czwartek, 28 lutego 2013

ZBRODNIA parzenia herbaty (NIE, 39/2010)


Każdy pracownik Służby Bezpieczeństwa według Instytutu Pamięci Narodowej jest zbrodniarzem komunistycznym. Skoro nie można go powiesić na drzewie bez wyroku sądu, można go przynajmniej ukarać odebraniem praw emerytalnych. Pozwala na to ustawa dezubekizacyjna, która od stycznia tego roku wali po kieszeni pracowników resortu z czasów PRL i wdowy po nich. A decyduje o tym, komu zabrać, a kogo oszczędzić wszechwładny IPN, twór zatrudniający przeszło dwa tysiące pracowników, wydający przeszło 2 mld zł rocznie na szukanie zbrodniarzy komunistycznych.  
I kogo znajduje?
Jan W. z Lublina pracę w Wojewódzkim Urzędzie Spraw Wewnętrznych zaczął w 1981 r. Najpierw był analitykiem, potem pracował w Wydziale Paszportowym. Jego podstawowym zajęciem było... przybijanie pieczątek. Decyzje paszportowe wydawali inni. W 1990 r. został pozytywnie zweryfikowany i rozpoczął pracę w policyjnej dochodzeniówce. Na emeryturę odszedł w 2008 r. Teresa K. przepracowała 15 lat w Rejonowym USW w Lublinie. Kolejne 15 - w policji. Zweryfikowana pozytywnie, nagradzana przez "właściwą" władzę RP. Marian K. ze Skierniewic dochrapał się stopnia inspektora. Przez 3 lata pracował w przestępczości gospodarczej. Jan Ł. z tej samej jednostki milicji pracował przez chwilę w pionie politycznowychowawczym. Razem z nim pracowała Marianna D., przez wiele lat pracownik kulturalno-oświatowy, przeniesiona do pionu wychowawczego po zlikwidowaniu wydziału. Marianna D. zajmowała się organizowaniem... kolonii i obozów dla dzieci funkcjonariuszy i milicjantów. Katarzyna L. była sekretarką w Urzędzie Wojewódzkim. Do jej zadań należało odbieranie telefonów. Tych mniej ważnych, bo znaczące miały linię bezpośrednią. Anna K. z Wadowic przez 2 miesiące była referentką w biurze paszportowym w tamtejszym Urzędzie Bezpieczeństwa Państwowego. Miała wtedy 20 lat i przybijała pieczątki i lizała znaczki pocztowe. Wszyscy zostali sprawiedliwie ukarani za umacnianie władzy ludowej. Obniżono im emerytury. A mieli je przerażająco wysokie. Od 1,7 do 2,5 tys. zł. Znany wszystkim generał Gromosław Czempiński, twórca chwalonej w świecie grupy specjalnej GROM, oczywiście już w "dobrej" Polsce został ukarany wyjątkowo dotkliwie. Obniżono mu emeryturę do 625 zł. Ukarano także wdowy po byłych funkcjonariuszach milicji. Wanda O. ze Skierniewic straciła sporą część renty po mężu, bo przez 7 miesięcy pracował w Wydziale Szkoleniowym komendy wojewódzkiej. Krystyna L. straciła 700 zł uposażenia po mężu, który przez całe zawodowe życie ścigał przestępców gospodarczych, niestety w PRL. Ryszard G. z Łęcznej nie doczekał obniżenia emerytury. Chłop najpierw pracował w milicji, potem przez kilka lat w SB. Była to już końcówka Polski Ludowej. W 1990 r. przeszedł pomyślnie solidarnościową weryfikację i rozpoczął służbę w policji. Specjalizował się w zwalczaniu przestępstw gospodarczych. Powiesił się na drzewie w lesie pod Leonowem. W liście napisał, że po odebraniu mu świadczeń boi się, że nie będzie miał za co wykarmić rodziny, że żonę wytykają palcami na ulicy, że jego nazwisko opublikowano na liście Wildsteina. IPN wskazał także jako na zbrodniarzy pracowników ówczesnej resortowej służby zdrowia. Była ona wspólna dla Służby Bezpieczeństwa, milicji, straży pożarnej, wojsk pogranicznych. Ponadto obsługiwała komitety partyjne, a czasami i garnizony wojskowe. Teraz kwalifikacja, który lekarz czy pielęgniarka i kierowca karetki był esbekiem i ma stracić emeryturę, zależy od IPN. Andrzej R. z Warszawy był kardiologiem. Prawie całe życie przepracował w szpitalu wojskowym. Bywało, że leczył pułkowników, generałów i jest winien udzielania im pomocy, ale to były jednostkowe przypadki. Leczył głównie młodych żołnierzy, którzy nie wytrzymywali koszarów albo zwyczajnie symulowali chorobę, żeby uniknąć wojska. Tak, wykształcił się w komunistycznych uczelniach. Tak, wyjeżdżał na szkolenia i seminaria międzynarodowe, ale po to, by lepiej pracować nie dla władzy ludowej, ale dla ludzi. Ów kardiolog wspomina koleżankę, która jako położna też przepracowała pół życia w klinice MSW. Ona w ogóle nie miała do czynienia z esbekami i milicjantami, lecz jedynie z pochwami ich żon, sióstr, kochanek, znajomych. Poprzez przyjmowanie na świat dzieci w tym okresie widocznie umacniała władzę ludową, bo zgodnie ze wskazaniem IPN odebrano jej większość świadczenia emerytalnego. Podobnie jak pielęgniarkom, recepcjonistkom z resortowych przychodni, salowym z tych szpitali.
Wszechwładza IPN
Od początku roku zmniejszono emerytury około 40 tysiącom ludzi. Wielu nawet o połowę. A to za sprawą wejścia w życie ustawy dezubekizacyjnej i informacji przekazanych przez IPN organom rentowo-emerytalnym. Nikt z ukaranych nie wie, co to za informacja (to tajne), domyślają się jedynie, że zostali uznani za zbrodniarzy komunistycznych. Bez decyzji sądu, mimo że zostali pozytywnie zweryfikowani po 1990 r. Większość z nich odwołuje się do sądów. Już prawie 15 tys. pozwów czeka na rozpatrzenie. Wnioskodawcy chcą przywrócenia świadczeń. I większość z nich to osiągnie. Za kilkadziesiąt tysięcy przeprowadzonych rozpraw zapłaci podatnik. Złożono też wnioski do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Za ewidentne naruszenie konwencji międzynarodowych Polska zapłaci wysokie odszkodowania. Czyli znowu zapłaci podatnik.

Fundament IV RP
Ustawa dezubekizacyjna miała być podstawą walki Prawa i Sprawiedliwości nie tyle z tymi, co stosowali represje wobec opozycji politycznej, ile o zdobycie władzy na przełomie lat 2005 i 2006. IPN robił znakomitą robotę pisiorom walczącym o państwowe stołki. Lista Wildsteina wyniesiona "niepostrzeżenie" z IPN idealnie trafiała w rozbudzone przez PiS zapotrzebowanie społeczne na "agentów". Dopiero IV Rzeczpospolita miała uwolnić Polaków od ich panoszenia się. Do tego była potrzebna dezubekizacja, skoro dekomunizacja nie wyszła poprzednikom i wszędzie był "układ". Według PiS owa ustawa miała być jeszcze bardziej restrykcyjna, niż jest. Pracownicy organów bezpieczeństwa w PRL mieli dosłownie zdechnąć z głodu, bo założono, że nie będą otrzymywać żadnych świadczeń. - Projekt ustawy odbierającej prawo do świadczeń emerytalnych funkcjonariuszom służb specjalnych PRL oraz pracownikom wymiaru sprawiedliwości skazanym prawomocnym wyrokiem sądu za zbrodnie komunistyczne jest już praktycznie gotowy - mówił wtedy poseł Arkadiusz Mularczyk (PiS), współautor projektu. Osoby te miały być publicznie napiętnowane, a ich dane osobowe miały zostać upublicznione. PiS jednak zdawało sobie sprawę, że nie wszyscy zostaną uznani przez sąd winnymi zbrodni komunistycznej, a wtedy cała zemsta na nic. I może być niepotrzebna awantura. Gdy w 2007 r. w każdym większym mieście na rynkach i w centralnych punktach miasta pojawiły się nazwiska i zdjęcia miejscowych pracowników bezpieki, szybko zrobiło się gorąco. Posypały się wnioski do sądu, trzeba było płacić odszkodowania. Sądy były bezlitosne. Okazało się, że większość napiętnowanych osób miała niewiele wspólnego z umacnianiem władzy ludowej, a już na pewno ze stosowaniem represji wobec opozycji. Poza awanturą, tu i ówdzie słyszało się o próbach samobójczych, o pobiciach przez nieznanych sprawców i podobnych wypadkach. Oczywiście IPN, choć za to odpowiedzialny, nigdy nie poniósł kary. Odszkodowania płacił skarb państwa, czyli podatnik. Z pomocą PiS przyszła Platforma Obywatelska, która też na dezubekizacji dochodziła do władzy. Projekt PO był mniej radykalny od konkurencyjnego projektu PiS. Zrezygnowano z polowania na czarownice i publicznego piętnowania ofiar, zaproponowano zmniejszenie świadczeń, a okres przepracowany dla "okupanta" nie wliczano do wysługi lat, co automatycznie obniżało świadczenia. Dano także ogromne uprawnienia Instytutowi Pamięci Narodowej, który miał wskazywać, komu zabrać kasę. Coraz bardziej wszechwładny IPN działanie ustawy mógł dowolnie stosować i uchylać. Uzyskał on moc wystawiania byłym esbekom zaświadczeń, że "pomagali opozycji". Mają one chronić przed obniżką emerytur. Nazwano to "prawem łaski". Ile jest takich szczęściarzy, wiedzą tylko świadczeniodawcy, bo to oni otrzymują informację od IPN. Oczywiście informacje IPN są niejawne, nie sposób więc określić, czy są zgodne z prawdą. Ani te odbierające kasę, ani te z prawem łaski.

Tusk sią cieszy
Świadczenie emerytalne można zmniejszyć tym, których stanowisko zlikwidowano z chwilą powstania jednostek Urzędu Ochrony Państwa, czyli do 1 lipca 1990 r. Tymczasem większość jednostek, których pracownicy zostali ukarani obniżką świadczeń, zostało zlikwidowanych znacznie wcześniej. Tak jak pion politycznowychowawczy, który rozwiązano jeszcze w 1989 r. (zarządzenie ministra spraw wewnętrznych nr 95/89). Tymczasem właśnie tam IPN, a konkretnie Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu znalazła najwięcej zbrodniarzy komunistycznych. Takich jak Jan Ł., Marianna D., osoby organizujące kolonie dzieciakom, czy też herbaciarka Zosia, którą wrzucono do tego pionu, bo nie było jak jej zakwalifikować. Odbieranie im świadczeń jest już nie tylko głupie, ale nawet niezgodne z ustawą dezubekizacyjna. Takich pracowników tego pionu jest około 5 tysięcy. - Dezubekizacja będzie z urzędu pozbawiała funkcjonariuszy SB najwyższych świadczeń - zapewniał na konferencji prasowej w 2006 r. poseł Mularczyk z PiS, prawnik. Jak wysokie są te świadczenia? Marianna D. ma emeryturę w wysokości 1780 zł. Zosia, herbaciarka-1640 zł. Wdowy po funkcjonariuszach mają ok. 1400 zł. Zabrano im po 300-400 zł. Wszyscy, którym odebrano pieniądze, mają dziś po 60,70 lat. Byłych funkcjonariuszy SB w walce o przywrócenie emerytur wspiera m.in. Stowarzyszenie Emerytów i Rencistów
Policyjnych. Ustawa jest represyjna, krzywdząca dla wielu osób. Wszystkich wrzucono do jednego worka. To naruszenie wszelkich praw. Nie istnieje odpowiedzialność zbiorowa - uzasadnia stowarzyszenie. Podobnie ustawę zjechali profesorowie prawa, którzy jasno mówią o naruszeniu art. 42 ust. 1 konstytucji oraz art. 7 ust. 1 konwencji 0 ochronie praw człowieka i podstawowych wolności. Premier Donald Tusk cieszy się z wejścia w życie ustawy dezubekizacyjnej. - Ustawa odbiera tylko "prawa nabyte niegodziwie" - twierdzi Grzegorz Karpiński z PO. - Oddałem temu państwu 20 najlepszych lat życia, w czasie których mogłem kraść, malwersować, przewalać 1 w inny sposób pomnażać swój majątek - mówi Andrzej Z. z Drezdenka, były żołnierz Wojsk Ochrony Pogranicza. - A ja, głupi, pracowałem uczciwie, ścigałem przestępców i oszustów. Stracił połowę świadczeń, mimo że w 1990 r. przeszedł pozytywnie weryfikację i wcielono go do Straży Granicznej. Trzeba mu było później się urodzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz