Gdyby Mikołaj Przybył strzelał jak wytrawny żołnierz, to z głowy
by mu nic nie zostało. Ale próba samobójcza była pożyteczna. Kieruje
światło na doniosłe świństwa. W ten dramatyczny sposób pułkownik wołał o to, by wreszcie ktoś zajął się tym, co dzieje się w polskiej armii.
Sprawa Pasionka
Zabezpieczeniem pisowskich idei w śledztwie dotyczącym katastrofy smoleńskiej miał być wrzucony do prokuratury wojskowej cywilny prokurator Marek Pasionek. Człowiek, który na Śląsku rzekomo rozbijał zorganizowaną przestępczość. To on brał na świadków najgorszych przestępców, którzy w zamian za wolność opowiadali to, co chciał prokurator. Za sprawą Pasionka często niewinni trafiali za kraty. Marek Pasionek zaczynał w Prokuraturze Rejonowej w Gliwicach. Gdy do władzy doszedł Lech Kaczyński, szybko zaczął awansować. Najpierw prokuratura wojewódzka, potem posada doradcy premiera Marcinkiewicza, następnie Jarosława Kaczyńskiego. Wreszcie etat podsekretarza stanu w Kancelarii Premiera. Gdy w 2007 r. wiadomo było, że wybory wygra Platforma, Pasionek szybko przeniósł się do Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Pomógł mu w tym Zbigniew Ziobro, jego dobry kolega. Po wejściu w życie zmian rozdzielających prokuraturę od Ministerstwa Sprawiedliwości kandydował na stanowisko prokuratora generalnego. Miał przedstawić swój program naprawy chorego systemu po IV RP i rządach PiS. Chyba jako jedyny napisał: Nie widzę poważniejszych zagrożeń dla konstytucyjnych praw i wolności obywate la. Tymczasem prokuratorzy wojskowi nie pałali sympatią do Pasionka. Szlag ich trafił, gdy zorientowali się, że informacje z prowadzonego postępowania przedostają się do mediów. I to tych "słusznych". Nawet do Rydzyka. Dwóch dziennikarzy miało informacje z pierwszej ręki. Bardzo tendencyjne informacje. Domyślali się, czyja to ręka, wszczęli śledztwo. To właśnie Mikołaj Przybył nadzorował postępowanie w tej sprawie. Według zebranego materiału Pasionek przekazywał niejawne informacje. I to nie tylko polskim, jedynie słusznym mediom, ale najprawdopodobniej także CIA i FBI. Przesłuchano w tym celu agenta FBI. Sprawdzana w toku śledztwa wersja o udziale obcych służb specjalnych zainteresowanych sprawą katastrofy smoleńskiej uzyskała swoje potwierdzenie w materiale dowodowym - stwierdził prokurator Mikołaj Przybył.
Prokurator nadzorujący postępowanie
(Marek Pasionek, przyp. J.S.) w sprawie katastrofy smoleńskiej nie
informując o tym wcześniej przełożonych, wszedł w kontakt z
przedstawicielami obcych służb specjalnych. Pasionek nie był
zawodowym żołnierzem, więc płk Przybył, czyli prokuratura, nie mógł
prowadzić dalej postępowania. Myślano, że prokuratorzy cywilni nie
odpuszczą tej sprawy, oni jednak umorzyli śledztwo przeciwko koledze.
Znikoma szkodliwość czynu.
Chory rosomak
Prokurator Przybył zajmował się zorganizowaną przestępczością gospodarczą w polskiej armii. Jego prokuratura w chwili obecnej prowadzi najpoważniejsze śledztwa, dotyczące przestępstw gospodarczych o charakterze zorganizowanym na szkodę Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej. Zagrożone są nie tylko setki milionów złotych pochodzące z budżetu Państwa, ale przede wszystkim życie i zdrowie polskiego żołnierza, który często otrzymuje sprzęt wadliwy lub niesprawny (Przybył na konferencji prasowej). I to jest prawda.
Armia zapewnia pieniądze kolesiom, ustawia przetargi, wyłudza kasę.
Do znudzenia pisaliśmy, że przy przetargu na rosomaka (kołowy transporter opancerzony) wielokrotnie zostało złamane prawo. To, co nam zaoferowali producenci, ma się nijak do tego, czego życzyła sobie polska armia. Są to wozy nieprzygotowane do walki, z wadami i brakami konstrukcyjnymi, naprędce modernizowane, by choć w części mogły sprostać wymaganiom afgańskiej wojny. Z takim sprzętem wysłaliśmy wojsko na wojnę z nadzieją, że transporter może jakoś uda się poskładać w drodze do Afganistanu. Mówiąc obrazowo, nasze transportery to puszki, które łatwo rozpruje każdy talib. Dlatego wojskowi, zanim wysłali je do Afganistanu, w panice postanowili zwiększyć odporność rosomaków. W drodze wozy miały się zatrzymać w Hajfie, gdzie specjaliści z izraelskiej firmy Raphael mieli zamontować na transporterach dodatkowy pancerz reaktywny. Aby transportery mogły walczyć, trzeba było wyposażyć je w armatę lub karabin, a co za tym idzie - w jakąś wieżę. Plotka głosi, że w tym samym czasie, gdy w Hajfie były doklejane pancerze, inni specjaliści dopasowywali do naszych transporterów jakieś wieżyczki.
Wynik ? brak zwrotności, a dopancerzona amfibia - tonie. Pod koniec 2010 r. armia chciała zakupić rosomaki - gumowe. Żeby zmylić przeciwnika. Tyle że przeciwnik śmieje się tak samo z tych stalowych, jak śmiałby się z gumowej atrapy. Rosomak miał być wzorowym wozem bojowym. Za 5 mld zł. O wypadkach z rosomakiem w tle ministerstwo nie mówi. Ale pod rosomakami wybuchały bomby domowej roboty. I ginęli ludzie. Wielu zostało rannych. Media wspominały tylko o bombie-pułapce, a już o tym, że rosomak, który miał być ochroną dla żołnierza, był po prostu puszką śmierci, nie mówili.
Anders
Głównym odbiorcą Bumaru jest polska armia. Tymczasem firma ledwo zipie. Nie ma zagranicznych kontraktów. Mimo to armia próbuje ją ratować. I co jakiś czas podrzuca jakiś kontrakcik. Teraz ma ochotę na nowy, wspaniały produkt fabryki. Bumar szpanował na targach nowym lekkim czołgiem Anders. Zbudowany w 2 lata za pieniądze rządowe za jedyne 20 mln zł. Czyli szybko i tanio. Jego matką chrzestną jest córka generała Andersa. Armia podobno potrzebuje ich 700. I tyle niby ma zrobić Bumar. Jednak przedstawiony na targach pojazd to jedynie tzw. demonstrator technologii, czyli prototyp, poskładany zresztą w znacznym stopniu z komponentów zachodnich przez krajowych producentów. Prototyp jeździ z targów na targi i nic nie wskazuje na to, że mogłoby się to zmienić. Chyba, że ministerstwo stworzy specjalny fundusz pomocowy dla producenta. W projekt ten wpompowano już dużo pieniędzy. Bo Bumar trzeba wspierać. Chociaż wielu ekspertów uważa, że takie zabawki są naszej armii zbędne. Nadawać się będą wyłącznie na misje "pokojowe", takie jak Afganistan.
Nieloty
W 2010 r. doszło do rozstrzygnięcia przetargu na zakup dwóch zestawów bezzałogowych systemów latających średniego zasięgu przeznaczonych dla polskiej armii. BSL Aerostar okazał się ostatecznym zwycięzcą przetargu rozpisanego w ramach "pilnej potrzeby operacyjnej" przez polskie MON. Za 89 mln zł netto. Dostarczone samoloty miały pojechać do Afganistanu. I pojechały, ale nie te, które wynegocjowano w przetargu, tylko wozy "zastępcze". Podobno nie umywają się do tych, które obiecywało MON. I oczywiście nie są tyle warte. Historia nabycia samolotów F-16 to już zaczyna być historia zabawna. Maszyna za 250 mln zł psuje się mniej więcej co 7 godzin. Z oszczędności latają obecnie nawet maszyny uszkodzone. Kupiono myśliwiec najdroższy z oferowanych. I najstarszy. Za 48 maszyn musimy zapłacić prawie 6 mld dolarów. Do tego już wydaliśmy 300 mln dolarów na szkolenia personelu. Oraz 127 mln na usuwanie usterek. Gdyż gwarancja na samoloty nie obejmuje wielu rodzajów awarii. Poza tym offset na te samoloty jest nadal niedokończony. I po prostu nieekonomiczny. Jeszcze nie zdążymy ich spłacić, a one już będą po prostu przestarzałe. I nie można powiedzieć, że wybór oferty koncernu Lockheed Martin to wynik zachwytu Ameryką. Tu cuchnie korupcją.
Afganistan
Mikołaj Przybył zajmował się m.in.sprawami związanymi ze zleceniami na zakupy, remonty i uzbrojenie wojska. Dużo. W poznańskiej prokuraturze wojskowej prowadzono śledztwo dotyczące masakry afgańskich cywilów w Nangar Khel. Wtedy Przybył poznał kilkunastu żołnierzy z 18. BDSZ (bielski batalion powietrzno desantowy). Dowiedział się przy okazji o rozpadających się butach, o pistoletach, które nie strzelają, o nieopancerzonych samochodach zwiadowczych. I o tym, że kilkunastu żołnierzy napisało regulaminowy "raport o rotację", czyli, tłumacząc z wojskowego na nasze, poprosiło o przeniesienie do kraju. Zrobili to, gdyż kazano im jeździć w nieopancerzonych od spodu samochodach humvee. Ratowali się, kładąc na podłogę worki z piaskiem, ale cóż one znaczą przy kontakcie z bombą. Była to rozpaczliwa próba zwrócenia uwagi na katastrofalne przygotowanie naszych wojsk do tej misji. Przybył to wiedział, gdyż prowadził śledztwo w sprawie ostrzelania afgańskiej wsi.
Kutry i gawron
Płk Przybył prowadził też śledztwo dotyczące nieprawidłowości w modernizacji kutrów rakietowych klasy Orkan. Chodziło
o zlecenie prac Stoczni Marynarki Wojennej, która nie miała na to
pieniędzy. W efekcie to armia finansowała koszty kredytu komercyjnego
zaciągniętego przez stocznię. Taka transakcja wiązana. I ustawiony
przetarg. Teraz została jeszcze sprawa rakiet na uzbrojenie
modernizowanych okrętów. Też najprawdopodobniej przekręcono przetarg. To
samo było przy budowie korwety Gawron. Fregata miała być perłą polskiej
Marynarki Wojennej. Projekt powstał jeszcze w latach 90., tyle że przez
10 lat zbudowano jedynie kadłub. To, co na początku miało kosztować w
granicach 300 mln zł za jednostkę, dziś wycenia się na blisko 1,5 mld
zł. I firma nie ma na to pieniędzy. Ratowała się podwykonawcami i
kombinowała jak koń pod górę razem z ministerstwem. Generując koszmarne
straty.
Przetargi, remonty
Ustawionych przetargów w armii jest wiele. Tam jeśli nie ma się wejścia, nic się nie znaczy. Niedawno pewien właściciel firmy odzieżowej popełnił samobójstwo, bo miał obiecany wygrany przetarg na mundury wojskowe. Zapożyczył się, kupił materiał i przetargu nie wygrał. Ktoś miał większą siłę przebicia. Najlepiej wychodzi się na ustawianiu przetargów na remonty pojazdów i inny sprzęt dla kontyngentu w Afganistanie. Chodzi o naprawy, które przeprowadza się niewłaściwie lub, co zdarza się znacznie częściej, nie dokonuje ich wcale. W tego typu sprawach Przybył postawił zarzuty ponad 20 osobom. Znakomicie kradnie się też przy remontach obiektów wojskowych. Przy przetargach w 17. Terenowym Oddziale Lotniskowym w Gdańsku prokuratura doliczyła się kilkudziesięciu milionów złotych strat. Poza tym zwykłe wyłudzenia pieniędzy i najzwyklejsze kradzieże to kilkaset milionów podatnika. Mikołaj Przybył był skuteczny. Dzięki niemu sądy wojskowe skazały kilkadziesiąt osób. Żaden z oskarżanych przez niego żołnierzy nie został uniewinniony.
Czy pokazowa próba samobójcza prokuratora Przybyła otworzy wreszcie oczy rządzących na problemy polskiej armii?
Sprawa Pasionka
Zabezpieczeniem pisowskich idei w śledztwie dotyczącym katastrofy smoleńskiej miał być wrzucony do prokuratury wojskowej cywilny prokurator Marek Pasionek. Człowiek, który na Śląsku rzekomo rozbijał zorganizowaną przestępczość. To on brał na świadków najgorszych przestępców, którzy w zamian za wolność opowiadali to, co chciał prokurator. Za sprawą Pasionka często niewinni trafiali za kraty. Marek Pasionek zaczynał w Prokuraturze Rejonowej w Gliwicach. Gdy do władzy doszedł Lech Kaczyński, szybko zaczął awansować. Najpierw prokuratura wojewódzka, potem posada doradcy premiera Marcinkiewicza, następnie Jarosława Kaczyńskiego. Wreszcie etat podsekretarza stanu w Kancelarii Premiera. Gdy w 2007 r. wiadomo było, że wybory wygra Platforma, Pasionek szybko przeniósł się do Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Pomógł mu w tym Zbigniew Ziobro, jego dobry kolega. Po wejściu w życie zmian rozdzielających prokuraturę od Ministerstwa Sprawiedliwości kandydował na stanowisko prokuratora generalnego. Miał przedstawić swój program naprawy chorego systemu po IV RP i rządach PiS. Chyba jako jedyny napisał: Nie widzę poważniejszych zagrożeń dla konstytucyjnych praw i wolności obywate la. Tymczasem prokuratorzy wojskowi nie pałali sympatią do Pasionka. Szlag ich trafił, gdy zorientowali się, że informacje z prowadzonego postępowania przedostają się do mediów. I to tych "słusznych". Nawet do Rydzyka. Dwóch dziennikarzy miało informacje z pierwszej ręki. Bardzo tendencyjne informacje. Domyślali się, czyja to ręka, wszczęli śledztwo. To właśnie Mikołaj Przybył nadzorował postępowanie w tej sprawie. Według zebranego materiału Pasionek przekazywał niejawne informacje. I to nie tylko polskim, jedynie słusznym mediom, ale najprawdopodobniej także CIA i FBI. Przesłuchano w tym celu agenta FBI. Sprawdzana w toku śledztwa wersja o udziale obcych służb specjalnych zainteresowanych sprawą katastrofy smoleńskiej uzyskała swoje potwierdzenie w materiale dowodowym - stwierdził prokurator Mikołaj Przybył.
Pasionek |
Chory rosomak
Prokurator Przybył zajmował się zorganizowaną przestępczością gospodarczą w polskiej armii. Jego prokuratura w chwili obecnej prowadzi najpoważniejsze śledztwa, dotyczące przestępstw gospodarczych o charakterze zorganizowanym na szkodę Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej. Zagrożone są nie tylko setki milionów złotych pochodzące z budżetu Państwa, ale przede wszystkim życie i zdrowie polskiego żołnierza, który często otrzymuje sprzęt wadliwy lub niesprawny (Przybył na konferencji prasowej). I to jest prawda.
Armia zapewnia pieniądze kolesiom, ustawia przetargi, wyłudza kasę.
Do znudzenia pisaliśmy, że przy przetargu na rosomaka (kołowy transporter opancerzony) wielokrotnie zostało złamane prawo. To, co nam zaoferowali producenci, ma się nijak do tego, czego życzyła sobie polska armia. Są to wozy nieprzygotowane do walki, z wadami i brakami konstrukcyjnymi, naprędce modernizowane, by choć w części mogły sprostać wymaganiom afgańskiej wojny. Z takim sprzętem wysłaliśmy wojsko na wojnę z nadzieją, że transporter może jakoś uda się poskładać w drodze do Afganistanu. Mówiąc obrazowo, nasze transportery to puszki, które łatwo rozpruje każdy talib. Dlatego wojskowi, zanim wysłali je do Afganistanu, w panice postanowili zwiększyć odporność rosomaków. W drodze wozy miały się zatrzymać w Hajfie, gdzie specjaliści z izraelskiej firmy Raphael mieli zamontować na transporterach dodatkowy pancerz reaktywny. Aby transportery mogły walczyć, trzeba było wyposażyć je w armatę lub karabin, a co za tym idzie - w jakąś wieżę. Plotka głosi, że w tym samym czasie, gdy w Hajfie były doklejane pancerze, inni specjaliści dopasowywali do naszych transporterów jakieś wieżyczki.
Wynik ? brak zwrotności, a dopancerzona amfibia - tonie. Pod koniec 2010 r. armia chciała zakupić rosomaki - gumowe. Żeby zmylić przeciwnika. Tyle że przeciwnik śmieje się tak samo z tych stalowych, jak śmiałby się z gumowej atrapy. Rosomak miał być wzorowym wozem bojowym. Za 5 mld zł. O wypadkach z rosomakiem w tle ministerstwo nie mówi. Ale pod rosomakami wybuchały bomby domowej roboty. I ginęli ludzie. Wielu zostało rannych. Media wspominały tylko o bombie-pułapce, a już o tym, że rosomak, który miał być ochroną dla żołnierza, był po prostu puszką śmierci, nie mówili.
Anders
Głównym odbiorcą Bumaru jest polska armia. Tymczasem firma ledwo zipie. Nie ma zagranicznych kontraktów. Mimo to armia próbuje ją ratować. I co jakiś czas podrzuca jakiś kontrakcik. Teraz ma ochotę na nowy, wspaniały produkt fabryki. Bumar szpanował na targach nowym lekkim czołgiem Anders. Zbudowany w 2 lata za pieniądze rządowe za jedyne 20 mln zł. Czyli szybko i tanio. Jego matką chrzestną jest córka generała Andersa. Armia podobno potrzebuje ich 700. I tyle niby ma zrobić Bumar. Jednak przedstawiony na targach pojazd to jedynie tzw. demonstrator technologii, czyli prototyp, poskładany zresztą w znacznym stopniu z komponentów zachodnich przez krajowych producentów. Prototyp jeździ z targów na targi i nic nie wskazuje na to, że mogłoby się to zmienić. Chyba, że ministerstwo stworzy specjalny fundusz pomocowy dla producenta. W projekt ten wpompowano już dużo pieniędzy. Bo Bumar trzeba wspierać. Chociaż wielu ekspertów uważa, że takie zabawki są naszej armii zbędne. Nadawać się będą wyłącznie na misje "pokojowe", takie jak Afganistan.
Nieloty
W 2010 r. doszło do rozstrzygnięcia przetargu na zakup dwóch zestawów bezzałogowych systemów latających średniego zasięgu przeznaczonych dla polskiej armii. BSL Aerostar okazał się ostatecznym zwycięzcą przetargu rozpisanego w ramach "pilnej potrzeby operacyjnej" przez polskie MON. Za 89 mln zł netto. Dostarczone samoloty miały pojechać do Afganistanu. I pojechały, ale nie te, które wynegocjowano w przetargu, tylko wozy "zastępcze". Podobno nie umywają się do tych, które obiecywało MON. I oczywiście nie są tyle warte. Historia nabycia samolotów F-16 to już zaczyna być historia zabawna. Maszyna za 250 mln zł psuje się mniej więcej co 7 godzin. Z oszczędności latają obecnie nawet maszyny uszkodzone. Kupiono myśliwiec najdroższy z oferowanych. I najstarszy. Za 48 maszyn musimy zapłacić prawie 6 mld dolarów. Do tego już wydaliśmy 300 mln dolarów na szkolenia personelu. Oraz 127 mln na usuwanie usterek. Gdyż gwarancja na samoloty nie obejmuje wielu rodzajów awarii. Poza tym offset na te samoloty jest nadal niedokończony. I po prostu nieekonomiczny. Jeszcze nie zdążymy ich spłacić, a one już będą po prostu przestarzałe. I nie można powiedzieć, że wybór oferty koncernu Lockheed Martin to wynik zachwytu Ameryką. Tu cuchnie korupcją.
Afganistan
Mikołaj Przybył zajmował się m.in.sprawami związanymi ze zleceniami na zakupy, remonty i uzbrojenie wojska. Dużo. W poznańskiej prokuraturze wojskowej prowadzono śledztwo dotyczące masakry afgańskich cywilów w Nangar Khel. Wtedy Przybył poznał kilkunastu żołnierzy z 18. BDSZ (bielski batalion powietrzno desantowy). Dowiedział się przy okazji o rozpadających się butach, o pistoletach, które nie strzelają, o nieopancerzonych samochodach zwiadowczych. I o tym, że kilkunastu żołnierzy napisało regulaminowy "raport o rotację", czyli, tłumacząc z wojskowego na nasze, poprosiło o przeniesienie do kraju. Zrobili to, gdyż kazano im jeździć w nieopancerzonych od spodu samochodach humvee. Ratowali się, kładąc na podłogę worki z piaskiem, ale cóż one znaczą przy kontakcie z bombą. Była to rozpaczliwa próba zwrócenia uwagi na katastrofalne przygotowanie naszych wojsk do tej misji. Przybył to wiedział, gdyż prowadził śledztwo w sprawie ostrzelania afgańskiej wsi.
Kutry i gawron
Gawron |
Przetargi, remonty
Ustawionych przetargów w armii jest wiele. Tam jeśli nie ma się wejścia, nic się nie znaczy. Niedawno pewien właściciel firmy odzieżowej popełnił samobójstwo, bo miał obiecany wygrany przetarg na mundury wojskowe. Zapożyczył się, kupił materiał i przetargu nie wygrał. Ktoś miał większą siłę przebicia. Najlepiej wychodzi się na ustawianiu przetargów na remonty pojazdów i inny sprzęt dla kontyngentu w Afganistanie. Chodzi o naprawy, które przeprowadza się niewłaściwie lub, co zdarza się znacznie częściej, nie dokonuje ich wcale. W tego typu sprawach Przybył postawił zarzuty ponad 20 osobom. Znakomicie kradnie się też przy remontach obiektów wojskowych. Przy przetargach w 17. Terenowym Oddziale Lotniskowym w Gdańsku prokuratura doliczyła się kilkudziesięciu milionów złotych strat. Poza tym zwykłe wyłudzenia pieniędzy i najzwyklejsze kradzieże to kilkaset milionów podatnika. Mikołaj Przybył był skuteczny. Dzięki niemu sądy wojskowe skazały kilkadziesiąt osób. Żaden z oskarżanych przez niego żołnierzy nie został uniewinniony.
Czy pokazowa próba samobójcza prokuratora Przybyła otworzy wreszcie oczy rządzących na problemy polskiej armii?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz