Z Jacka Majchrowskiego, prezydenta Krakowa,mozolnie robiono przestępcę.
Działo
się to w czasie, gdy ministrem sprawiedliwości – prokuratorem
generalnym był Zbigniew Ziobro, premierem Jarosław Kaczyński,
prezydentem Polski Lech Kaczyński, były minister sprawiedliwości i
profesor prawa. Wszyscy oni nienawidzą metod stalinowskich. Oczywiście
jeżeli stosują je komuniści a nie dobrzy Polacy w zbożnym celu.
PiS
chciało przejąć Kraków, miasto Ziobry i Wassermanna. Tymczasem sondaże
wskazywały, że prezydent Majchrowski może ponownie wygrać samorządowe
wybory 2006.
Według naszych informacji nad akcją miał czuwać zaufany
człowiek Zbigniewa Ziobry prokurator Józef Giemza, a niewdzięczną robotę
wykonać miał Wojciech Nowak, prokurator oddelegowany z rejonówki do
prokuratury okręgowej. Znaleziono Tytusa Miecznikowskiego. Autora
donosów do i na Urząd Miasta. Człowieka sfrustrowanego i zaangażowanego w
walkę o swoją sprawę.
Żydowska kamienica
Miecznikowski pisał
wszędzie jeszcze w latach 90. Chodziło o sąsiadującą z jego mieszkaniem
starą pożydowską kamienicę. Najpierw monitował, że budynek jest w
fatalnym stanie. Domagał się remontu. Gdy poprzedni właściciel (fundacja
Nissenbaumów) wziął się za odrestaurowanie budynku, zaczął pisać, że
sobie tego nie życzy. Pism wysłał setki. W międzyczasie fundacja
zdobywała konieczne pozwolenia na przebudowę i rozbudowę kamienicy.
Właściciele chcieli zrobić tu hotel. W 2003 r., gdy wskutek interwencji
Miecznikowskiego wciąż nie mogli rozpocząć budowy, postanowili sprzedać
budynek. Kupił go wraz z wszystkimi pozwoleniami Krzysztof Pierścionek,
znany krakowski biznesmen. Zaciągnął 3 mln zł kredytu i szybko wziął się
za robotę, bo czas pozwoleń budowlanych się kończył. Z ruiny zrobił
cacko. 1 czerwca 2006 r. miało się odbyć otwarcie nowego hotelu przy
Szerokiej 12. Ale Miecznikowski nie mógł spać z powodu... dymu z komina.
Za długiego (według niego) komina. Sprawę kamienicy pisowcy postanowili
wykorzystać przeciwko Majchrowskiemu. Wkrótce wkroczył prokurator
Wojciech Nowak.
Rano nie przychodzi mleczarz
Funkcjonariusze
przyszli na dzień przed otwarciem hotelu, 30 maja, o 6.00. Pierścionków
obudziło walenie w drzwi. Żona pana Krzysztofa zemdlała. Leżała na
schodach, gdy przeszukiwali dom. Na zarządzeniu o przeszukaniu
prokurator napisał, że mają szukać precjozów pożydowskich. Pierścionek
został zatrzymany. Zszokowaną żonę funkcjonariusze zawieźli do hotelu,
jego na „dołek”. W domu zostało dwoje przerażonych dzieci.
W hotelu
przy Szerokiej pracował już tłum policjantów. Przeszukiwali budynek, ale
nie wiedzieli, czego szukają. 36 pracowników, którzy szykowali hotel do
otwarcia i przyjęcia gości, wystawili na ulicę. Zaplombowali drzwi.
Pierścionek
miał przyznać się do winy. Jakiej? Po pierwsze „naruszył układ
urbanistyczny” zabytku i przez długi komin naraził ludzi. Po drugie w
jednym z pism poświadczył nieprawdę. Napisał, że jest właścicielem
hotelu, a on co prawda hotel kupił, ale ma tylko użytkowanie wieczyste
gruntu. I za to trafił do aresztu. Sędzia Ewa Szymańska nie miała
wątpliwości, że musi trafić za kraty! Szczególnie po tym, jak prokurator
Nowak kazał wszystkim wyjść z sali, bo musiał porozmawiać z sędzią na
osobności... Hotelarz najpierw dostał trzymiesięczną sankcję. Na wniosek
prokuratury zajęto mu wszystko, co stanowiło jakikolwiek majątek, na
poczet przyszłych długów. Do dziś nikt nie określił ich wysokości.
Tymczasem hotel stał się... dowodem rzeczowym. Prokurator Nowak szumnie
nazwał prowadzone postępowanie „układem krakowskim”.
Niedługo potem
Pierścionek trafił na dziwne przesłuchanie. Bez adwokata i bez
protokołu. Twierdzi, że nakłaniano go, by powiedział coś na
Majchrowskiego albo na któregoś z jego urzędników, to będzie miał lepszą
sytuację procesową. Jeśli nic nie powie, będzie siedział do wyborów.
Usłyszał też, że jeśli będzie uparty, zamkną mu żonę, a dzieci będą
sobie musiały radzić same.
Za krótki hotelarz na długi komin
W
tym samym czasie co do Pierścionka funkcjonariusze weszli do pracowników
Urzędu Miasta. Szukali jakiegoś kwitu podpisanego przez Majchrowskiego.
Zatrzymano tych, którzy mogli coś wiedzieć o hotelu przy Szerokiej.
Profesora Politechniki Krakowskiej Zbigniewa Janowskiego capnęli, gdy
prowadził międzynarodową konferencję naukową. Mieszkanie jego syna
Marcina przeszukiwało... 34 funkcjonariuszy. Marcin Janowski trafił do
aresztu. Obaj panowie są architektami i czasami pracowali dla urzędu w
Krakowie. Postawiono im ten sam zarzut, co Pierścionkowi – naruszenie
układu urbanistycznego kamienicy. W sprawie za długiego komina
zatrzymano 14 osób. Dziś zeznają przed sądem.
– Proponowano mi
uchylenie aresztu w zamian za złożenie wyjaśnień obciążających
prezydenta Jacka Majchrowskiego – mówił w sądzie Marcin Janowski.
–
Spotkanie z prokuratorem Nowakiem będę pamiętał do śmierci. Poniżano
mnie. Zmuszano do przyznania się do winy lub do obciążenia prezydenta
miasta (...). W czasie przesłuchania był telefon z Warszawy, który
obligował prokuratora do postawienia zarzutów przed końcem października –
mówił na rozprawie prof. Wiesław Ligęza, biegły, który napisał opinię
niezgodną z oczekiwaniami prokuratora.
– Prokurator Nowak groził mi
aresztowaniem, jeśli nie powiem tego, co on chciał. Ale nie mogłam nic
powiedzieć złego (...). A w protokole po przesłuchaniu było napisane
zupełnie co innego, niż powiedziałam – wyjaśniła sądowi Beata Janik,
pracownica urzędu miejskiego.
Inna urzędniczka, Dorota Wójcikowska, przyznała się wówczas do winy. Dziś płacze, gdy do tego wraca.
–
Prokurator już na początku powiedział, że jeśli się nie przyznam, to
pójdę do aresztu. Mówił mi, że dziecko nie zobaczy mnie co najmniej do
wyborów. Ja mam 3-letnie dziecko i chorego męża, musiałam podpisać,
zresztą protokół był już napisany, ja miałam tylko podpisać to, co
stworzył prokurator – mówi otwarcie.
Z powodu presji prokuratora
dobrowolnie poddała się karze i przyznała do czegoś, czego nigdy nie
zrobiła. Podobną presję Nowak miał wywierać na Marię Stępniewską-Szulc,
ciotkę zatrzymanego Marcina Janowskiego. Pomimo przekroczonej
siedemdziesiątki i fatalnego stanu zdrowia była godzinami przetrzymywana
i nakłaniana do składania zeznań. Jej siostrzeniec miał w zamian nie
trafić do aresztu.
Siedzisz albo mówisz
Krzysztof Pierścionek
siedział a ci, którzy nie siedzieli, byli podsłuchiwani przez małopolską
policję. Przez parę miesięcy. Trudno ustalić, czy wszystkie podsłuchy
były legalne i zatwierdzone przez sąd. Możemy powątpiewać, ponieważ
podsłuchiwane w sprawie „układu krakowskiego” były także różne
kancelarie adwokackie, a to jest praktyka – mówiąc delikatnie –
niespotykana. Rozmowy adwokatów z klientami chronione są bowiem
tajemnicą adwokacką. W aktach sprawy jest parę tomów stenogramów z
podsłuchów. W przypadku Pierścionka są to głównie rozmowy prywatne.
Często bardzo intymne. Jest też stenogram z nagrania rozmowy prezydenta
Majchrowskiego z urzędniczką.
Do ataku wykorzystano niektóre media.
Redaktor Marek Balawejder z RMF grzmiał o „układzie krakowskim” i
przestępczej działalności Majchrowskiego. Redaktor Miłosz Horodyski z
Radia Kraków tak poskładał wypowiedzi prezydenta, przeinaczając ich
sens, że wyleciał za to z pracy. Dziś ma się świetnie w TVP. Redaktor
Witold Gadowski z Telewizji Kraków zrobił z Pierścionka przestępcę
formatu „Baraniny”, a „TVN Uwaga” wykryła zbrodnicze zniszczenie
zabytku. W tym samym czasie Zbigniew Ziobro robił konferencje prasowe i
oburzał się na niszczenie zabytkowego miasta i nieudolne zarządzanie
Krakowem (nazwał prezydenta nieudacznikiem).
Gdy Krzysztofowi
Pierścionkowi przedłużano areszt, prokurator uzasadniał: Ze względu na
szerokie kontakty podejrzanego będę musiał przesłuchać cały Kraków. Gdy
żona Pierścionka pisała wnioski o zwolnienie go z aresztu, prokurator
powiedział jej, że ją zamknie, jeśli będzie tak namolna. Nie przestała.
Oskarżył ją o włamanie do własnego hotelu. Pierścionek wyszedł z aresztu
po prawie 4 miesiącach z powodu błędu sądu. Cały majątek Pierścionków
przeszedł do dyspozycji prokuratury.
Mimo wielu starań nie dało się
wkręcić prezydenta Majchrowskiego do afery, której istotą jest za długi
komin. Nie dało się też zrobić groźnego przestępcy z krakowskiego
biznesmena. Trzeba było szukać dalej. Wybory zbliżały się wielkimi
krokami. Zarzuty miały być tym razem mocniejsze. Punkt zaczepienia
znalazł prokurator Józef Giemza.
Policja straszy dzieci
Edward K.,
Wojciech B. i Marian G. prowadzili kantory Wielopole. Według
prokuratury, wspólnicy to niezwykle groźny gang. Z zebranego materiału
dowodowego wynika jedynie, że to ludzie uprawiający lichwę.
Wbrew
prawu udzielali pożyczek. Ponieważ ich klientela to nie były panie spod
warzywniaka, tylko głównie biznesmeni, to i wysokość kwot była poważna.
Pod zastaw brali nieruchomości. W październiku 2006 r., tuż przed
wyborami, właścicieli kantorów zatrzymano.
Tradycyjnie szósta rano.
Gleba, broń, kajdanki. U Wojciecha B. na ziemię rzucili jego żonę w
zaawansowanej ciąży, która twierdzi, że nawet dopuścili się bicia jej w
brzuch z krzykiem, żeby pokazała, co chowa pod koszulą. 12-letniemu
synowi B. przystawili broń do głowy i próbowali zakuć w kajdanki.
Podobnie u Edwarda K., kaleki po ciężkim wypadku samochodowym.
Obezwładnili go i nie mogli zrozumieć, dlaczego sparaliżowany mężczyzna
nie może się podnieść z podłogi. Zakuli też w kajdanki jego partnerkę.
Przystawili pistolet do skroni kobiecie postury nastoletniej
dziewczynki. Na to wszystko patrzył 10-letni syn Edwarda K. Siedział po
turecku na podłodze i bujał się jak wańka-wstańka płacząc i zasłaniając
uszy. W takim stanie zostawili go na środku pokoju, gdy wyprowadzali
rodziców. Według relacji Wioletty K. nie pozwolili matce zadzwonić do
starszego dziecka, żeby przyjechało zająć się bratem. Po dwóch dniach
„na dołku”, bez jedzenia i picia zawieźli ją do sądu. Sędzia zastosował
areszt. Wróciła po 20 miesiącach. Przez cały ten czas nawet jej nie
przesłuchiwano. Dopiero po pół roku pozwolono na widzenie z dziećmi.
Dzieci
Wojciecha B. do dziś są roztrzęsione. Długo budziły się przed szóstą
rano, żeby nie spać, gdyby znowu przyszli. Jeden z synów był na terapii i
przez pół roku nie chodził do szkoły z powodu załamania nerwowego.
9-letnia córka na słowo „policja” zatyka uszy i ucieka z pokoju.
Partnerka
Edwarda K. wspominając prawie 2-letni areszt opowiada, jak ją wieźli
więźniarką, z przystawioną bronią, wcześniej informując, że jeśli będzie
uciekać, to ją zastrzelą. Postępowanie nadzorował prokurator Józef
Giemza. Nie żaden stalinowiec broń Boże, wprost przeciwnie.
Świadkowie oskarżenia
Aresztowani
właściciele kantorów twierdzą, że już pierwsze przesłuchania nie
pozostawiały żadnych wątpliwości. Jeśli powiedzą coś na Majchrowskiego,
będą mieli lepszą sytuacje procesową. Tyle że oni prezydenta na oczy nie
widzieli.
– No to przynajmniej coś na jego urzędników – rzeczowo
miał proponować prokurator. Że mają związki z firmą Inter-Bud, która
miała robić remont krakowskiej starówki. Usłyszeli, że jeśli nie
potwierdzą takich kontaktów, prokuratura zamknie im żony i matki.
Tak
twierdzą.
Natychmiast pojawiły się publikacje w lokalnych mediach na
temat zorganizowanej grupy przestępczej, która... zastraszała i
okaleczała ludzi. Podobno jej członkowie próbowali kogoś zabić (nikt nie
stawia ani nie stawiał im takich zarzutów). Autorami tych rewelacji
byli ci sami dziennikarze, którzy robili przestępcę z Krzysztofa
Pierścionka. Pojawiły się też informacje, że z grupą kantorowców
powiązany jest Jacek Majchrowski. „Gazeta Polska” zadała pytanie, czy
miastem ma rządzić człowiek robiący interesy z przestępcami?
– Nigdy nie widziałem tych ludzi – zapewnia Majchrowski.
Co
innego mówił Zbigniew Ziobro na konferencjach prasowych. Ogłaszał
sukces, mówił o powiązaniach biznesmenów, notariuszy i polityków
krakowskich. Układowi krakowskiemu i współpracy z gangsterami mówił
stanowcze „nie”. Oczywiście tuż przed samymi wyborami.
W postępowaniu
prowadzonym przeciwko właścicielom kantorów Wielopole przesłuchano
prawie 200 osób. Kantorowców obciąża świadek koronny, ksywa Loczek.
Oskarżony o pobicie ze skutkiem śmiertelnym. W zamian za zmniejszenie
kary zeznaje wszędzie, gdzie go tylko wcisną, a opowiada takie bzdury,
że w sądzie nie chcą go już słuchać.
Poza tym kantorowców obciążają
ludzie, którzy pożyczali od nich pieniądze. Marian R. – wielokrotne
oszustwa, skazany za składanie fałszywych zeznań. Marian W. – skazany w
USA na 60 lat więzienia za przemyt kolumbijskiej koki i zlecenie
zabójstwa sędziego. Paweł L. skazany za wyłudzenia i oszustwa. Wacław
C., były policjant, walczący o wolność dla syna skazanego za dwukrotny
gwałt. Każdy z nich miał powód, żeby iść na rękę prokuraturze.
Maltretowanie
Edward
K. to kaleka, jak pisaliśmy wcześniej w publikacji „Tortury” („NIE” nr
21/2009). Po wypadku. Złamany kręgosłup z uszkodzeniem rdzenia
kręgowego. Efekt: paraliż kończyn, porażenie zwieraczy i nie do opisania
bóle kręgosłupa i bezwładnych nóg. Sąd prawie trzy lata trzymał go w
areszcie tymczasowym. Gdy po pierwszych trzech miesiącach nie było
podstaw do przedłużenia aresztu, prokurator dosłuchiwał świadków, którzy
przypominali sobie nowe obciążające podejrzanych okoliczności. Nagle na
przykład Marianowi R. przypominało się, że Edward K. go straszył.
Powiedział: „Stary, bo się wkurwię...”. K. opuścił areszt w maju tego
roku, zaraz po tym, jak tematem zainteresował się tygodnik „NIE”.
Sprawa
trafiła na wokandę w październiku 2007 r. Po prawie 2 latach jest wciąż
na etapie... słuchania oskarżonych, bo rozprawy albo są odraczane, albo
wszystko trzeba zaczynać od początku, chociażby z powodu wyłączenia się
jednego sędziego.
Nagrody i awanse
Prezydent Jacek Majchrowski
złożył doniesienie o przekroczeniu uprawnień przez krakowską
prokuraturę. O tym, że od dawna jest podsłuchiwany, mówili mu sami
funkcjonariusze. W Krakowie sprawą zajmował się prokurator Wojciech
Mularczyk. Sprawę mu jednak odebrano. Trafiła do Katowic. Prowadził ją
prokurator Tomasz Tadla, sprawnie doprowadzając do jej umorzenia. Naszym
zdaniem było to bardzo pochopne umorzenie. Zeznania generała policji
Adama Rapackiego i funkcjonariuszy prowadzących śledztwo w sprawie
„układu krakowskiego” mówią o podsłuchach. Funkcjonariusze teraz, pod
rządami Tuska mówią, jak jeździli do Warszawy w tej sprawie na spotkanie
z prokuratorem krajowym Jerzym Engelkingiem i czekali na Zbigniewa
Ziobrę, by dał wytyczne. Mówią o spotkaniu w sierpniu 2006 r. w
Ministerstwie Sprawiedliwości prokuratora Wojciecha Nowaka z min.
Zbigniewem Ziobro. Mówią też o tym, jak mieli znaleźć coś na Rapackiego,
bo nie chciał nielegalnie podsłuchiwać Majchrowskiego i jego
urzędników. Opowiadają o naradzie w Prokuraturze Apelacyjnej 7 sierpnia
2006 r. pod przewodnictwem prokuratora Józefa Giemzy, w której
uczestniczył Ludwik Dorn, ówczesny minister spraw wewnętrznych.
Z
drugiej strony funkcjonariusze i prokuratorzy, którzy prowadzili
postępowanie mogące spowodo-wać uwikłanie Majchrowskiego, zbierali
pochwały i awanse. Na przykład Leszek H. z CBŚ dostał medal od Dorna.
Prokurator Wojciech Nowak został awansowany przez Ziobrę z prokuratora
rejonowego na okręgowego. Do prowadzenia dochodzenia w sprawie „układu
krakowskiego” powołano specjalną grupę operacyjną składającą się z 28
policjantów oraz „nieustalonej ilości” pracowników ABW.
•••
Przed
wyborami Majchrowskiego próbowano jeszcze wkręcić w aferę gruntową.
Insynuowano mu chęć postawienia centrum handlowego na krakowskim Rynku
Głównym. Stwierdzono, że zajął się podziemiami pod rynkiem po to, żeby
zniszczyć miasto i żeby sukiennice się zapadły. Zrobiono z niego
współpracownika SB. To jednak bzdety w porównaniu z niszczeniem ludzi, z
niesłusznymi lub zbyt długimi aresztami, znęcaniem się nad więźniami, a
nawet dziećmi.
askibniewska@redakcja.nie.com.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz