Toczy się postępowanie, w którym nie ma poszkodowanego, skarżącego, szkody i nawet dowodu rzeczowego przestępstwa.
Państwo
J. żyli zwyczajnie. Oboje zapracowani, dzieci odchowane, własne firmy.
Dorobili się mieszkania, samochodu i nerwicy. Cóż, stolica.
Witold J.
mógł jednak odetchnąć świeżym, wiejskim powietrzem, bo w ich małej
podwarszawskiej posiadłości prowadził praktykę weterynaryjną. Wracał w
weekendy do domu, liczył dzieci i odpoczywał. Choć robota ciężka, to
zupełnie nieopłacalna, co go dołowało. Żona to jednak rozumiała. Tyrała
więc więcej, bo przecież dom i dzieciaki trzeba utrzymać, a on niech ma
tę swoją weterynaryjną pasję.
I tak lata mijały.
Pewnego dnia,
dokładnie w urodziny Małgorzaty J., zadzwoniła do niej kobieta. Pomoc
weterynaryjna męża. I ze swobodą poinformowała Małgorzatę J., że od lat
jest kochanką swojego szefa, a jej małżonka, i oczekuje, że Małgorzata
J. zrzeknie się praw do posiadłości na wsi, bo to ona tam zamiata
podwórze i piele ogródek.
Co tu dużo gadać – żona się wściekła. Tym
bardziej że mąż przestał odbierać telefon, jak na odważnego mężczyznę
przystało. Postanowiła przeprowadzić własny wywiad na miejscu zdrady.
Tam dowiedziała się, że młoda kobieta mówiła prawdę, zapomniała tylko
dodać, że od dawna Witold J. utrzymuje także jej dzieci, zapominając o
utrzymaniu swojej własnej dwójki potomstwa, a jego niedochodowy
weterynaryjny biznes to zwykła ściema.
W krótkich żołnierskich
słowach powiedziała mężowi, co o nim myśli, porównując go do męskich
genitaliów, i poinformowała, że więcej widzieć go nie chce. No, chyba że
w sądzie. I wystąpiła o alimenty na dorastającą młodszą córkę. Alimenty
w sądzie jej przyznano, ale mąż okazał się niewypłacalny, na co
przedstawiał niezbite dowody z urzędu skarbowego. Udała się więc do
komornika, któremu wskazała źródła dochodu małżonka i kasę wyrwała.
Witold. J. poszedł do śródmiejskiej prokuratury rejonowej. A tam pani
prokurator słuchała go uważnie…
Oskarżam Małgorzatę J. o to, że
działając w celu osiągnięcia korzyści majątkowej doprowadziła do
niekorzystnego rozporządzenia mienia firmę Polkomtel SA w kwocie 326,74
zł w ten sposób, że wprowadziła w błąd pracownika firmy co do
tożsamości osoby zawierającej umowę o świadczenie usług
telekomunikacyjnych składając swój podpis w imieniu Witolda J. –
napisała prokurator Agata Kłos, dziś już zastępca prokuratora
rejonowego. Prowadziła jeszcze postępowanie w sprawie zmiany zamków do
mieszkania, której dokonała rzekomo Małgorzata J., ale okazało się, że
znerwicowany Witold J. zapomniał szyfru do zamka i dlatego nie mógł się
dostać do mieszkania.
W 2004 roku, gdy upadła firma, w której
Małgorzata J. pracowała, został jej w spadku służbowy telefon. Żeby go
nie stracić (a był nowy, wypasiony), trzeba było dokonać cesji z
upadającej firmy na pracownicę. Ponieważ ów szpanerski telefon bardzo
spodobał się jej mężowi, zdecydowali oboje, że cesja będzie na niego. O
co więc niby oskarża ją mąż? Ano o to, że jak przyszedł pracownik
Polkomtelu, a Witold J. był w swojej przychodni weterynaryjnej, ona
podpisała się w jego imieniu. Oszukała tym firmę. A to według pani
prokurator przestępstwo. Skąd kwota 326,74 zł? Otóż taki był rachunek na
przekazywanym Witoldowi J. telefonie. Kwotę tę Małgorzata J. zapłaciła.
Polkomtel, wbrew temu, co twierdzi prokurator Kłos, nie ucierpiał. Nie
ma zatem ani szkody, ani poszkodowanego. O czym zresztą wielokrotnie
zapewniali przed sądem przedstawiciele firmy.
Czy Małgorzata J.
podpisała się w imieniu męża, nie wiadomo, bo oryginału umowy nie ma.
Polkomtel nie ma obowiązku przechowywać jej tak długo. Dowód rzeczowy
szlag trafił. Całe oskarżenie opiera się jedynie na zeznaniach złożonych
przez Witolda J., który nie może ich powtórzyć przed sądem. Niedługo po
rozmowie z prokuratorem umarł. Zabił go rak trzustki. Nie ma więc też
świadka oskarżenia. Poza tym w aktach sprawy znajduje się zeznanie
Witolda J. jako osoby obcej dla oskarżonej. A on przecież był jej mężem
(nie mieli rozwodu), o czym prokurator musiał wiedzieć.
Oskarżenie
wpłynęło do sądu w lipcu 2006 r. Od tamtej pory wezwano wielu świadków.
Głównie pracowników Polkomtelu, którzy albo nic nie pamiętają sprzed
pięciu lat, albo zapewniają, że nie mogliby wówczas uwierzyć, że
Małgorzata J. jest Witoldem J., bo nie ma wąsów i ma cycki. Tylko w 2009
r. odbyło się sześć rozpraw.
Sędzia co chwila powołuje jakiegoś
biegłego, nakazuje dodatkową ekspertyzę grafologiczną (bo ręka tego, co
to niby nie podpisał, leży w grobie) albo zleca nowe ekspertyzy. Na
przykład żeby sprawdzić, kto dzwonił z owego numeru telefonu w 2004 r. i
z jakiego miejsca. A do tej wiedzy nie dochodzi się łatwo. Ani szybko.
Ani też tanio. Nie wiadomo także, co niby ta wiedza miałaby wnieść do
sprawy. Sprawy, powtórzę, w której nie ma poszkodowanego (Polkomtel nie
ma żadnych roszczeń), świadka oskarżenia (Witold J. nie żyje), brak
jest samej szkody (rachunek na 326,74 zł został zapłacony) i dowodu
rzeczowego (umowy cesji).
Małgorzacie J. po mężu pozostały głównie
długi, które spłaca do dziś, bo z trupem nie ma co zadzierać. W razie
czego za niego aktu zemsty dokona warszawska prokuratura lub sąd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz