Gdy potrzebny jest sprawca, oskarżyciel dopasuje kogokolwiek.
Chciałoby się krzyknąć "Ave sędzia!".
Bo sędzia Anna Ptaszek z Sądu Okręgowego w Warszawie musiała wykonać robotę za prokuratora. Kilka lat prokurator Robert Myśliński z Prokuratury Okręgowej w Warszawie (wówczas rejonowej) prowadził postępowanie w sprawie napadu na warszawski bank. Od dupy strony. Kierunkowo. Stronniczo. Miał tylko jeden cel: dopasować do Piotra Łagowskiego tezę, którą z góry założył na początku sprawy, i udupić go.
Pasowanie na złodzieja
Było o tym głośno we wszystkich stacjach radiowych i telewizyjnych. Napad na bank w centrum Warszawy to nie byle co. Dzień później następny w dzielnicy obok. Po paru dniach kolejny. Z bronią w ręku. Też niedaleko. Policja urządziła obławę. Obstawiono wszystkie wyjazdy z miasta. Wszystkie mosty. Bez efektu. Potrzebny był sprawca. Po roku zatrzymano Łagowskiego. Bo pasował. Teoretycznie. Bardzo teoretycznie?
Sprawców napadu było dwóch. Jeden w kominiarce, drugi w dużych ciemnych okularach, czapce bejsbolówce i z sumiastymi wąsami zakrywającymi pół twarzy. Obaj mieli broń, którą sterroryzowali pracowników banku. Zabrali 90 tys. zł i 15 tys. dolarów. Zaraz po napadzie pracownicy i świadkowie zajścia opisywali sprawców jako niemożliwych do rozpoznania, z niewidocznymi twarzami; jeden około pięćdziesiątki, z długimi ciemnymi włosami i bardzo potężnej postury. To pasowało prokuratorowi do Łagowskiego. Bo Łagowski ma około trzydziestki, jest kompletnie łysy, mierzy odrobinę ponad 160 cm wzrostu i jest chudy jak rybia ość. Drugiego sprawcy prokurator nie namierzył. Pewnie dlatego, że nie mógł nigdzie spotkać gościa w kominiarce. Szczególnie latem.
Po roku świadkowie zupełnie inaczej określali wygląd sprawców. Ze starych zrobili się młodzi, z dużych mali, z potężnych chudzi.
Podczas tzw. okazania prokuratura pokazała im pięciu mężczyzn. Czterech przeciętnych blondynów, bez okularów i nakrycia głowy. A Łagowskiego ubrano. W bejsbolówkę i ciemne okulary. Takie, jakie miał napastnik. Jeden ze świadków wskazał na niego. Drugi powiedział, że może to i on. Inni stwierdzili, że podobny. Jeszcze inni nie rozpoznali nikogo. Dalej popłynęło już samo. Prokuratura powołała biegłego antropologa, który miał porównać budowę ciała napastnika nagranego na bankowym monitoringu z podejrzanym Łagowskim. Biegły zainkasował za drobiazgowe badanie majątek, po czym stwierdził, że istnieje prawdopodobieństwo, że to on. I dowody winy gotowe. Więcej nie trzeba szukać. Pozostało przedłużać areszt.
Sędzia śledcza
Sędzia Ptaszek od
razu zobaczyła luki. I wykonała całą robotę za prokuratora.
Przemaglowała świadków. I okazało się, że każdy widział innego sprawcę. A
dlaczego przedtem napastnik zmalał i schudł? Bo wskazano im Łagowskiego
jako tego draba, który napadł. Teraz okazało się, że oni w ogóle nie
patrzyli na niego, lecz jedynie na broń wycelowaną wprost w ich pierś.
Sędzia na tym nie poprzestała. Sprawdziła zarówno billingi, jak i
logowanie się telefonu oskarżonego. I co wydedukowała na podstawie
faktów? Pokazała jasno, że Łagowski musiałby rozmawiać przez telefon w
trakcie wyważania drzwi banku, w trakcie przeskakiwania przez kontuar,
podczas obezwładniania pracowników, w chwili kradzieży pieniędzy i w
trakcie brania zakładnika. Bowiem przez cały ten czas rozmawiał z
koleżanką! To jeszcze nie wszystko. Sprawca musiałby w chwili ograbiania
banku w Alejach Jerozolimskich (w ścisłym centrum Warszawy) być
jednocześnie na Woli, bo tam zalogował się jego telefon. Cudotwórca! Sędzia
przesłuchała też biegłego antropologa, który dał prokuratorowi koronny
dowód winy Łagowskiego. Pod bystrym wzrokiem sędzi biegły stwierdził, że
oskarżony znajduje się jedynie w grupie ludzi o podobnej budowie jak
sprawca widziany na monitoringu. On nie badał indywidualnie. A tak w
ogóle to rozdzielczość kamer w banku była tak beznadziejna, że zrobienie
dokładnych badań jest niemożliwe. Sędzia Ptaszek nie omieszkała
zwrócić uwagi prokuratorowi, że to nie podejrzany ma udowodnić swoją
niewinność, lecz prokurator ma zebrać dowody winy. Nie zapomniała też
wspomnieć o naruszeniu procedur przy okazaniu Łagowskiego świadkom. Nie
było miło.
Piotr Łagowski został uniewinniony. Po półtora roku odsiadki na "ence" na Rakowieckiej.
Po zajęciu przez prokuraturę wszystkiego, co miał, na poczet przyszłych kar. Po opowieściach prokuratury do mediów, jaki z niego podły rzezimieszek.
Bat na każdego
Prokuraturze nie pomogła apelacja. Uznano, że areszt był bezzasadny. Łagowski został ostatecznie uniewinniony. I wówczas "przypadkowo" zatrzymano Łagowskiego. Na drodze. Walnął w słupek. Przyjechała drogówka. I dziwnie drobiazgowo zajęła się tym słupkiem. A ponieważ Łagowski był trzeźwy, gliniarze niewiele mogli zrobić. Przeszukali jego mieszkanie (!) i znaleźli xanax (powszechnie stosowany środek uspokajający). Łagowski przyznał, że czasem zażywa, bo mu lekarz przepisał. Podał nazwisko lekarza, podał receptę. Bingo! Mamy go! Nikt lekarza nie sprawdził, nikt na receptę nie spojrzał. Łagowski dostał wyrok odsiadki za prowadzenie po środkach odurzających. Sądzono go z Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii! Dostał tyle, by można było wliczyć 1,5 roku aresztu? Czyżby ktoś poszedł na rękę prokuraturze i sędziom przyklepującym areszt? Zadziwiające jest to, że dziwimy się uczciwej pracy sędziego. Chcielibyśmy kiedyś opisać uczciwego prokuratora. Tyle lat szukamy?
Prokurator Robert Myśliński był już naszym bohaterem ("Niewinny chociaż policjant", "NIE" nr 48/2009). Takim jak tutaj. I teraz, podobnie jak wtedy, to my, podatnicy, zapłacimy horrendalne odszkodowanie za niesłuszny areszt. Tylko kogo to obchodzi?
Chciałoby się krzyknąć "Ave sędzia!".
Bo sędzia Anna Ptaszek z Sądu Okręgowego w Warszawie musiała wykonać robotę za prokuratora. Kilka lat prokurator Robert Myśliński z Prokuratury Okręgowej w Warszawie (wówczas rejonowej) prowadził postępowanie w sprawie napadu na warszawski bank. Od dupy strony. Kierunkowo. Stronniczo. Miał tylko jeden cel: dopasować do Piotra Łagowskiego tezę, którą z góry założył na początku sprawy, i udupić go.
Pasowanie na złodzieja
Było o tym głośno we wszystkich stacjach radiowych i telewizyjnych. Napad na bank w centrum Warszawy to nie byle co. Dzień później następny w dzielnicy obok. Po paru dniach kolejny. Z bronią w ręku. Też niedaleko. Policja urządziła obławę. Obstawiono wszystkie wyjazdy z miasta. Wszystkie mosty. Bez efektu. Potrzebny był sprawca. Po roku zatrzymano Łagowskiego. Bo pasował. Teoretycznie. Bardzo teoretycznie?
Sprawców napadu było dwóch. Jeden w kominiarce, drugi w dużych ciemnych okularach, czapce bejsbolówce i z sumiastymi wąsami zakrywającymi pół twarzy. Obaj mieli broń, którą sterroryzowali pracowników banku. Zabrali 90 tys. zł i 15 tys. dolarów. Zaraz po napadzie pracownicy i świadkowie zajścia opisywali sprawców jako niemożliwych do rozpoznania, z niewidocznymi twarzami; jeden około pięćdziesiątki, z długimi ciemnymi włosami i bardzo potężnej postury. To pasowało prokuratorowi do Łagowskiego. Bo Łagowski ma około trzydziestki, jest kompletnie łysy, mierzy odrobinę ponad 160 cm wzrostu i jest chudy jak rybia ość. Drugiego sprawcy prokurator nie namierzył. Pewnie dlatego, że nie mógł nigdzie spotkać gościa w kominiarce. Szczególnie latem.
Po roku świadkowie zupełnie inaczej określali wygląd sprawców. Ze starych zrobili się młodzi, z dużych mali, z potężnych chudzi.
Podczas tzw. okazania prokuratura pokazała im pięciu mężczyzn. Czterech przeciętnych blondynów, bez okularów i nakrycia głowy. A Łagowskiego ubrano. W bejsbolówkę i ciemne okulary. Takie, jakie miał napastnik. Jeden ze świadków wskazał na niego. Drugi powiedział, że może to i on. Inni stwierdzili, że podobny. Jeszcze inni nie rozpoznali nikogo. Dalej popłynęło już samo. Prokuratura powołała biegłego antropologa, który miał porównać budowę ciała napastnika nagranego na bankowym monitoringu z podejrzanym Łagowskim. Biegły zainkasował za drobiazgowe badanie majątek, po czym stwierdził, że istnieje prawdopodobieństwo, że to on. I dowody winy gotowe. Więcej nie trzeba szukać. Pozostało przedłużać areszt.
Sędzia śledcza
Sędzia Anna Ptaszek |
Piotr Łagowski został uniewinniony. Po półtora roku odsiadki na "ence" na Rakowieckiej.
Po zajęciu przez prokuraturę wszystkiego, co miał, na poczet przyszłych kar. Po opowieściach prokuratury do mediów, jaki z niego podły rzezimieszek.
Bat na każdego
Prokuraturze nie pomogła apelacja. Uznano, że areszt był bezzasadny. Łagowski został ostatecznie uniewinniony. I wówczas "przypadkowo" zatrzymano Łagowskiego. Na drodze. Walnął w słupek. Przyjechała drogówka. I dziwnie drobiazgowo zajęła się tym słupkiem. A ponieważ Łagowski był trzeźwy, gliniarze niewiele mogli zrobić. Przeszukali jego mieszkanie (!) i znaleźli xanax (powszechnie stosowany środek uspokajający). Łagowski przyznał, że czasem zażywa, bo mu lekarz przepisał. Podał nazwisko lekarza, podał receptę. Bingo! Mamy go! Nikt lekarza nie sprawdził, nikt na receptę nie spojrzał. Łagowski dostał wyrok odsiadki za prowadzenie po środkach odurzających. Sądzono go z Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii! Dostał tyle, by można było wliczyć 1,5 roku aresztu? Czyżby ktoś poszedł na rękę prokuraturze i sędziom przyklepującym areszt? Zadziwiające jest to, że dziwimy się uczciwej pracy sędziego. Chcielibyśmy kiedyś opisać uczciwego prokuratora. Tyle lat szukamy?
Prokurator Robert Myśliński był już naszym bohaterem ("Niewinny chociaż policjant", "NIE" nr 48/2009). Takim jak tutaj. I teraz, podobnie jak wtedy, to my, podatnicy, zapłacimy horrendalne odszkodowanie za niesłuszny areszt. Tylko kogo to obchodzi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz