W Polsce księdzu
wolno wszystko. W Żubraczych pochowano gościa w krzakach, i to na czyimś placu.
Na jego grób srają teraz konie i krowy.
proboszcz Janusz Marszałek |
*
* *
Gdy Janochowie
z Żubraczych wrócili z urlopu, nie mogli uwierzyć własnym oczom. Na ich placu
pojawił się... grób sąsiada. Okazuje się, że za zgodą wójta gminy proboszcz
podjął decyzję o pochówku faceta właśnie tutaj, a nie na parafialnym cmentarzu.– Popełnił samobójstwo, to pewnie dlatego – mówią mieszkańcy wsi.
Czterdziestoparoletni Janusz Radziszewski nie cieszył się dobrą opinią. Prowadząc u siebie ośrodek dla niepełnosprawnych podobno zmuszał upośledzonych umysłowo podopiecznych do pracy w swoim gospodarstwie. Pewnego dnia postanowił umrzeć. Rozpalił grilla w pokoju i położył na nim węgiel kamienny. Zaczadział. Podobno zostawił list.
Proboszcz Janusz Marszałek uznał, że święta ziemia cmentarza parafialnego nie jest dla samobójców, więc Radziszewski zostanie pochowany tak, jak sobie na to zasłużył. W krzakach. Wybrał posesję sąsiada.
Wójt Renata Szczepańska nie była zdziwiona. Wydała stosowne pismo w tej sprawie; stwierdza w nim, że wyraża zgodę na dokonanie pochówku w tym miejscu. Coś tam pewnie o ustawie słyszała, bo określa je jako nieużywany cmentarz komunalny.
*
* *
– Nigdzie nie
ma informacji o tym, że na tym terenie jest jakiś cmentarz. To wymysł wójtowej
– mówi Małgorzata Janocha, właścicielka placu.Potwierdza to były właściciel tej ziemi Józef Terentowicz.
– Tutaj kiedyś podobno była jakaś prawosławna kapliczka – mówią mieszkańcy. Ale nikt nie pamięta, że był tu cmentarz. Jest tu co prawda pochowany książę Giedroyć, ale zakopano go wiele lat temu. Na polu bitwy, jak wielu w tamtych czasach.
– Tutaj w Bieszczadach w czasie wojny i po wojnie wiele grobów powstało w polach, nawet na podwórkach, cały teren trzeba by uznać za cmentarz – mówią mieszkańcy wsi.
Gdy poprzedni właściciel kupował tę ziemię, w tym samym urzędzie gminy kazano mu zaorać grób księcia Giedroycia. Terentowicz jednak mówi, że nie miał sumienia.
*
* *
Janochowie zaczęli
interweniować. Urząd, starostwo, województwo, prokuratura, sąd. Grochem o ścianę...
Nikt nie widział nic złego w tym, że Janochowie mają grób na podwórku.Sąd Rejonowy w Lesku w osobie asesora Roberta Maślanki zauważył, że nie można tego terenu uznać za cmentarz, a co za tym idzie nie wolno było pochować tam człowieka. Stwierdził jednak, że pani wójt nie zrobiła tego umyślnie. Ona po prostu sądziła, że tam jest cmentarz! Więc nie zrobiła nic złego. Sprawę umorzono.
– Nie będę rozmawiać na temat innowierców – krzyczała do mnie wójt Szczepańska. Co wspólnego mają z tą decyzją innowiercy, nie wiadomo, bo Radziszewski był katolikiem, póki się nie zabił, a jego pochówku dokonał katolicki proboszcz. Pani wójt w każdym razie uważa, że podjęła słuszną decyzję.
Dzień przed przeprowadzoną przez prokuraturę wizją lokalną terenu ktoś w nocy obok nowego grobu powsadzał w ziemię kilkanaście świeżutkich krzyży. Jak cmentarz, to cmentarz.
Żeby zaś Janochów uspokoić, pani wójt wysłała im już kilkanaście kontroli, sanepid, nadzór budowlany, skarbówkę.
– Ona wszystkich ma w garści – mówią ludzie.
*
* *
Miejsce, gdzie
został pochowany Radziszewski, otoczono drutem kolczastym (dziś już porwanym
na strzępy), bo na tym terenie pasą się krowy i żerują zwierzęta leśne. Według
relacji ludzi ksiądz wraz z konduktem żałobnym wszedł na posesję Janochów, niedaleko
księcia Giedroycia kilofami wykopano parocentymetrowy dołek (przeszkadzały ogromne
korzenie drzewa i mróz), włożono do niego urnę z prochami Radziszewskiego, a
to, co wystawało poza dołek, przysypano kamieniami. Dziś na kamieniach stoją
jakieś polne kwiaty, wygasła lampka i leżą dwa krowie gówna. Dookoła wszystko
jest zdeptane przez bydło. Naruszono prawa świeckie, czego nie zauważył sąd w Lesku, i prawa boskie, których miał strzec tutejszy proboszcz. Ale ogólnie wszystko jest w porządku, tylko Janochowie nie mogą w nocy spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz