środa, 27 marca 2013

Proszę wstać sąd kłamie (NIE 06/2013, 1.II.2013)


Historia o gównianej działce, 
gównianym przekręcie 
i gównianej sprawiedliwości.




Ważniejsze osoby: 
Elżbieta Żak - sędzia Sądu Okręgowego w Lublinie, która nic nie rozumie. 
Wojciech Żak - mąż sędzi, wykładowca akademicki, który uprzedza, że się zezłości. 
Jadwiga Szymańska - przyjaciółka Żaków, obecna właścicielka działki, która kończy rozmowę. Tomasz Trojak - sędzia, który sądzi co najmniej dziwnie. 
Andrzej Stańczyk - sędzia, który przyznaje rację zmarłej.

Czy sfałszowanie testamentu może komuś ujść na sucho? Tak, pod warunkiem że jest się sędzią Sądu Okręgowego w Lublinie. Wtedy, nawet gdy nie ma żadnych wątpliwości, że jesteś oszustem, włos ci z głowy nie spadnie. Ochronią cię koledzy po fachu.
Gówniane 800 m kw. - dziś warte ok. 8 tys. zł. Wtedy mniej. Niby gówniana okolica, a jednak warta przekrętu. Maszki pod Nałęczowem. I mała działeczka starej Figlarskiej - w kształcie trójkąta. Dziś zarośnięta, niewykorzystana.
- Ona teraz się mści - mówią mieszkańcy wsi. - Starego Jaśkę za to fałszerstwo na ludzkich oczach zabiła. - I wspominają, jak koń stanął dęba przy kapliczce i zadusił starego. Bo poświadczył nieprawdę.
- To nasz trójkąt bermudzki - mówią.
Marianna Figlarska mieszkała

samotnie w rozwalającej się chałupinie
na małej działce. Dzieci się nie dochowała, majątku nie zgromadziła. Ponieważ nie miała ani zdrowia, ani warunków, aby utrzymywać się z płodów rolnych, przeszła na rentę wypłacaną ze skarbu państwa w zamian za tę niewielką ziemię. Gdy się biedaczce zmarło, działka przeszła na skarb państwa. Był rok 1991. Niedługo potem chałupina się zapadła, tak że nawet wiejskie koty przestały tam przychodzić.
W 1999 r. wokół działki zaczęło się coś dziać. Ówczesny starosta lubelski Jan Łopata (późniejszy wojewoda, dziś poseł na Sejm z PSL) złożył do sądu wniosek o zasiedzenie owej działki przez...  nieżyjącą od ponad 8 lat Mariannę Figlarską. Skarb Państwa jako spadkobierca ustawowy ma uzasadniony interes prawny w tym, aby pani Figlarska Marianna nabyła przez zasiedzenie w/w nieruchomość - napisał we wniosku Łopata.
- Nic takiego nie pisałem - powiedział nam teraz poseł Łopata i gadać dalej nie chciał. Nigdy nie miał żadnego interesu prawnego wobec tej działki, zapewniał nas nerwowo.
O tym, że taki interes miał, upewnia nas wniosek, który złożył 15 czerwca 1999 r., własnoręcznie przez niego podpisany, oraz wyrok sądu w Opolu Lubelskim sygn. akt I Ns 492/99, gdzie stoi jak byk, że to on wnioskował o zasiedzenie działki przez nieżyjącą Figlarską. Choć dziwi nas krótka pamięć pana posła, to po przestudiowaniu dokumentów nie dziwimy się, że chce się z tego wymiksować.
Świadkiem w sprawie był wówczas Wojciech Żak. Sąsiad. Tyle że przyszedł do wioski w 1995 r., czyli 4 lata po śmierci Figlarskiej, awypowiadał się na temat tego, jak ona zasiedziała działkę. I choć sędzia Andrzej Stańczyk dobrze wiedział, że rzekoma wnioskodawczyni dawno gnije na miejscowym cmentarzu, a świadek nie miał przyjemności nawet jej poznać, wydał wyrok o zasiedzeniu z dniem1 stycznia 1985 r. Datę wziął z kosmosu. Wspaniałomyślnie zwolnił Figlarską z kosztów sądowych. Widać skumał, że trudno będzie z niej to ściągnąć.
O tym, że takie cuda dzieją się wokół tej działki, nikt we wsi nie wiedział. A to był dopiero początek.
Ryszard Stefaniak zachwycił się Maszkami. I zamarzył, że

zbuduje tu wielki dom rodzinny,
w którym zamieszkają dzieciaki, brat, rodzice i inni bliscy. Wiosną wszyscy wspólnie będą oglądać wędrówki bocianów. Stefaniak kupił od gminy zrujnowaną remizę strażacką i zrobił z niej cacko. Sąsiadowała z nim zarośnięta działka w kształcie trójkąta - działka po starej Figlarskiej. Gdy okazało się, że to własność skarbu państwa, pobiegł do starostwa i dowiedział się, że lada dzień wystawią ją na sprzedaż i ogłoszą przetarg, a wtedy będzie miał prawo pierwokupu. Ale nagle odwołano przetarg, gdyż pojawili się spadkobiercy po Figlarskiej.
- Bzdura, pani. Marianna nikogo nie miała i nikomu by nic nie dała, bo wiedziała, że niczego nie ma - mówi mieszkaniec wsi, znajomy zmarłej.
A jednak... My niżej podpisani oświadczamy, że w dniu 21 września 1991 roku w Maszkach w naszej obecności Marianna Figlarska w swoim mieszkaniu oświadczyła, że na wypadek swojej śmierci cały swój majątek zapisuje kuzynce Jadwidze Szymańskiej. Uczyniła to mówiąc, że czuje się bardzo źle i boi się, że umrze - oto treść testamentu ustnego, którego świadkami byli rzekomo matka obdarowanej, miejscowy analfabeta (ten,którego koń udusił) i dyrektorka banku, która jako jedyna umiała to napisać. Obdarowaną majątkiem była sąsiadka Figlarskiej. Majątku tego w 1991 r. nie było, bo wyrok o nabyciu nieruchomości przez zasiedzenie wydano w 1999 r. Ustny testament ujrzał światło dzienne w roku 2000.

I choć cała wioska wiedziała, że to przekręt, nikt nie protestował, bo co komu ziemi żałować. Szymańska została właścicielką.

I dopiero zaczęły się jazdy. Gdy Stefaniak (ten od remizy i rodziny w kupie) chciał zakładać światło, Szymańska protestowała. Gdy wodę, protestowała, szambo, protestowała, kotłownię, protestowała. Potem stwierdziła, że jej nowo nabyta działka jest większa i poszła do sądu z informacją, że Stefaniak ma się cofnąć z płotem. I tak facet, zamiast budować swój dom marzeń, biegał po sądach i opłacał mandaty i kolegia. Wreszcie wymiękł i sprzedał wyremontowaną remizę. Marzenia i pieniądze szlag trafił.
Nieruchomość kupił od niego młody człowiek - Zbigniew Zaręba. Też miał wielkie plany.

Chciał zrobić tu pensjonat,
wziął kredyt, złożył wniosek o dotację unijną. I pakował kasę. Jego matka zaprzyjaźniała się z mieszkańcami. Także z Szymańską, która obiecała, że żadnych problemów robić nie będzie.
Dlatego gdy kobieta dostała sądowy nakaz przesunięcia płotu do samego muru swojej posesji, mocno się zdziwiła. Znowu w sądzie pojawił się Wojciech Żak, który choć nawet nie przejeżdżał przez Maszki w latach 80., to widział u starej Figlarskiej płot pod samym domem Zarębów! Widział też studnię, której nigdy tam nie było.
I tak Zarębowie mieli przesunąć płot pod mur.
Zarębowa wiedziała, że jeśli tak będzie, to syn straci dotację unijną i pozwolenie na prowadzenie pensjonatu. Niemniej gdy szła do starostwa odebrać pozwolenie na budowę, wciąż wierzyła, że wszystko będzie dobrze. Przecież plan zagospodarowania przestrzennego mówił jasno, że granica przebiega 5 m od jej muru. Poszła ufna, wyszła zapłakana. Wstarostwie w Lublinie spotkała ją niespodzianka. Po raz kolejny pojawił się Wojciech Żak. Powiedział, że on się nie zgadza na pensjonat wMaszkach.
- Ja przyjeżdżam tu odpocząć, a nie żeby mi psy szczekały i koty łaziły - twardo stwierdził w starostwie.
Mimo że nie jest i nigdy nie był sąsiadem Zarębów! Nie jest też tam zameldowany na stałe, bo przyjeżdża jedynie rekreacyjnie.
Zarębowa wróciła z urzędu zdruzgotana. Stracili z synem oszczędności, zostali z kolosalnym kredytem, przyjęty przez unię projekt pensjonatu upadł.
Wstanie skrajnej rozpaczy spotkała ją dyrektorka banku, rzekomy świadek ustnego testamentu. Pękła. Popłakała się.

- Ja byłam pewna, że nikt przez to nie ucierpi.
Ja nie chciałam -
mówiła przez łzy. - Przecież to ja pisałam ten testament pod dyktando sędzi Żak.


Oświadczam, że nigdy nie było żadnego ustnego oświadczenia nieboszczki Marianny Figlarskiej - napisała rzekomy świadek testamentu. Oświadczyła pisemnie (mamy to oświadczenie), że ów sfałszowany dokument pisany był w 2000 r., w 9 lat po śmierci Figlarskiej. Treść dokumentu dyktowała jej sędzia Sądu Okręgowego w Lublinie Elżbieta Żak, żona Wojciecha Żaka.
- Ela (sędzia Żak - przyp. autorki) przyszła i powiedziała, że co będziemy pozwalać, żeby ziemia Figlarskiej przeszła na skarb państwa, niech to Jadzia ma. Nie wiedziałam, że tu jest inna gra i że ludzie będą cierpieć.
- Teraz wiem, dlaczego Szymańska mi powiedziała, że nie może mi sprzedać tego trójkąta, bo już od dawna jest to obiecany grunt Żakom
- mówi Zarębowa, która chciała odkupić działkę od Szymańskiej.
Działka Żaków leży po drugiej stronie działki Figlarskiej.
O fałszerstwie dowiedzieli się: Julia Pitera, Prokurator Generalny Andrzej Seremet, CBA i miejscowa prokuratura. Nikt nic nie zrobił.

Prokuratura umorzyła postępowanie
z powodu przedawnienia. Pitera zapytała: Czy zdajecie sobie sprawę, jakie tu są nazwiska?
Agencja Nieruchomości Rolnych Skarbu Państwa połapała się wprzekręcie. I chce odzyskać własność. Wystąpiła do sądu. Sprawę prowadzi sędzia Tomasz Trojak. Ten sam, który uznał w 2000 r. testament za prawdziwy i dał spadek Szymańskiej. Gdy agencja poprosiła o zmianę sędziego, nie zgodził się na to sędzia Andrzej Stańczyk. Ten sam, który przyznał działkę nieżyjącej Figlarskiej przez zasiedzenie.
Powołano wielu świadków.
- Żak bierze ich do adwokata, daje na kartce pytania, które sędzia będzie zadawał, i każe się nauczyć odpowiedzi - mówi jeden ze świadków.
Najciekawsze jest to, że sędzia Trojak zadaje dokładnie te same pytania, które są na kartce...
Nie zmienia to faktu, że z zeznań świadków jasno wynika, że testamentu nie było.
- Elu, to ty mi to dyktowałaś - powiedziała do sędzi Elżbiety Żak rzekoma świadek testamentu podczas sądowej konfrontacji. Sędzia Trojak od tego momentu próbuje za wszelką cenę podważyć wiarygodność świadka.
Jadwiga Szymańska nie chce z nami rozmawiać. Prycha. Gdy pytamy, jak to z tym testamentem było, odpowiada: - Uważam rozmowę za zakończoną.
I rzuca słuchawką.
Nawet nie możemy napisać, że Szymańska została fałszywie oskarżona. A dobrze by było, bo Szymańska to nauczycielka i powinna być wzorem.
- To już pani sprawa, czy będzie pani o tym pisać - powiedział Wojciech Żak, informując o konsekwencjach po ukazaniu się artykułu.
Sędzia Elżbieta Żak nie chce z nami rozmawiać. Pewnie nie ma czasu. Jest bowiem sędzią wizytatorem, była naczelnikiem wydziału ksiąg wieczystych i jako fachowiec z tej dziedziny prowadzi wykłady.
Np. o tym, jak sporządzić ustne przyrzeczenie woli.

Joanna Skibniewska

Ważniejsze osoby: Elżbieta Żak - sędzia Sądu Okręgowego w Lublinie, która nic nie rozumie. Wojciech Żak - mąż sędzi, wykładowca akademicki, który uprzedza, że się zezłości. Jadwiga Szymańska - przyjaciółka Żaków, obecna właścicielka działki, która kończy rozmowę. Tomasz Trojak - sędzia, który sądzi co najmniej dziwnie. Andrzej Stańczyk - sędzia, który przyznaje rację zmarłej.

3 komentarze:

  1. Żenada, żenada i jeszcze raz żenada. W jakim "Państwie Prawa" przyszło nam żyć? Oglądałam wczorajszy program o tej sprawie w TVP1 i moim bulwersacjom nie ma końca. Gratuluję cywilnej odwagi wyciągnięcia na światło dzienne tej afery. Żyję w Lublinie i nie chciałabym dochodzić sprawiedliwości pod przewodnictwem wyżej wymienionych sędziów. Oby więcej takich dziennikarzy jak Pani.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie ta sprawa nie dziwi. Takie są "sądy" trzeciej RP. Dziwi mnie natomiast to, że ludzie od ponad dwudziestu lat nie chcą tego zmienić...

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety często taka bywa szara rzeczywistość, mam nadzieje że nadejdą lepsze czasy.

    OdpowiedzUsuń