O wyższości aborcji niedokonanej nad dokonaną.
Dzięki
prokuratorowi i sędzi z warszawskiej Pragi Aneta W. zmieniła się na
lepsze. Ku niebywałej radości sędzi. Na lepsze zmienił się też jej
chłopak Marcin O. i siostra chłopaka Sylwia. Dlatego, że dzięki pewnemu
klerykowi udało się ich srogo ukarać i uratować dopiero co poczęte
niewinne życie.
Problem
Aneta i Marcin poznali się w grudniu 2006
r. Wybuch uczuć zaowocował szybko, bo już w dwa miesiące potem Aneta
dowiedziała się, że jest w ciąży. Niechcianej ciąży. Oboje w technikum,
bez pieniędzy, bez pracy, bez akceptacji rodziny i znajomych na zabitej
dechami wiosce. Zdecydowali, że muszą dokonać aborcji. Ponieważ bali się
reakcji rodziców, nic im nie powiedzieli, a rady szukali u koleżanek.
Niedługo
potem Aneta poszła do wskazanego przez koleżankę ginekologa w
legionowskiej klinice. Powiedziała mu o problemie. Ten jednak kazał jej
przyjść z matką. To powstrzymało dziewczynę tylko na chwilę, wkrótce
przyszła jeszcze bardziej zdesperowana. Prosiła o pomoc. Dziś lekarz
mówi, że kazał jej szukać pomocy bliżej miejsca zamieszkania. Z przyczyn
finansowych. Zorientował się, że dziewczyna jest bez grosza, że rodzice
najprawdopodobniej nic nie wiedzą, poradził jej więc, żeby szukała
ginekologa jak najdalej od Warszawy. Nawet nie założył jej karty, nie
przeprowadził badania.
Co działo się potem, trudno ustalić, bo
relacje stron są rozbieżne. Jedno jest pewne – Aneta i Marcin spotkali
na swojej drodze kleryka Kamila Nowaka, mieszkańca płockiego seminarium
duchownego.
Zbawiciel
O problemie Anety i Marcina dowiedział się
od wspólnej koleżanki. Postanowił wziąć sprawę w swoje ręce. Pobiegł do
klasztornego spowiednika, powiedział, że wie o planowanym morderstwie
niewinnej istoty. Ten kazał natychmiast ratować duszyczkę. Kleryk
zadzwonił więc na policję w Legionowie i poinformował o planowanym
zbrodniczym czynie, do którego ma dojść w klinice. Policjanci poradzili,
żeby udał się na policję w Płocku i tam złożył oficjalne doniesienie o
planowanym przestępstwie. Nowak poinformował śledczych, że po południu
dojdzie do zbrodni. Zadowolony z dobrze spełnionego obowiązku pomodlił
się o uratowane życie nienarodzonego dziecka. Resztą zajęła się policja.
Akcja
Policjanci wyjątkowo sumiennie przyłożyli się do roboty.
Najpierw prowadzili obserwację budynku kliniki, a gdy zobaczyli, że
Aneta W. i Marcin O. wraz z jego siostrą podjechali pod klinikę,
zdecydowali się na rozpoczęcie akcji.
Poprosili o wsparcie i po
pewnym czasie kilkunastu funkcjonariuszy w czarnych uniformach, z
bronią, wrzaskiem, wyważając drzwi, wpadło do gabinetu, gdzie na fotelu
ginekologicznym leżała rozebrana do połowy Aneta W. Stojącego obok niej
lekarza anestezjologa rzucili na glebę, zakuli w kajdanki, to samo z
lekarzem ginekologiem i znajdującym się w gabinecie obok dyrektorem
kliniki. Zatrzymani zostali też Marcin O. i jego siostra Sylwia oraz
Aneta W., która na widok kilkunastu funkcjonariuszy zaglądających jej w
cipę i funkcjonariuszki ze słojem w ręku (pewnie na duszyczkę) o mało
nie straciła przytomności. Zanim trafiła na policyjny dołek, trzeba było
zawieść ją na pogotowie.
Prokurator
Natychmiast do działania
przystąpił prokurator Adam Chmielewski z Legionowa. Zaczął od
poinformowania zatrzymanych, że ma nakaz od przełożonych wystąpienia o
trzymiesięczny areszt i że sędzia obiecał mu, iż ów środek zapobiegawczy
zastosuje (!). No, chyba że będą mówić to, co on chce, wtedy być może
wyjdą na wolność. Z obawy przed zahamowaniem pracy placówki powiedziałem
to, co podyktował mi prokurator – zeznał dyrektor kliniki. Prokurator
dorzucił jeszcze, że to najrozsądniejsze ze względu na to, czego
oczekują media.
Podobnie postąpił z młodymi. Rozdygotani i przerażeni
podpisywali, co chciał prokurator. Twierdził, że przyjechali w celu
dokonania aborcji, że lekarz ginekolog zaproponował opłatę 1500 zł i
właśnie przygotowywał się do zabiegu, gdy do gabinetu weszli policjanci.
Gdy prokurator zorientował się, że przy lekarzu nie znaleziono
pieniędzy, natychmiast „dosłuchano” dzieciaki, które potwierdziły, że
lekarz miał wziąć kasę po zabiegu. Prokuratura już następnego dnia
zabezpieczyła środki finansowe kliniki na poczet przyszłych kar.
Prokurator wniósł o zakaz wykonywania zawodu dla lekarzy do czasu
zakończenia postępowania.
Nieoficjalnie zażyczył sobie informacji od
lekarza prowadzącego ciążę, że nowy obywatel rośnie zdrowo w łonie
matki. Młodzi mieli meldować się w komisariacie. Do lokalnych mediów
poszła informacja o sukcesie policji i prokuratury, a z parafialnej
ambony klecha mówił o uratowaniu życia i wspaniałej postawie kleryka.
Wyrok
Tymczasem
dowody zabezpieczone w gabinecie nie wskazywały na to, że miało dojść
do aborcji. Biegły sądowy stwierdził, że nie było tam narzędzi
potrzebnych do wykonania zabiegu. Poza tym prokurator ustalił, że Aneta
W. była znieczulana do zabiegu, tymczasem co innego mówi lekarz.
Pobrana
do badania próbka krwi miała to potwierdzić. Gdyby okazało się, że nie
dostała znieczulenia, zawaliłoby to całą misternie ułożoną historyjkę
prokuratora. Postanowił więc nie dopuścić do przeprowadzenia badania.
Wydał postanowienie o uchyleniu badania toksykologicznego, uzasadniając
decyzję tym, że lekarz przyznał się do podania pacjentce środka
farmakologicznego o charakterze usypiająco-znieczulajacym. Tymczasem
lekarz nigdy nic takiego nie powiedział. Dowód jednak szlag trafił.
Postępowanie
przed sądem toczyło się ponad 2 lata. Właśnie się zakończyło. W
pierwszej instancji sędzia wydał surowy wyrok. Ojca nienarodzonego i
jego siostrę (za to, że zadeklarowała pomoc finansową, jeśli postanowią
usunąć ciążę) skazał na 6 miesięcy pozbawienia wolności w zawiasach na 3
lata oraz przydzielił kuratora sądowego dla młodocianego tatusia.
Natomiast lekarzom, zgodnie z zapotrzebowaniem społecznym, przywalił po
1,5 roku odsiadki w zawieszeniu na 4 lata, zakaz wykonywania zawodu na 2
lata i kilkadziesiąt tysięcy grzywny.
Sędzia Małgorzata Wasylczuk
miała też powody do radości i dumy. Marcin O. bardzo cieszy się, że nie
doszło do zabiegu. Żałuje, że podjęli taką decyzję, drugi raz na to by
się nie zgodził – pisze w uzasadnieniu wyroku. Podobnie zmieniła się
postawa jego siostry Sylwii O.: Dodała, że teraz cieszy się, że nie
doszło do usunięcia ciąży i (...) bardzo chce pomóc w wychowaniu
dziecka. Poza tym sędzia jest dumna z takich obywateli jak Kamil Nowak,
który zachował się ze wszech miar prawidłowo (...) motywy jego działania
są zrozumiałe.
Niezrozumiałe jest jednak postępowanie sądu, który
uznał, że nie tylko brak karty choroby ciężarnej, wyników badań i USG
koniecznego przed wykonaniem zabiegu nie świadczy o tym, że lekarz nie
przygotowywał pacjentki do aborcji. Nawet brak narzędzi do wykonywania
tego rodzaju zabiegu nie dowodzi, że nie miał być zrobiony, bo według
sądu lekarz z doświadczeniem mógł dokonać aborcji czymkolwiek. Sędzia
Wasylczuk dorzuciła, że stopień winy lekarzy jest bardzo wysoki,
podobnie wysoka jest społeczna szkodliwość ich czynu. Uznała, że
wykonywanie zawodu lekarza przez nich zagraża dobru pacjentów i zakaz
jego wykonywania zmusi oskarżonych do refleksji.
Lokalne media
napisały, że Aneta W. urodziła zdrową córeczkę. Dzięki wspaniałej
postawie policji i kleryka Nowaka. Do dziś jest wytykana palcami w
wiosce. Są tacy, którzy nie nazywają jej inaczej jak dzieciobójczynią.
Sam nadgorliwy kleryk niedawno odszedł z zakonu, związał się z
koleżanką, która powiedziała mu o problemach Anety, a która na rozprawę
przyszła w zaawansowanej ciąży. Dobrze mu tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz