Pokazowo
robiona walka z przestępczością wymagała od prokuratury klejenia afer,
mafii, ośmiornic. Np. z oszukiwania ludzi czyniła od razu handel żywym
towarem.
To był wielki medialny sukces ekipy
Zbigniewa Ziobry: wstrząsające artykuły, brawurowe akcje policji i
konferencje prasowe ministra sprawiedliwości. Kilkadziesiąt osób trafiło
za kratki. Przesiedzieli prawie 3 lata. Niektórzy siedzą do dziś. Jak
wynika z akt toczącego się procesu – siedzą za nic.
Jasnowidzący wymiar sprawiedliwości
Wpadli
jak zwykle o szóstej rano do kilkudziesięciu domów jednocześnie.
Rzucili na glebę, zakuli i wywieźli na dołek. Zatrzymani to kierowcy
busów i właściciele firm przewozowych. Szybkie posiedzenie sądu i
wniosek o areszt. Niektórzy przesiedzieli lata bez jednego choćby
przesłuchania, bez żadnej czynności procesowej. Długo nie wiedzieli, za
co ich zapuszkowano. Jakież było ich zdziwienie, gdy dowiedzieli się, że
są zorganizowaną grupą przestępczą, a garują za... wożenie ludzi, czyli
wykonywanie swojej pracy.
Polacy od lat wyjeżdżali do pracy na
włoskich plantacjach owoców. Najbardziej znani stali się ci, którzy w
latach 2002–2006 pracowali w regionie Apulia w okolicach Bari i Foggi.
Dochodziło tam do zgwałceń, zmuszania do prostytucji, maltretowania
metalowymi prętami na oczach innych pracowników. Kilka osób popełniło
samobójstwo, nie wykluczamy, że dochodziło tam także do zabójstw – mówił
ówczesny komendant główny policji Marek Bieńkowski.
Gdy o dramacie
robotników sezonowych zaczęło być głośno w mediach, wywołał on
oburzenie. Tymczasem pracujący tam Polacy nigdy się nie skarżyli. Wymiar
sprawiedliwości za czasów Ziobry w niektórych sytuacjach miał zdolność
jasnowidzenia. Tak jak w tym wypadku. Sam domyślił się, że na włoskich
plantacjach musi dochodzić do ciężkich przestępstw.
W okolice Foggi
jeździł ambasador Michał Radlicki oraz konsulowie, by na miejscu
sprawdzić panującą tam sytuację. Rozpoczęte także dzięki naszym
interwencjom dochodzenie utrudniało natomiast to, że Polacy nie chcieli
składać zeznań na temat tego, co tam przeszli – przyznał rzecznik
Ambasady RP w Rzymie Wojciech Unolt.
Zorganizowano brawurową akcję
polskiej policji i włoskich karabinierów. Nad ranem ekipa policjantów z
brygady antyterrorystycznej wpadła do włoskiego kampusu. Śpiący tam
ludzie nie dość, że nie chcieli ich wpuścić do pokojów, to jeszcze wcale
nie chcieli być uwalniani.
– Mówiłem, że mam jeszcze kontrakt i że
nigdzie nie wracam – mówi Krzysztof O. Wyzwoliciele wyraźnie byli
przygotowani na inną reakcję ze strony wyzwalanych.
Po przyjeździe do
Polski robotnicy natychmiast zostali wezwani przed oblicze prokuratora.
Dziś przed sądem opowiadają, jak takie spotkania wyglądały.
–
Prokurator powiedział, żebym przyznał, iż byłem bity i poniżany, to
dostanę wysokie odszkodowanie od skarbu państwa, może nawet w euro –
powtarzają.
Niezbite dowody
W wyniku takich to zeznań za kraty
trafiło prawie 20 osób. Prokurator oskarża ich o handel ludźmi. W
uzasadnieniu aresztowania było jeszcze więzienie ludzi, zmuszanie do
nierządu, znęcanie się nad poszkodowanymi, zmuszanie do przyjmowania
środków odurzających i grożenie pozbawieniem życia.
– Jestem
kierowcą autobusu. Od lat wożę ludzi w różne miejsca. Przyszło zlecenie,
żeby zawieźć ludzi do Włoch, to się wiozło. Często dopiero po drodze,
jak zatrzymywaliśmy się na siku, ludzie mówili, gdzie jadą i po co.
Dowoziłem ich na miejsce i pamiętam, że jeszcze mówiłem, że jeśli będą
chcieli od razu wracać, to ja wyruszam za dwie godziny, mogą wsiadać –
mówi Andrzej M.
Zrobił kilka takich kursów. Przesiedział w areszcie 2,5 roku.
–
Brałem wiele zleceń. Gdzie się dało, przecież z tego żyję – mówi
kierowca Krzysztof G. – Z pielgrzymką jeździłem, z zakonem do Lichenia,
wycieczki szkolne obstawiałem. To i wyjazd do Włoch też obsłużyłem, jak
dostałem zlecenie.
Miał dowieźć ludzi z punktu A do punktu B. Przesiedział 24 miesiące.
Właściciel
firmy transportowej Łukasz Z. wraz z żoną siedzi do dziś. Ponad 3 lata.
Prokurator Katarzyna Zalewska zrobiła z niego herszta bandy. Bo jako
właściciel firmy wynajmował samochody, aby jeździły do Włoch. Brał ok.
450 zł od osoby. Zorganizował przez 3 miesiące parę takich kursów.
Według prokurator Zalewskiej w tym czasie skrzywdził 877 osób. Jego żona
nigdy nie zajmowała się firmą, nawet tam nie bywała. Justyna Z. jest
studentką. Nawet nie widziała Włoch. Według prokuratora kierowała
zorganizowaną grupą przestępczą. Doprawdy obrotna dwudziestoparolatka.
Nawet jej zbytnio nie przesłuchiwano przez te 3 lata.
– Jest zakładniczką. Jej pobyt w areszcie ma zmiękczyć męża, żeby się przyznał – mówią adwokaci oskarżonych.
Łukasz i Justyna są młodym małżeństwem. Nie zdążyli nawet sobą się nacieszyć. Justyna choruje.
Zamknęli
jeszcze kilkunastu „busiarzy”, którzy wozili ludzi do Włoch. Poznali
się dopiero w sali sądowej, bo nigdy wcześniej się nie spotkali.
Niektórym zamknięto także żony, a Hubertowi K. aresztowano matkę i
ojczyma, tak że jego małoletnie rodzeństwo pozbawione opieki wychowywało
się samo.
Właścicielka busu Stanisława K. przesiedziała 2 lata. W
domu zostało pięcioro dzieci, którymi opiekowała się najstarsza córka
nastolatka. Przez to zawaliła szkołę.
Żona Bartosza W. wpadła w
depresję. Nawet próba samobójcza nie skłoniła prokuratora ani sędziego
do zmiany środka zapobiegawczego. Hurtowe aresztowania spowodowały więc
rozliczne dramaty i szkody.
Przyjemna wycieczka
Odbyło się 108 rozpraw, przesłuchano 316 świadków, odczytano zeznania 108 osób. Przesłuchać trzeba jeszcze kilkuset świadków.
25
czerwca 2008 r.: W zasadzie mój wyjazd do Włoch razem z synem był
całkiem przyjemną wycieczką – mówi jedna z poszkodowanych. Nie
potwierdza, że była bita, bitych też nie widziała. Tamte zeznania przed
prokuratorem podpisała, ale ich nie pamięta.
8 sierpnia 2008 r.: – Świadek mówi, że nigdy nie był straszony. Ciężko pracował, został oszukany przy wypłacie, ale nie bał się.
16
grudnia 2008 r.: – Kolejny świadek twierdzi, że prokurator wymuszał na
nim zeznania. Miał dostać odszkodowanie, a tu ani odszkodowania, ani
sprawiedliwości. To on powie prawdę. Nie było zastraszania ani bicia.
Na tej samej rozprawie jeden ze świadków nie krył zdziwienia, gdy odczytywano mu jego zeznania przed prokuratorem.
– Ja nigdy nic takiego nie powiedziałem. Czy tam jest mój podpis?
Ludzie mówią o tym, że we Włoszech oszukano ich na kasę i że mieszkali w złych warunkach. Ale to wszystko.
–
Mieliśmy zarabiać po 5 euro za godzinę przy sadzeniu warzyw i zbieraniu
kasztanów. Dostaliśmy po 1,5 euro. Po tygodniu zdecydowaliśmy się wraz z
bratem i koleżanką na powrót do Polski – opowiada Maria J. – Nie
spotkały mnie żadne szykany ani wyzwiska.
Nikt nie potwierdził
zmuszania do nierządu, bicia, odurzania środkami narkotycznymi. Nikt ich
nie więził, mogli wyjechać, kiedy chcieli. O samobójstwach nie
słyszeli, a o zabójstwach nic nie wiedzą. Nic też nie potwierdziło
handlu ludźmi. Nikt nie zeznał, że zatrzymani kierowcy wiedzieli coś o
warunkach pracy we włoskich kampusach. Pracujący nigdy nie widzieli tam
osób aresztowanych. Rozpoznali tylko kierowców wiozących ich z Polski do
Włoch. Pamiętają, że proponowali im powrót, gdyby nie chcieli zostać. O
biciu mówi tylko jedna osoba. Zatrzymany „busiarz” Tadeusz D., który w
zamian za złagodzenie kary poszedł na współpracę z prokuratorem.
To mają nadsiedziane
Sprawę
o kryptonimie „Ziemia obiecana” prowadziła krakowska prokuratura. Nie
wiadomo dlaczego, bo zatrzymani kierowcy pochodzą głównie z Podkarpacia.
Ziobro osobiście nadzorował sprawę. Powiedział na konferencji prasowej,
że nie pozwoli na krzywdzenie Polaków w świecie. We Włoszech też
zapadły już wyroki. Dla tych, którzy prowadzili „obozy pracy”, za
wykorzystywanie ludzi do pracy za zaniżoną stawkę, za pracę na czarno,
za niestworzenie odpowiednich warunków pracy i mieszkania oraz za
niezapewnienie pracownikom opieki medycznej. Czyli za łamanie przepisów
prawa pracy. Skazani zostali Włosi, Algierczyk, Ukrainiec i Polacy. Były
to osoby bezpośrednio związane z kampusem we Włoszech. Nie kierowcy...
Polacy nadal jeżdżą do pracy na włoskie plantacje. I bezpiecznie wracają.
Postępowanie
przed krakowskim sądem wskazuje, że handel ludźmi to hipoteza, która
się nie potwierdziła. Jedyne, co ewentualnie można zarzucić
organizatorom wyjazdów, to oszukańcze mamienie, obiecywanie cudów. Co
będzie, jeśli dostaną rok, a już 3 przesiedzieli w areszcie?
– No to mają nadsiedziane 2 lata – rzuca rzecznik Sądu Okręgowego w Krakowie Rafał Lisak.
Najwyżej wystąpią o parę milionów odszkodowania za bezzasadny areszt. Podatnik zapłaci.
JOANNA SKIBNIEWSKA
Jestem pod wrażeniem. Bardzo dobry artykuł.
OdpowiedzUsuń