środa, 27 lutego 2013

Wagon z napisem KONIEC (NIE, 40/2005)

Fabrykę doprowadzono do upadku. Kilka tysięcy ludzi straciło pracę. Wygląda to na celową robotę.

Najpierw w podejrzanych okolicznościach fabrykę sprzedał skarb państwa wraz z Narodowym Funduszem Inwestycyjnym Hetman. Kupcami byli słowaccy biznesmeni z branży kolejowej podejrzani o niejasne związki ze światem przestępczym. Słowacy od początku mieli problemy z wypłacaniem załodze pieniędzy. Pojawiły się pogłoski, że wywozili szmal do Szwajcarii. Skończyło się to słynnym na cały kraj protestem, który osobiście ugasił wicepremier Jerzy Hausner obiecując, że zrobi z „Wagonem” porządek. Słowaków oskarżyła prokuratura, a politycy zaangażowani w „ratowanie” „Wagonu” głośno mówili, że ratunkiem jest kontrolowana upadłość. Gdy sąd ustanowił syndyka, wszyscy wierzyli, że to jedyna szansa. Jakież teraz jest ich zdziwienie...
 
Syndyk wybawca
Syndykiem została Elżbieta Kosewska-Kędzior, pracownica Agencji Rozwoju Przemysłu, w zasadzie bez większego doświadczenia jako syndyk. Wpisana na listę syndyków w warszawskim sądzie dokładnie w tym samym czasie, gdy zaczęły się pierwsze przekręty w „Wagonie”. Kosewska-Kędzior znała dobrze zakład. Pracując w ARP skutecznie utrudniała proces restrukturyzacji zakładu.
– Nie miałem żadnego wpływu na jej wybór – mówi wicepremier Hausner, który oficjalnie dążył do ogłoszenia upadłości. – To ARP i jej prezes Krężel podpowiedzieli sądowi tę osobę.
Agencja wpłynęła więc na decyzję sądu. Niezawisłego sądu, przypominamy.
 
Oszustwo popłaca


Syndyk szybko wzięła się do roboty. Zasłynęła ze zwalniania tych, którzy patrzyli jej na ręce, i wydawania niepotrzebnie ogromnych pieniędzy. Szykowała się też do sprzedaży zakładu.
– Zawyżała cenę fabryki w przetargach, żeby nikt jej nie kupił – mówi premier Hausner. – Tam byli bardzo poważni inwestorzy.
W końcu sprzedała fabrykę Europejskiemu Konsorcjum Kolejowemu (EKK) za niewiele ponad 20 mln zł (oficjalnie mówiła, że za 25 mln, ale w dokumentacji sądowej zauważyliśmy niższą kwotę) i to na raty. Warszawskiej firmie założonej dzień przed sprzedażą, o najniższym kapitale zakładowym, z siedzibą mieszczącą się pod tym samym adresem, co firma należąca do syndyk Elżbiety Kosewskiej-Kędzior.
– To jest oczywiste oszustwo – mówi dziś Hausner.
Za działania syndyka odpowiedzialny jest sędzia komisarz. Tymczasem zarówno sąd, jak i prokuratura w Kaliszu nie chcą zajmować się naruszaniem prawa przez panią syndyk. Wszystkie składane doniesienia są pomijane, a prokuratura nawet w ewidentnych przekrętach nie widzi znamion przestępstwa.
– To, że firma, której syndyk sprzedała fabrykę, mieści się tam, gdzie firma pani syndyk, jest wyraźnym złamaniem prawa – mówią prawnicy, specjaliści od prawa gospodarczego. – Związek nabywcy i syndyka narusza zasadę równości stron. Reguluje to ustawa upadłościowa, która wyklucza jakikolwiek związek tych dwóch podmiotów. Odpowiada za to sędzia komisarz. Podobnie kombinujących syndyków niedawno zamknięto w Katowicach.
– Nie wiedziałem, że pani syndyk to tak wysoce nieodpowiedzialna osoba – mówi wicepremier Hausner. – Ale widzę, że czarne scenariusze są realizowane.
 
Długi pęcznieją
Elżbieta Kosewska-Kędzior udupiła też kuźnię (serce fabryki) wydzieloną jako osobna spółka.
– Przerzucała koszty na spółki podległe, stąd dodatnie wyniki fabryki – mówi pracownik kuźni.
Czterysta osób w ostatnich tygodniach straciło pracę. Kosewska-Kędzior obecnie sprzedaje maszyny z kuźni. Za 200 tys. zł, czyli w zasadzie za bezcen.
Czy likwidacja kuźni to przypadek?
– Już w tydzień po moim przyjściu do „Wagonu” dwóch członków zarządu zaproponowało mi, żeby kuźnię jakoś wyprowadzić na lewo – mówi Marian Prieditis, prezes „Wagonu” po Słowakach, a przed upadłością.
Wkrótce potem, gdy Prieditis parł do restrukturyzacji, ci sami panowie obiecywali mu kilkaset tysięcy złotych i zapewnione stanowisko prezesa w zamian za doprowadzenie do upadłości. Zapewniali, że mają wpływ na sąd i na wybór przychylnego im syndyka (prezes złożył w tej sprawie doniesienie do prokuratury).
Dziś ci kolesie zasiadają w Radzie Wierzycieli i lekką ręką podpisują syndykowi zgodę na nikomu niepotrzebne wydatki (setki tysięcy złotych na nowy dach, 2 mln zł na oprogramowanie).
Okazuje się, że w „Wagonie” to normalne.
– W Ostrowie po różnych cenach kupowano blachy – mówi anonimowy pracownik. – Na przykład przyjęta cena 2,50 zł za kg była zawyżana do 3,20. Takie niby-ryzyko sprzedaży bankrutowi.
– Tak celowo robi się zadłużenie – mówi Prieditis.
 
Cargo ściemnia
Tymczasem mimo że Fabryka Wagon była w stanie upadłości, wywalczyła zamówienia od PKP Cargo. Jeszcze w marcu podpisano trzy ważne kontrakty o wartości około 30 mln zł. PKP Cargo zamówiło w Ostrowie remont 300 wagonów, 100 tzw. odbudów wagonów i produkcję zupełnie nowych. Zamówiły u bankruta.
– Zgodnie z ustawą o zamówieniach publicznych jest to niemożliwe – mówią przedstawiciele warszawskiej kancelarii prawnej, specjaliści od prawa gospodarczego.
Ustawa mówi jednoznacznie, że podmiot znajdujący się w stanie upadłości jest wykluczony z procedury przetargowej i nie ma na to mocnych.
Zwróciliśmy się z pytaniem do PKP Cargo, w ilu przetargach „Wagon” w upadłości brał udział. Rzecznik państwowej bądź co bądź firmy po konsultacji (z kim?) odpowiedział:
– Szanujemy naszego partnera handlowego i ustaliliśmy, że to on odpowie na to pytanie. Odesłał nas zatem do nowego właściciela „Wagonu”.
Tymczasem przedstawiciel EKK dyrektor Ryszard Komorniczak odparł, że odpowiedzi nam nie udzieli, gdyż... są to informacje tajne (!).
Zwróciliśmy się do Urzędu Zamówień Publicznych. Okazało się, że... PKP Cargo nie było zobowiązane do stosowania ustawy o zamówieniach publicznych.
Na stronie internetowej PKP Cargo są ogłaszane dziesiątki przetargów. Na przykład na zakup papieru do drukarek, tuszu i długopisów. W przypadku 30-milionowego kontraktu nie musieli zajmować się takimi duperelami!
– Jest pewna luka w prawie europejskim, gdzie inaczej traktuje się zamawiających sektorowych. Ogólnie mówiąc, formalnie PKP Cargo jest zobowiązane do stosowania ustawy, ale nie musi – stwierdził prezes Urzędu Zamówień Publicznych Tomasz Czajkowski. – Moja opinia jednak jest jednoznaczna, jest to absolutny skandal i uważam, że jest to sprawa dla prokuratora.
– Chciałem, żeby Fabryka Wagon miała ciągłość produkcji, a ludzie pracę, dlatego robiłem wszystko, żeby „Wagon” miał zamówienia – mówi Jerzy Hausner.
Co robił Hausner? Kto zwolnił PKP Cargo z konieczności stosowania prawa o zamówieniach publicznych? I przede wszystkim dlaczego? A może dla kogo?
Blisko „Wagonu” wciąż pojawiały się nazwiska ludzi związanych z pewną grupą przestępczą, żerującą na PKP. Mówi się o ich powiązaniach ze znaną spółką Kolmex, w której siedzibie wybuchła w zeszłym roku bomba. Ludzie ci związani są również ściśle z przedstawicielami władz, ale to już temat na osobny odcinek.
Tymczasem Fabryka Wagon z Ostrowa Wielkopolskiego ginie. Jak wiemy, następny zakład z tej branży już został skazany. Czy to ZNTK w Gniewczynie? O tym też napiszemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz