Lepiej zabić już urodzone niż tylko poczęte.
– Ech pani, szok! Żeby zrobić coś takiego... – Mieszkanka wsi łapie się za głowę.
Znajoma
rodziny: – Czasem zachodziłam tam na placka. Kiedyś siedziałam w
kuchni, a tu wpada najmłodszy Wandowy i krzyczy: Babciu, świnia głowę
dzidziusia je. A Irena do niego, żeby nie plótł, to przecież lalka...
Babciu, to nie lalka, bo ma krew. Zaprowadziła go wtedy do pokoju i
powiedziała, że już dziś na dwór nie wyjdzie. Żebym ja wtedy
pomyślała...
Sołtys: – Moja mówiła, że Wanda chyba znowu w ciąży, ale
jak zaraz robiła się chuda i dziecka nie było widać, to mówiłem do
mojej, że głupia, zwidy ma.
Wanda Ł. to matka co najmniej czworga dzieci, których zwłoki znalazła policja.
Irena Ł. to babcia tych dzieci, teściowa Wandy.
Jest jeszcze Benedykt Ł., ojciec dzieci, mąż Wandy i syn Ireny.
Jest szóstka żywych dzieci Wandy i Benedykta.
I
są pozostali mieszkańcy wsi Wrotnów w gminie Miedzna pod Węgrowem. Rzut
beretem od Warszawy. Cała gmina liczy 3609 mieszkańców, w tym
wierzących 3609. Przy wjeździe do Wrotnowa pobielona kapliczka z
zasmuconą Najświętszą Marią Panną, opiekunką wsi. Czysto, schludnie, na
słupach bocianie gniazda.
A tu taki mord...
Zahukane toto...
Wanda wyszła za Benedykta, gdy miała niespełna 17 lat i zaszła w ciążę.
– Zawsze toto takie ciche było, zahukane – wspominają dzisiaj sąsiedzi.
Benedykt też był małolat. Bystry, zabawić się lubił, zachlać, w mordę przywalić. Ale matki słuchał jak Najświętszej Panienki.
Irena
nigdy synowej nie lubiła. Bo syna za młodu od zabawy odciągnęła prosto w
pieluchy. A to chłopak wrażliwy taki, niezwyczajny roboty, niegotowy na
wrzaski bachora po nocy. Na każdym kroku Irena pokazywała Wandzie,
gdzie jej miejsce. I Benedykt też pokazywał – pięściami, pasem, powrozem
dla krów.
– Z własną matką to Wanda mogła tylko na przystanku się
spotkać, a i to tylko chwilkę, bo zaraz Irena na pole wołała: Chcesz
żreć, to do roboty zap... – opowiada drobna staruszka, sąsiadka ze wsi.
Wanda
się nie skarżyła. Prała, sprzątała, orała, doiła krowy i rodziła
dzieci. Po szóstym porodzie teściowa zagroziła: koniec z ro-dzeniem albo
będzie miała jeszcze większe piekło. Benedykt nie wyżywi tyle
gąb... Przy siódmej ciąży Wanda poprosiła więc o pomoc ginekologa.
Aborcja i kłopot z głowy. Niedługo znów była w ciąży. Znów aborcja.
I
o tej aborcji – a może o poprzedniej – dowiedział się ksiądz Władysław
Kopyść z Miedznej. Odwiedził rodzinę Ł. Porozmawiał z Ire-ną o potwornej
zbrodni aborcji, którą popełniła Wanda. Przestrzegł przed gniewem bożym
i wstydem przed mieszkańcami wsi.
Irena wstydu nie mogłaby znieść.
Cztery ciałka
Żeby
nie było wstydu, jak Wanda znowu zaciążyła, Irena co rano obwiązywała
ją bandażami elastycznymi. Gdy przyszły bóle, sprowadziła ją do piwnicy.
Tam Wanda – cytat z aktu oskarżenia – w pozycji kucznej, trzymając się
rury od kaloryfera, urodziła dziecko na rozłożoną na klepisku folię. Po
czym Irena Ł. oderwała pępowinę, włożyła dziecko w folię i gdzieś z nim
wyszła. Wanda w tym czasie miała urodzić łożysko i iść się oporządzić na
górę, żeby nikt się nie zorientował, co zaszło w piwnicy.
Potem szła w pole do roboty.
Tak
było co najmniej cztery razy. Biegli badający zwłoki orzekli, że były
to dzieci urodzone o czasie, z prawidłową wagą urodzeniową.
Ktoś
musiał donieść policji. Oficjalna wersja mówi o anonimie wysłanym do
komisariatu, ale takiego listu nie ma w aktach. Pod pretekstem szukania
aparatury do pędzenia bimbru policjanci weszli do domu i znaleźli
szczątki czterech ciał noworodków. Wisiały na hakach w workach na
strychu i w garażu.
Benedykt powiedział, że nic nie wie. Do aresztu trafiła Wanda. Niedługo potem znalazła się tam Irena.
Wstyd i hańba
Ksiądz Władysław krzyczał wówczas z ambony: – Taki wstyd, taka hańba dla parafii!
Dzieciobójczyni. Mówił, że nie każdej niedzieli widział ją w kościele. Tylko teściowa zawsze przychodziła na mszę.
Dziś
ks. Kopyść jest na emeryturze. O tamtej sprawie rozmawiać nie będzie, a
już na pewno nie ze mną. Rozmawia wikary: – To, co ta kobieta zrobiła,
było chore. Trzeba ją było leczyć. Kościół potępia dzieciobójstwo. Nigdy
nie wyrazi też zgody na antykoncepcję ani tym bardziej na aborcję.
Nikomu nie powinno się pomagać w grzechu poprzez nakłanianie do
antykoncepcji.
Wikary
nie chce się zastanawiać, czy gdyby Wanda brała środki antykoncepcyjne,
to nie dokonałaby zbrodni. Antykoncepcja to też zbrodnia, tylko inna.
Zawiniątko w chlewie
–
Bliscy sąsiedzi musieli wiedzieć, że coś się dzieje u Ł. – mówi wójt
Miedznej Janusz Rutkowski. – Tam zawsze były krzyki, patologia widoczna
gołym okiem.
Na Benedykcie nie zostawia suchej nitki: pijak i
awanturnik. Nie lepszego zdania jest o jego matce, ale nic więcej o niej
nie powie. Mówi, że robotni byli, gospodarni. I pobożni.
– To pobożna rodzina była – potwierdza zastępca wójta.
Sąsiedzi mówią, że te cztery trupki znalezione w domu to nie wszystko.
–
Bywało, że nocą wynosili jakieś zawiniątko do chlewu. Tam się jeszcze
dużo innych rzeczy działo – mówią, prosząc o anonimowość. Boją się
Benedykta.
Mąż Ireny Ł., dziadek sześciorga żywych i nie wiadomo ilu
martwych dzieci, też – jak syn – za kołnierz nie wylewał. Wolno mu było:
w AK był, z armią Andersa szedł, front widział, szkopów zabijał, a jak
przyszły inne czasy, to i Ruskich ganiał, bo pod Węgrowem pełno było
swołoczy...
O żadnych porodach w piwnicy ani o nieżywych noworodkach nie wiedział.
–
Kiedyś go zapytałam: Ty, Zenek, jak ty mogłeś te trupki we własnym domu
trzymać. Toć ja bym się bała. Powiedział, że to miał być dowód rzeczowy
przeciwko Wandzie, gdyby nie chciała robić tego, co jej każą – opowiada
starsza mieszkanka wioski.
Wanda więc robiła, co jej kazano.
– Nigdy się nie skarżyła, nie narzekała – mówi o niej dyrektorka Ośrodka Pomocy Społecznej w Miedznej.
–
Nigdy jednak nie była sama, zawsze stała obok niej teściowa i za nią
odpowiadała. Nigdy też nie dopuściła, żeby pracownik socjalny mógł z
Wandą porozmawiać. A jak poprosiliśmy ją, żeby przyszła do nas do
ośrodka, to przyjechała z siostrą Benedykta, która cały czas była przy
rozmowie.
Wanda Ł. o pomoc nie prosiła, nikt więc nie pytał, co się tam dzieje.
Dziś
nikt z opieki już nie chodzi do domu Ł. Bo Benedykt sobie nie życzy...
Decyzją sądu został skierowany na przymusowe leczenie odwykowe, bo
psychiatra orzekł, że jest alkoholikiem i psychopatą. Ale zrezygnował z
odwyku – nie podobało mu się w szpitalu w Pruszkowie, jest zatem w domu.
Przed Komisją ds. Rozwiązywania Problemów Alkoholowych powiedział, że
on nie ma problemu, a pije tak, jak każdy.
Po aresztowaniu Wandy i
Ireny dziećmi się nie zajmował. Pił albo wyjeżdżał z domu; mówił, że za
chlebem. Dzieci chowały się same. Prała i gotowała najstarsza córka.
Siedlecki sąd ukarał matkę i babkę zabitych noworodków
–
dostały po 9 lat odsiadki. Za nieudzielanie pomocy nowo narodzonym i
niezapewnienie im odpowiednich warunków, czym doprowadziły do ich
śmierci. Ojciec ani dziadek dzieci nie zostali ukarani.
Irena Ł.
stara się o przedterminowe zwolnienie. Wychowawca twierdzi, że izolacja
nie zmieniła stosunku kobiety do tego, co zrobiła. Wciąż uważa, że
postąpiła słusznie. Bo to było lepsze niż wstyd na całą wieś.
– Pani,
to ja z moją suką do weterynarza poleciałem, żeby ją wysterylizować, bo
sumienie gryzie topić młode, a tu nikt nic nie mógł zrobić? – pyta
starszy mieszkaniec Wrotnowa. – Przecież lepiej ciążę zepsuć, póki toto
nie oddycha, niż potem zabijać.
Mówi to z zupełnie niekatolickim przekonaniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz