Pieniądze i
układy powodują, że za kratkami siedzi się w kratkę.
14
kwietnia 2002 r. Tomasz Cholewiński jechał do Drezdenka. Tuż pod miastem zakończył
podróż. Z naprzeciwka jechał pijany Tomasz S. z kolegami. Na liczniku miał przeszło
190 km na godzinę. Nie zapanował nad pojazdem. Cholewiński zginął na miejscu.
Niby prosta sprawa – jest sprawca, jest ofiara, jest przestępstwo, powinna być
kara. A jednak...
Tomasz S. trafił ranny do szpitala. Dziwnym trafem nikt nie zrobił mu badania krwi na obecność alkoholu, mimo że wiadomo było, że jest sprawcą wypadku, i mimo że wykonywano
badanie na ustalenie grupy krwi. Takie analizy zrobiono dopiero w cztery godziny po przestępstwie i po przetoczeniu 1500 ml krwi i płynów krwiopochodnych. I nawet wtedy Tomasz S. miał 0,4 promila.
Z zeznań świadków ze stacji benzynowej wynika, że Tomasz S. opróżnił tam flaszkę wódki 10 minut przed wypadkiem. Inni widzieli go niecałą godzinę wcześniej na dyskotece – zalanego w trupa. Tymczasem nikt w szpitalu nie czuł od niego alkoholu. Ba – w pierwszym przesłuchaniu pielęgniarka stwierdziła, że przed ukłuciem igłą zdezynfekowała ranę wodą utlenioną, jak zwykle to robi, ale niedługo potem zmieniła zeznania i przypomniała sobie, że tym razem użyła spirytusu. Te 0,4 promila to jedynie wacik nasączony spirytusem... Gdy sprawca był już w stanie złożyć zeznania, to albo nie chciał tego zrobić, albo nie umiał podpisać protokołu, bo... zapomniał, jaki ma podpis. Gdy chciano mu zatrzymać prawo jazdy – nie mógł go znaleźć. Tomasza S. skierowano na oddział psychiatryczny.
Manipulacje Tomasza S. na niewiele się zdały. Sąd Rejonowy w Strzelcach Krajeńskich 13 września 2002 r. wydał nakaz jego aresztowania. Tomasz S. odwołał się od tej decyzji do Sądu Okręgowego w Gorzowie Wielkopolskim. 25 września sędzia Ryszard Rutkowski areszt ten uchylił.
– To, co się działo w Gorzowie Wielkopolskim, było mówiąc delikatnie wielką manipulacją – mówi Janusz Popiel ze stowarzyszenia Alter Ego, który uczestniczył w postępowaniu.
– Był widywany na mieście, na swoim podwórku. Wszyscy wiedzieli, gdzie on jest – mówi Roman Cholewiński, ojciec zabitego chłopaka. Potwierdza to dziennikarz lokalnej gazety.
– Każdy wiedział, że S. jest w domu. Nawet zbytnio się nie chował – mówi Krzysztof Bąk z redakcji „Ziemi Gorzowskiej”.
Sąd w Strzelcach wydał list gończy. Dziwnym trafem list ów został przepisany z błędem (literówka) i obrońca podważył jego ważność. Nakaz uchylono. Znowu sędzia Ryszard Rutkowski z gorzowskiego sądu.
Tymczasem Tomasz S. ani myślał zmienić swoje upodobania. Pił, bawił się, robił burdy. W trakcie prowadzonego postępowania spowodował kolejny wypadek. Miał prawie 2 promile. Uciekał przed policją. W areszcie wytrzeźwiał, a rano poszedł do domu.
– Nie mieliśmy podstaw do aresztowania – stwierdził prokurator rejonowy Robert Augustyn. Stwierdził też, że nie warto było zakazywać Tomaszowi S. prowadzenia pojazdów, bo postępowanie Tomasza S. wskazuje, że nie odniosłoby to skutku. Nie wiadomo, czy pijany kierowca miał przy sobie prawo jazdy. To, którego nie mógł wcześniej znaleźć.
Odrzucając wniosek o areszt sędzia Rutkowski wyjaśniał to tak: okoliczności, na które wskazał Sąd w postaci stawiania oporu policjantom i poruszania się pojazdem mimo orzeczonego zakazu w żaden sposób nie utrudniają postępowania. Tomasz S. czuł się więc bezkarny. Postanowił apelować. Sprawa trafiła do Gorzowa.
Apelację w sądzie gorzowskim rozpatrywała prezes Alina Czubieniak (znana czytelnikom „NIE” negatywna bohaterka serii publikacji „Układ gorzowski”). To właśnie na rozprawie apelacyjnej jeden z sędziów powiedział pamiętne zdanie, że 7 lat za zabicie człowieka to za dużo. Czubieniak zbiła wyrok do piątki. To, że sprawca się ukrywał, nie miało dla wymiaru kary żadnego znaczenia.
Gdy do policji wpłynęła oficjalna informacja, że Tomasz S. przebywa w domu, policja zareagowała. Peleton radiowozów jechał kilkanaście kilometrów... na sygnale. Oczywiście zanim gliniarze dojechali, ścigany już zniknął.
Wreszcie jednak trafił za kraty. Na chwilę. Niebawem wyszedł na pierwszą przepustkę. Dla poratowania zdrowia. W trakcie przerwy w odsiadywaniu spowodował kolejny wypadek i próbował zwiać. W chwilę potem kolejna przepustka. Wtedy wpadł na wyłudzeniu ubezpieczenia od PZU. Ale to nie wpłynęło na to, że w trzy tygodnie później dostał kolejną przepustkę na komunię syna. Po powrocie z imprezy komunijnej nie zabawił długo w więzieniu, bo w parę dni potem (!) z wydziału penitencjarnego dostał miesiąc przerwy w odbywaniu kary, którą mu w sądzie apelacyjnym... przedłużono o kolejne dwa miesiące. Znów dla poratowania zdrowia: tym razem Tomasz S. prostował sobie nos. Gdy chłopina wypiękniał, wrócił do więzienia na krótką chwilę, po czym znowu dostał miesiąc przepustki, którą sąd apelacyjny przedłużył o kolejne cztery miechy.
Jak myślicie, gdzie jest teraz Tomasz S.? Ma kolejną przerwę w odbywaniu kary.
– Jest w domu – potwierdzają wszyscy sąsiedzi i ci, którzy przejeżdżają w pobliżu domu S.
– Sprowadza samochody – dodają znajomi Tomasza S.
Czują się bezkarni.
– Pisałem o sprawie tego wypadku – mówi Krzysztof Bąk, dziennikarz z „Ziemi Gorzowskiej”.
– Gdy pojechałem za policjantami na próbę zatrzymania Tomasza S., rzucił się na mnie jego ojciec, złapał mnie za klapy (przy policjantach) i powiedział: ja cię, kurwa, jeszcze zniszczę, dopadnę i pokażę, kto tu rządzi.
Dziennikarz złożył doniesienie o przestępstwie.Dziwnym trafem policjant stojący tuż przy nim nic nie słyszał. W Gorzowie umorzono postępowanie z powodu braku znamion przestępstwa. Sędzia wytłumaczył, że to były tylko słowa, a przecież nie musiały znaczyć, że S. to zrobi.
Dziennikarz TVP Tadeusz Litowczenko robił dla programu pierwszego reportaż o gangach samochodowych z Lubuskiego. Trafił do państwa S., rodziców Tomasza, którzy mieli sklep z częściami samochodowymi.
– Weszliśmy do sklepu we trójkę: ja, operator i dźwiękowiec. Mieliśmy kamerę. Oni byli już gotowi. Na nasz widok Danuta S. (matka) zawołała: „Szybko, zamykać sklep! Zniszczyć kamerę” – mówił dziennikarz.
Ekipie udało się wyjść ze sklepu, ale kamerę zniszczono.
Tymczasem Tomasz S. ma urlop do końca sierpnia. Niekoniecznie wróci do pudła, bo planuje na jesieni wyjechać na badania do Polanicy Zdroju.
Dobry wybór. Piękna okolica.
Tomasz S. trafił ranny do szpitala. Dziwnym trafem nikt nie zrobił mu badania krwi na obecność alkoholu, mimo że wiadomo było, że jest sprawcą wypadku, i mimo że wykonywano
badanie na ustalenie grupy krwi. Takie analizy zrobiono dopiero w cztery godziny po przestępstwie i po przetoczeniu 1500 ml krwi i płynów krwiopochodnych. I nawet wtedy Tomasz S. miał 0,4 promila.
Z zeznań świadków ze stacji benzynowej wynika, że Tomasz S. opróżnił tam flaszkę wódki 10 minut przed wypadkiem. Inni widzieli go niecałą godzinę wcześniej na dyskotece – zalanego w trupa. Tymczasem nikt w szpitalu nie czuł od niego alkoholu. Ba – w pierwszym przesłuchaniu pielęgniarka stwierdziła, że przed ukłuciem igłą zdezynfekowała ranę wodą utlenioną, jak zwykle to robi, ale niedługo potem zmieniła zeznania i przypomniała sobie, że tym razem użyła spirytusu. Te 0,4 promila to jedynie wacik nasączony spirytusem... Gdy sprawca był już w stanie złożyć zeznania, to albo nie chciał tego zrobić, albo nie umiał podpisać protokołu, bo... zapomniał, jaki ma podpis. Gdy chciano mu zatrzymać prawo jazdy – nie mógł go znaleźć. Tomasza S. skierowano na oddział psychiatryczny.
Manipulacje Tomasza S. na niewiele się zdały. Sąd Rejonowy w Strzelcach Krajeńskich 13 września 2002 r. wydał nakaz jego aresztowania. Tomasz S. odwołał się od tej decyzji do Sądu Okręgowego w Gorzowie Wielkopolskim. 25 września sędzia Ryszard Rutkowski areszt ten uchylił.
– To, co się działo w Gorzowie Wielkopolskim, było mówiąc delikatnie wielką manipulacją – mówi Janusz Popiel ze stowarzyszenia Alter Ego, który uczestniczył w postępowaniu.
*
* *
W
czerwcu 2004 r. w Sądzie Rejonowym w Strzelcach Krajeńskich zapadł wyrok. 7
lat pozbawienia wolności. Tomasz S. wyroku nie słyszał. W przerwie rozprawy
wyszedł i ślad po nim zaginął. Na salę sądową przyszli po niego policjanci,
ale gościa nie zastali. Obrońcy, Jerzy Synowiec i Jacek Sobusiak, mieli zdziwione
miny.– Był widywany na mieście, na swoim podwórku. Wszyscy wiedzieli, gdzie on jest – mówi Roman Cholewiński, ojciec zabitego chłopaka. Potwierdza to dziennikarz lokalnej gazety.
– Każdy wiedział, że S. jest w domu. Nawet zbytnio się nie chował – mówi Krzysztof Bąk z redakcji „Ziemi Gorzowskiej”.
Sąd w Strzelcach wydał list gończy. Dziwnym trafem list ów został przepisany z błędem (literówka) i obrońca podważył jego ważność. Nakaz uchylono. Znowu sędzia Ryszard Rutkowski z gorzowskiego sądu.
Tymczasem Tomasz S. ani myślał zmienić swoje upodobania. Pił, bawił się, robił burdy. W trakcie prowadzonego postępowania spowodował kolejny wypadek. Miał prawie 2 promile. Uciekał przed policją. W areszcie wytrzeźwiał, a rano poszedł do domu.
– Nie mieliśmy podstaw do aresztowania – stwierdził prokurator rejonowy Robert Augustyn. Stwierdził też, że nie warto było zakazywać Tomaszowi S. prowadzenia pojazdów, bo postępowanie Tomasza S. wskazuje, że nie odniosłoby to skutku. Nie wiadomo, czy pijany kierowca miał przy sobie prawo jazdy. To, którego nie mógł wcześniej znaleźć.
Odrzucając wniosek o areszt sędzia Rutkowski wyjaśniał to tak: okoliczności, na które wskazał Sąd w postaci stawiania oporu policjantom i poruszania się pojazdem mimo orzeczonego zakazu w żaden sposób nie utrudniają postępowania. Tomasz S. czuł się więc bezkarny. Postanowił apelować. Sprawa trafiła do Gorzowa.
Apelację w sądzie gorzowskim rozpatrywała prezes Alina Czubieniak (znana czytelnikom „NIE” negatywna bohaterka serii publikacji „Układ gorzowski”). To właśnie na rozprawie apelacyjnej jeden z sędziów powiedział pamiętne zdanie, że 7 lat za zabicie człowieka to za dużo. Czubieniak zbiła wyrok do piątki. To, że sprawca się ukrywał, nie miało dla wymiaru kary żadnego znaczenia.
*
* *
– Wyrok został
wydany, a Tomasza S. nadal widywano w różnych miejscach – mówi ojciec ofiary.Gdy do policji wpłynęła oficjalna informacja, że Tomasz S. przebywa w domu, policja zareagowała. Peleton radiowozów jechał kilkanaście kilometrów... na sygnale. Oczywiście zanim gliniarze dojechali, ścigany już zniknął.
Wreszcie jednak trafił za kraty. Na chwilę. Niebawem wyszedł na pierwszą przepustkę. Dla poratowania zdrowia. W trakcie przerwy w odsiadywaniu spowodował kolejny wypadek i próbował zwiać. W chwilę potem kolejna przepustka. Wtedy wpadł na wyłudzeniu ubezpieczenia od PZU. Ale to nie wpłynęło na to, że w trzy tygodnie później dostał kolejną przepustkę na komunię syna. Po powrocie z imprezy komunijnej nie zabawił długo w więzieniu, bo w parę dni potem (!) z wydziału penitencjarnego dostał miesiąc przerwy w odbywaniu kary, którą mu w sądzie apelacyjnym... przedłużono o kolejne dwa miesiące. Znów dla poratowania zdrowia: tym razem Tomasz S. prostował sobie nos. Gdy chłopina wypiękniał, wrócił do więzienia na krótką chwilę, po czym znowu dostał miesiąc przepustki, którą sąd apelacyjny przedłużył o kolejne cztery miechy.
Jak myślicie, gdzie jest teraz Tomasz S.? Ma kolejną przerwę w odbywaniu kary.
*
* *
O urlopach Tomasza
S. nic nie wie Roman Cholewiński, ojciec zabitego chłopaka, oskarżyciel posiłkowy
przeciwko Tomaszowi S. Gdy zwrócił uwagę sądowi, że powinien zgodnie z prawem
być o tym informowany, dowiedział się, że nie jest stroną w postępowaniu karnym.
Stroną jest jego nieżyjący syn. Z tego samego pisma dowiedział się też, że skazany
prawidłowo realizuje obowiązek poddania się leczeniu szpitalnemu.– Jest w domu – potwierdzają wszyscy sąsiedzi i ci, którzy przejeżdżają w pobliżu domu S.
– Sprowadza samochody – dodają znajomi Tomasza S.
*
* *
Tomasz S. mieszka
z rodzicami w Starym Kurowie niedaleko Drezdenka. Jego rodzina uchodzi za majętną.
Posiada liczne nieruchomości.Czują się bezkarni.
– Pisałem o sprawie tego wypadku – mówi Krzysztof Bąk, dziennikarz z „Ziemi Gorzowskiej”.
– Gdy pojechałem za policjantami na próbę zatrzymania Tomasza S., rzucił się na mnie jego ojciec, złapał mnie za klapy (przy policjantach) i powiedział: ja cię, kurwa, jeszcze zniszczę, dopadnę i pokażę, kto tu rządzi.
Dziennikarz złożył doniesienie o przestępstwie.Dziwnym trafem policjant stojący tuż przy nim nic nie słyszał. W Gorzowie umorzono postępowanie z powodu braku znamion przestępstwa. Sędzia wytłumaczył, że to były tylko słowa, a przecież nie musiały znaczyć, że S. to zrobi.
Dziennikarz TVP Tadeusz Litowczenko robił dla programu pierwszego reportaż o gangach samochodowych z Lubuskiego. Trafił do państwa S., rodziców Tomasza, którzy mieli sklep z częściami samochodowymi.
– Weszliśmy do sklepu we trójkę: ja, operator i dźwiękowiec. Mieliśmy kamerę. Oni byli już gotowi. Na nasz widok Danuta S. (matka) zawołała: „Szybko, zamykać sklep! Zniszczyć kamerę” – mówił dziennikarz.
Ekipie udało się wyjść ze sklepu, ale kamerę zniszczono.
*
* *
W Gorzowie Wielkopolskim
wielu żyje z przemytu. Granica pod nosem kusi. W 2005 r. ojca Tomasza S. oskarżono
o przynależność do gangu złodziei samochodów. Zasiadł na ławie oskarżonych.
Choruje. Tymczasem Tomasz S. ma urlop do końca sierpnia. Niekoniecznie wróci do pudła, bo planuje na jesieni wyjechać na badania do Polanicy Zdroju.
Dobry wybór. Piękna okolica.
szkoda słów - a to Polska właśnie...
OdpowiedzUsuńsądy i policja na uslugach gangsterki więc co się dziwić, że ludzie popierają Ziobrę, który obiecuje zrobić z tym porządek
OdpowiedzUsuńten dupek powinien zgnić w pierdlu tego mu życze z całego serca
OdpowiedzUsuńAz sie w glowie nie miesci. Znalam ofiare, studiowalismy razem w Koszalinie. A morderca powinien siedziec do konca zycia bez wzgledu na stan zdrowia i wygladu
OdpowiedzUsuń