad ranem darli ryje, kopali w ściany, wybijali szyby i wyzywali młodocianych "bandytów".
Joanna Skibniewska
My też mieliśmy taką akcje, tylko że psiarze bali się wejść bo u nas to mniejsze miasto i zanim posiłki by dotarły to już kurwiarzy trzeba byłoby zdrapywać ze ściany. Skończyło się tylko jebitnym mandatem dla jubilata.
OdpowiedzUsuńciekawa historia
OdpowiedzUsuń