Dr
Ryszard Frankowicz, ginekolog z Tarnowa, to lekarski dysydent. Głośno o
nim w środowisku medycznym i wśród pacjentów, bo nie boi się sporządzać
na prośbę pacjentów krytycznych opinii o działalności innych lekarzy i
placówek medycznych. Pacjenci przedstawiają je potem w sądzie. Bywa, że
wygrywają odszkodowania za błędy i zaniedbania. W 1996 r. wydał opinię
dla pacjenta z chorą wątrobą. Stwierdził w niej, że szpital w Tarnowie
przyczynił się do pogorszenia stanu jego zdrowia, odmawiając wykonania
biopsji, przez co w porę nie zdiagnozowano, że ma marskość wątroby, i
nie rozpoczęto prawidłowego leczenia. Za wydanie takiej opinii sąd
lekarski przy okręgowej izbie lekarskiej ukarał go naganą wpisaną do
akt, co zablokowało mu na kilka lat możliwość awansu zawodowego.
Podstawą ukarania był art. 52 ust. 2 kodeksu etyki lekarskiej, który
mówi, że lekarz powinien zachować szczególną ostrożność w formułowaniu
opinii o działalności zawodowej innego lekarza, w szczególności nie
powinien publicznie dyskredytować go w jakikolwiek sposób. Rzecznik
odpowiedzialności zawodowej na sali sądowej stwierdził: dr Ryszard
Frankowicz, sporządzając i wydając pacjentowi opinię, w której zawarł
ocenę postępowania zawodowego innych lekarzy (zatrudnionych w Klinice
Hepatologii w Tarnowie), w sposób oczywisty naruszył ugruntowane zasady
należytego postępowania między lekarzami obowiązujące w środowisku
medycznym. W 1997 r.
okręgowy sąd lekarski uznał lekarza winnym nieetycznego postępowania. Sąd nie badał, czy opinia była wykonana rzetelnie, gdyż uznał, że... kwestia dotycząca tego,
czy
odzwierciedlała ona rzeczywistość, była nieistotna Podczas rozprawy dr
Frankowicz wielokrotnie powtarzał: Celem pracy lekarza jest dobro
pacjenta, a nie solidarność zawodowa z innymi lekarzami - ale nie
przekonał nikogo. Sąd uznał, że jego działania były wysoce naganne i
szkodliwe nie tylko dla kolegów lekarzy, ale również dla pacjenta, gdyż
wydana opinia doprowadziła go do bezpodstawnego przekonania, że stał ńę
ofiarą niesprawiedliwości.
Czyli Frankowicz naraził bliźniego na niepotrzebny stres. Autonomia wobec państwa i Europy
Po
11 latach ostracyzmu w środowisku zawodowym dr Frankowicz mógł
powiedzieć, że istnieje sprawiedliwość. Orzeczenie Trybunału
Konstytucyjnego z 23 kwietnia 2008 r. (SK16/07) mówi, że nie można
stosować art. 52 do opinii wypowiadanych zgodnych z prawdą i
uzasadnionych ochroną interesu publicznego. Także wyrok Europejskiego
Trybunału Praw Człowieka (R. F. przeciwko Polsce, skarga nr 53025/99,
wyrok z 16 grudnia 2008 r.) stwierdza, że karanie lekarzy za krytyczne
opinie o prawidłowości leczenia pacjentów narusza wolność słowa (art. 10
konwencji). Trybunał w Strasburgu nakazał Polsce wypłacić lekarzowi
odszkodowanie. Wyroki obu trybunałów ani nowe wytyczne do Ustawy o
izbach lekarskich nie tylko nie zmieniły zapisu art. 52, ale nawet nie
zrobiły żadnego wrażenia na ustawodawcy i przedstawicielach sądów
lekarskich. Od 1 stycznia 2010 r. zaszły zmiany w Ustawie o
izbach lekarskich. Tryb postępowania w sprawach odpowiedzialności
zawodowej od tego czasu powinien być dostosowany do standardów z kodeksu
postępowania karnego. Tymczasowe zawieszenie prawa do wykonywania
zawodu wobec lekarza możliwe będzie jedynie wówczas, gdy zebrane dowody -
z dużym prawdopodobieństwem - będą wskazywać, że popełnił on ciężkie
przewinienie zawodowe, a jego dalsza praca będzie zagrażać
bezpieczeństwu pacjentów (a nie lekarzy!) lub wskazywać, że może on
popełnić kolejny błąd. Tymczasem miesiąc temu Naczelny Sąd Lekarski
zawiesił w prawach wykonywania zawodu na okres trzech lat dr. Wojciecha
Serwatkę, za to, że... powiedział policji, że jego szef ordynator bierze
w łapę! Zorganizowana przez policję prowokacja doprowadziła do
przyjęcia przez owego ordynatora łapówki (co zostało nagrane) i
umieszczenia go w areszcie.
Żeby kolega koledze zrobił
coś takiego - dziwił się rzecznik odpowiedzialności zawodowej,
argumentując, że Serwatkę trzeba surowo ukarać. Według rzecznika, nawet
jeśli widział jakieś naganne zachowania kolegi, to powinien powiedzieć 0
tym... przełożonemu. Doktor Tadeusz Pasierbiński, położnik z
katowickiego szpitala, wkurzył się, gdy nowego ordynatora przywieziono w
teczce. Tym bardziej że nieznany nikomu kandydat nie posiadał
odpowiednich kwalifikacji. O ustawionym konkursie ordynatorskim
zaalarmował wszystkich wokół - pisał do kolejnych instancji władz w
służbie zdrowia, administracji państwowej 1 lokalnej. Odpowiedzi nie
dostał, za to szybko zajął się nim rzecznik odpowiedzialności zawodowej.
Komisja etyki okręgowej izby lekarskiej dyscyplinarnie napiętnowała
Pasierbińskiego za pomawianie kolegów. Najpierw dostał naganę i zakaz
awansu. Rzecznik powtarzał podczas rozprawy jak katarynka, że nie wolno
źle mówić 0 koledze po fachu. Oskarżani przez niego lekarze wytoczyli
sprawę karną o pomówienie i zniesławienie. Ściągnięta do szpitala
kontrola oskarżyła lekarza o zaniedbania i błędy, uznając, że nie nadaje
się do samodzielnej pracy w szpitalu. Efekt - kolejny proces przed
sądem lekarskim 1 odsunięcie od dyżurów i zabiegów. Ze szpitala trafił
do lokalnej poradni, potem w ogóle wyleciał z pracy z litanią zarzutów. W
jego mieszkaniu, należącym do szpitala, dyrekcja drastycznie podniosła
czynsz. Gdy nie zapłacił, nakazano mu opuścić lokal. - Zostałem bez
pracy, z fatalnymi opiniami i procesami na karku - mówi lekarz. I z
piętnem kapusia. A to dużo ważniejsze w tym środowisku niż opinia
doskonałego lekarza i szacunek pacjentów. Po wielu latach przed sądami
cywilnymi udowodnił, że nigdy nie zrobił niczego złego. Nakazano sądowi
lekarskiemu cofnięcie nałożonych kar jako rażąco niesprawiedliwych. I co
z tego?
Nietykalni
Można by rzec, że sądy
lekarskie lubią łapówkarzy. Niedawno skazany prawomocnym wyrokiem za
przyjmowanie korzyści majątkowej od pacjentów ordynator oddziału
neurologii leżajskiego szpitala nie został ukarany przez sąd lekarski.
Zdaniem kolegów z branży może i brał łapówki, ale... ich nie żądał.
Chodzi o Zbigniewa P., którego leżajski sąd skazał na rok, i sześć
miesięcy więzienia w zawieszeniu na cztery lata oraz karę grzywny w
wysokości 25 tys. zł i pokrycie kosztów sądowych na kwotę ok. 6 tys. zł.
Prokuratura oskarżyła go o wzięcie w 2008 r. dziewięciu łapówek. Jednak
dla sądu lekarskiego nie jest to powód do ukarania lekarza. Wyjaśnienie
przewodniczącego składu sądu lekarskiego jest co najmniej żenujące. -
W materiale dowodowym prokuratury nie ma mowy o tym, że ordynator żądał
łapówek. Nie było nawet dowodów na to, że sugerował pacjentom, iż
wykona dane świadczenie po otrzymaniu korzyści majątkowych. W związku z
tym wydałem takie orzeczenie, a nie inne - wyjaśnia Artur Czurczak,
lekarski sędzia. Krystyna K., ginekolog z Opola, odkąd pamiętają
ją koledzy, lubiła wypić. Wielokrotnie pod wpływem alkoholu przyjmowała
pacjentki. Nigdy tego nie zgłaszali, bo wiedzieli, że to oni zostaną
ukarani, a nie alkoholiczka. Aż wreszcie doszło do kilku tragedii,
poronień, źle odebranych porodów. Wreszcie w Dzień Kobiet narąbana jak
szpadel Krystyna K. potrąciła samochodem studentkę i uciekła z miejsca
wypadku, nie udzielając pomocy ciężko rannej dziewczynie. Zwyczajnie
pojechała na dyżur i pijana przyjmowała pacjentki. Odrębne od
prokuratury śledztwo w sprawie Krystyny K. prowadził rzecznik
odpowiedzialności zawodowej Opolskiej Izby Lekarskiej. - Zgłosiły się do
nas panie, które potwierdziły, że Krystyna K. badała je, będąc pod
wpływem alkoholu - przyznał dr Jacek Mazur. Po wnikliwym śledztwie
lekarka dostała... naganę. Okazuje się, że już raz Krystyna K. stała
przed sądem lekarskim za przyjmowanie pacjentek po pijaku. Ukarano ją
wtedy upomnieniem, uznając za okoliczność łagodzącą wyrażenie skruchy
przez K.
Pacjent to natrętna mucha
Kogo więc sąd lekarski nie lubi? Pacjentów, którzy próbują dochodzić swoich praw. Maciej
Z. usunął 47-letniej Krystynie Chrzan nadmiar tłuszczu z powłok jamy
brzusznej. Nastąpiły powikłania. Efekt? Makabrycznie zdeformowane,
bolesne podbrzusze. Okręgowy Sąd Lekarski w Szczecinie uznał go winnym
popełnienia błędu i ukarał... naganą. W sprawie Krystyny Chrzan co
najmniej trzech biegłych lekarzy potwierdziło, że zniekształcenia są
wynikiem operacji z 2001 r. Prof. Andrzej Zieliński, konsultant krajowy w
dziedzinie chirurgii plastycznej, uznał wprost, że Maciej Z. nie miał
prawa podejmować się operacji z dziedziny chirurgii plastycznej, bo...
nie posiada takiej specjalizacji! O sprawiedliwość kobieta walczyła
prawie cztery lata. Sąd lekarski ociągał się z wyrokiem. Na ponaglenia
kobiety lekarze odpowiadali familiarnymi listami, np. przewodniczący
sądu Wojciech Jagielski napisał jej: Pragnę poprosić po raz ostatni o
kilkanaście dni cierpliwości. Ale termin wyznaczył dopiero pół roku
później, a potem jeszcze raz go przesunął o kilka miesięcy. Kolejna
rozprawa zaś została przełożona w związku ze śmiercią Naszego Ukochanego
Ojca Świętego - chociaż miała się odbyć w trzy dni po pogrzebie
papieża. W 2000 r. Sąd Rejonowy w Gdańsku uznał anestezjologa
Macieja D. winnym nieumyślnego spowodowania śmierci 5-latka i skazał go
na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Sprawę rozpatrywał także
okręgowy sąd lekarski, który... udzielił mu nagany! Nie orzekł zakazu
wykonywania zawodu, gdyż za okoliczność łagodzącą uznano fakt, że nie
miał on jeszcze specjalizacji i pracował bez nadzoru, a aparat, którym
się posługiwał przy znieczulaniu, był stary i trzeba go było dobrze
znać. W kwietnia 2000 r. 53-letni Jerzy P. źle się poczuł.
Zadzwonił po pogotowie. Powiedział dyspozytorowi, że odczuwa bardzo
silny, promieniujący ból w klatce piersiowej, boli go też lewa ręka i
zaczyna drętwieć ciało. Karetka przyjechała po godzinie. Jerzy P.
twierdzi, że lekarz zbadał go, zrobił EKG, zmierzył ciśnienie, podał
lekarstwo i kazał następnego dnia zgłosić się do przychodni rejonowej.
Kiedy nazajutrz lekarka z rejonu obejrzała EKG wykonane przez pogotowie,
kazała pacjentowi położyć się, nie ruszać i natychmiast wezwała
karetkę, która zawiozła go do szpitala. Okazało się, że P. przeszedł
rozległy zawał. Musiał poddać się operacji wszczepienia by-passów. Sąd
cywilny przyznał rację pacjentowi - pogotowie ponosi odpowiedzialność za
to, że nie udzielono choremu właściwej pomocy - uznał sędzia Dariusz
Limiera. Sąd lekarski ukarał lekarza... upomnieniem.
Sędziowie, niesądziowie
Zgodnie
z zapisem artykułu 56 Ustawy o izbach lekarskich, w skład Naczelnego
Sądu Lekarskiego orzekającego w drugiej instancji wchodzą sędziowie Sądu
Najwyższego wskazani przez pierwszego prezesa Sądu Najwyższego. Ale tak
nie jest. W składach sędziowskich zasiadają tylko lekarze, bez żadnego
przygotowania prawniczego. Sędziowie zawodowi nieoficjalnie mówią, że
nie chcą brać udziału w tej farsie. Oni chcieliby wydać sprawiedliwy
wyrok, ale czterech innych członków głosuje przeciwko ich decyzjom.
Bronią swoich kolegów, niezależnie od tego, czy skrzywdzili chorego albo
przyjmowali łapówki. Od miesiąca nawet odszkodowań, które przyznają
pacjentom sądy cywilne, nie będą płacili sami lekarze, bo wprowadzono
ubezpieczenie OC w razie popełnionych błędów.* Helsińska Fundacja Praw
Człowieka dostaje setki listów z prośbą o interwencję. Podobnie Adam
Sandauer, założyciel fundacji "Primum Non Nocere", która walczy o
sprawiedliwość dla uśmierconych lub okaleczonych przez lekarzy chorych.
Bez środków na życie i możliwości powrotu do zdrowia ofiara błaga
bezskutecznie o pomoc. Powoli następuje degradacja bądź rozkład rodziny.
Z czasem problem rozwiązuje się sam, drogą naturalną - argumentuje. O
prawo do uczciwości walczą też ukarani przez sądy lekarskie ci lekarze,
którzy odważyli się powiedzieć głośno o przewinieniach swoich kolegów po
fachu. ?
askibniewska@redakcja.nie.com.pl * Z początkiem
2010 r. Ustawą o zawodach lekarza i lekarza dentysty rozszerzono
obowiązkowe ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej za szkody
wyrządzone przy wykonywaniu czynności zawodowych. Obecnie obejmuje ono
wszystkich lekarzy i lekarzy dentystów. Przepisy wykonawcze weszły w
życie 12 czerwca 2010 r. Zgodnie z rozporządzeniem, ubezpieczenie OC
lekarzy i lekarzy dentystów obejmuje szkody wyrządzone działaniem lub
zaniechaniem ubezpieczonego, przy wykonywaniu czynności zawodowych.
Zwiększa to bezpieczeństwo lekarzy przed skutkami ich błędów i
niebezpieczeństwo dla pacjentów.
Artykuł 41 Ustawy o
izbach lekarskich, zawarty w rozdziale 6 zatytułowanym "Odpowiedzialność
zawodowa", brzmi: "Członkowie samorządu lekarzy podlegają
odpowiedzialności zawodowej przed sądami lekarskimi za postępowanie
sprzeczne z zasadami etyki i deontologii zawodowej oraz naruszenie
przepisów o wykonywaniu zawodu lekarza". Szczegóły lekarze ustalają
sobie sami dla siebie.
Dla sądu lekarskiego niedouczony lekarz to nic nadzwyczajnego. A skoro niewiele umie, ma prawo doprowadzić do śmierci pacjenta. Rocznie wpływa do rzecznika odpowiedzialności zawodowej około 2 tysiące skarg pacjentów. 90 proc. z nich jest odrzucanych. Te, które są rozpatrywane, kończą się albo uniewinnieniem beznadziejnego lekarza, albo symbolicznymi karami.
Sąd
lekarski stwierdził, że dr Frankowicz wyraził negatywne opinie na temat
zawodowego postępowania lekarzy. Czyniąc to, zdyskredytował ich w
oczach pacjenta. Jego zachowanie było zatem sprzeczne z zasadą
solidarności zawodowej, a w konsekwencji z postanowieniami artykułu 52
kodeksu etyki lekarskiej. Sądownictwo lekarskie kieruje się
odrębnymi niż sądownictwo powszechne prawami, chociaż ustawy karne
uchwalają wybrani przez ogół prawodawcy, a kodeksy zawodowe
reprezentanci danego fachu w swoim odrębnym interesie.
|
Maciej Hamankiewicz |
Przed miesiącem w "NIE" ukazała się publikacja pt "Spisek lekarzy"
mówiąca o skandalicznych wyrokach ferowanych przez sądy lekarskie.
Pokazaliśmy, jak izby i sądy lekarskie chronią tych medyków, którzy
nigdy nie powinni byli nimi zostać. Pokazaliśmy, że nie jest to sąd
koleżeński, ale sąd kolesiów. Publikacja Joanny Skibniewskiej zawierała
opis przypadków błędów czy wręcz przestępstw popełnianych przez lekarzy,
karanych za to w sądach powszechnych, a następnie uniewinnianych lub
obdarzanych symbolicznymi wyrokami (upomnienie, nagana) w sądach
lekarskich. Red. Skibniewska opisała też los lekarzy, którzy mieli
odwagę przeciwstawić się złym czynom popełnianym przez kolegów:
korupcji, niekompetencji czy pojmowanej na opak solidarności zawodowej.
Lekarze, którzy usiłowali zwalczać te złe praktyki, byli surowo karani
przez sądy lekarskie - najczęściej właśnie w imię korporacyjnej
solidarności, którą zresztą nakazuje lekarski kodeks etyczny.
Zainteresowani go sobie uchwalili w trosce o siebie, a na szkodę
pacjentom. Tego, co w odpowiedzi na artykuł "Spisek lekarzy"
napisał prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Maciej Hamankiewicz, nie
uznajemy za sprostowanie. Jego cechy określa Prawo Prasowe.
Zdecydowaliśmy się jednak zamieścić ów list oraz - skoro to nie
sprostowanie - odpowiedź, aby pokazać, jakimi argumentami posługuje się
prezes NRL w celu obrony swojej korporacji. Najwyższy przedstawiciel
środowiska lekarskiego staje bowiem na czele złych praktyk swego
środowiska. Wyraża obojętność wobec dobra chorych dla chronienia tych
uczynków lekarzy, które izby lekarskie powinny zwalczać. Red.
Sz. P. Jerzy Urban Redaktor Naczelny Tygodnik "NIE" "URMA" Sp. z o.o. ul.
Słoneczna 25 00-789 Warszawa Szanowny Panie Redaktorze, na podstawie
art. 31 pkt 1 ustawy z dnia 26 stycznia 1984 r. prawo prasowe (Dz. U. Nr
5, póz. 24 z późn. zm.) wnoszę o zamieszczenie w najbliższym numerze
tygodnika "NIE" załączonego poniżej tekstu sprostowania nieprawdziwych
informacji zawartych w artykule autorstwa Pani Joanny Skibniewskiej pt.
"Spisek Lekarzy", który został opublikowany w tygodniku "NIE" nr 29
(1033) 15 lipca 2010 r. Z poważaniem Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Maciej Hamankiewicz
Sprostowanie
W
związku z artykułem Pani Joanny Skibniewskiej pt. "Spisek Lekarzy"
opublikowanym w tygodniu NIE nr 29 (1033) 15 lipca 2010 roku informuję,
iż w treści artykułu znalazły się nieprawdziwe informacje wymagające
sprostowania. Nieprawdą jest, iż cytuję "od 1 stycznia 2010 r. zaszły
zmiany w ustawie o izbach lekarskich". W dniu tym weszła w życie nowa
ustawa o izbach lekarskich, która co do zasady uchyliła ustawę o izbach
lekarskich z dnia 17 maja 1989 r. Tymczasem Pani Skibniewska w swoim
artykule dwukrotnie przytacza uchyloną ustawę. Nieprawdą jest
jakoby "zgodnie z art. 56 ustawy o izbach lekarskich w skład Naczelnego
Sądu Lekarskiego orzekającego w drugiej instancji wchodzą sędziowie Sądu
Najwyższego wskazani przez pierwszego prezesa Sądu Najwyższego" oraz,
że sędziowie Ci w anonimowych wypowiedziach nie chcą brać udziału w
orzekaniu w sądach lekarskich. Sędziowie Sądu Najwyższego nie wchodzą w
skład Naczelnego Sądu Lekarskiego od dnia 1 stycznia 2003 r., kiedy to
weszła w życie ustawa z dnia 23 listopada 2002 r. o Sądzie Najwyższym
uchylająca przepis art. 56 ustawy z dnia 17 maja 1989 r. o izbach
lekarskich. Tym samym nieprawdziwe są twierdzenia, jakoby sędziowie Sądu
Najwyższego nie chcieli brać udziału w działałności Naczelnego Sądu
Lekarskiego, ponieważ obowiązujące od ponad 7 lat przepisy nie
dopuszczają w ogóle takiej możliwości. W swoim artykule Pani
Skibniewska myli również instytuq'ę tymczasowego zawieszenia prawa
wykonywania zawodu opisaną w art. 77 ustawy z dnia 2 grudnia 2009 r. o
izbach lekarskich, która jest swoistym środkiem zapobiegawczym
stosowanym w szczególnych przypadkach przed prawomocnym rozstrzygnięciem
sprawy, który może być porównany do stosowanego przez sądy powszechne
tymczasowego aresztowania, z jedną z kar przewidzianych w art. 83 ust. 1
ustawy z dnia 2 grudnia 2009 r., tj. karą zawieszenia prawa wykonywania
zawodu na okres od roku do pięciu lat. W opisanej przez Panią
Skibniewska sprawie Naczelny Sąd Lekarski orzekł wobec lekarza Wojciecha
S. karę zawieszenia prawa wykonywania zawodu tym samym nieprawdziwe
jest stwierdzenie, iż Naczelny Sąd Lekarski zastosował w stosunku do
Wojciecha S. tymczasowe zawieszenie prawa wykonywania zawodu. Nieprawdziwym
jest twierdzenie, iż w wyniku jakichkolwiek spraw cywilnych
prowadzonych przez Pana Tadeusza Pasierbińskiego "nakazano sądowi
lekarskiemu cofnięcie nałożonych kar jako rażąco niesprawiedliwych".
Obowiązujące przepisy nie przewidują opisanej przez Panią Skibniewska
procedury nakazania cofnięcia kar. Nieprawdziwym jest
twierdzenie, iż w wyniku wprowadzenia obowiązkowego ubezpieczenia
odpowiedzialności cywilnej lekarzy nie będą oni płacili odszkodowań za
ewentualne błędy. Wprowadzenie obowiązku ubezpieczenia od
odpowiedzialności cywilnej doprowadzi do zwiększenia bezpieczeństwa
pacjentów w przypadku powstania szkody związanej z leczeniem. W
przypadku szkody powstałej z winy lekarza pacjent będzie mógł dochodzić
odszkodowania od firmy ubezpieczeniowej, co gwarantuje większy stopień
bezpieczeństwa związany z możliwością pokrycia niekiedy wysokich
odszkodowań. Nieprawdą jest również, iż 90% spośród wpływających
rocznie do rzeczników odpowiedzialności zawodowej skarg "jest
odrzucanych". Rzecznicy odpowiedzialności zawodowej wydają następujące
postanowienia kończące sprawy: - o odmowie wszczęcia
postępowania, gdy treść skargi nie daje podstaw do uznania, iż zachodzi
prawdopodobieństwo popełnienia przewinienia zawodowego; - o
umorzeniu postępowania, kiedy prowadzone postępowanie nie daje podstaw
do wniesienia wniosku o ukaranie do sądu lekarskiego, bądź zachodzi
przesłanka uniemożliwiająca prowadzenie postępowania; - o skierowaniu
wniosku o ukaranie do sądu lekarskiego. Wśród sposobów zakończenia
postępowania nie ma więc opisanego przez Panią Skibniewska "odrzucenia
skargi".
Od autorki
Pisząc o
skandalicznych wyrokach korporacyjnych sądów lekarskich, miałam
nadzieję, że wysoki reprezentant tego środowiska odniesie się do
szczegółowo opisanych przypadków, gdzie sądy lekarskie chroniły pijaków,
nieudaczników i łapówkarzy. Liczyłam na to, że zainteresują kogoś losy
lekarzy surowo ukaranych za czynne sprzeciwianie się złym praktykom.
Tymczasem w odpowiedzi na moją publikację prezes Naczelnej Rady
Lekarskiej wytknął mi rzekome nieścisłości, w ogóle nie odnosząc się do
istoty sprawy. Przy tym nawet w tych drobiazgach pan prezes się myli lub
po prostu się czepia. 1) Nieprawdą jest iż "od 1 stycznia 2010
r. zaszły zmiany w ustawk o izbach lekarskich". W dniu tym weszła w
życie nowa ustawa o izbach lekarskich. Wskutek zmian w ustawie o
izbach lekarskich, które weszły w życie 1 stycznia 2010 r., ma ona inną
treść. Zmiana ustawy, czy zmiany w ustawie - rozróżnienie to ma
znaczenie tylko formalne. Ważne, że owe zmiany zwiększają prawa
pacjenta, ustawiają większą rozpiętość stosowanych kar i większą jawność
prowadzonych spraw. O tym właśnie napisałam. 2) Nieprawdą jest
jakoby "zgodnie z art. 56 ustawy o izbach lekarskich w skład Naczelnego
Sądu Lekarskiego w drugiej instancji wchodzą sędziowie Sądu Najwyższego"
oraz, że sędziowie ci w anonimowych wypowiedziach nie chcą brać udziału
w orzekaniu w sądach lekarskich. Opisywałam historię
kształtowania sądów. Przed 1 stycznia 2003 r. sędziowie Sądu Najwyższego
wchodzili w skład NSL, ale nie chcieli brać udziału w orzekaniu sądów
lekarskich, gdzie byli zdominowani przez lekarzy i bezsilni. I to
dlatego zmieniono ustawę i wyłączono sędziów SN z konieczności
zasiadania w NSL. Rozmawiałam z nimi i przytoczyłam ich wypowiedzi -
anonimowo; bo sędziowie, dając nazwisko, nie powtórzą oceny: farsa.
Powody wycofania sędziów z sądownictwa lekarskiego są obficie
przedstawione w dokumentacji dotyczącej tworzenia ustawy. 3) W
opisanej przez Panią Skibniewska sprawie Naczelny Sąd Lekarski orzekł
wobec lekarza Wojciecha S. karę zawieszenia prawa wykonywania zawodu,
tym samym nieprawdziwe jest stwierdzenie, iż Naczelny Sąd Lekarski
zastosował w stosunku do Wojciecha S. tymczasowe zawieszenie prawa
wykonywania zawodu. Nie ma żadnej istotnej różnicy między moim
określeniem "tymczasowe zawieszenie prawa wykonywania zawodu", a
określeniem prezesa Hamankiewicza - "kara zawieszenia prawa wykonywania
zawodu". Zawieszenie oznacza tymczasowość, w odróżnieniu od "odebrania"
prawa wykonywania zawodu. Ważne jest, że doktorowi Wojciech Serwatko
odebrano możliwość leczenia na okres 3 lat za udział w policyjnej akcji
wymierzonej w lekarzy-łapówkarzy. Tak surowa kara nie spotkała lekarzy,
którzy pijani zabijali swoich patentów. Spotkała za to lekarza, który
ośmielił się nasrać we własne gniazdo, ujawniając praktyki swojego
przełożonego. Do tej kwestii prezes Hamankiewicz jednak nie chciał się
odnieść. Choć to zachęta do krycia postępków kolegów - nasz zasadniczy zarzut wobec korporaqi. 4)
Nieprawdziwym jest twierdzenie, iż w wyniku jakichkolwiek spraw
cywilnych prowadzonych przez Pana Tadeusza PasierbińskieI go nakazano
sądowi lekarskiemu cofnięcie nałożonych kar jako rażąco
niesprawiedliwych. Jak napisałam, sąd pracy przywrócił do pracy
doktora Pasierbińskiego, wyrzuconego z powodu decyzji sądu lekarskiego.
Inny sąd - cywilny - stwierdził jasno, że orzeczenie sądu lekarskiego
mówiące o tym, że ów lekarz działał na szkodę szpitala (za co też został
ukarany przez korporacyjny trybunał), jest rażąco niesprawiedliwe. Poza
tym sąd ten powiedział wyraźnie, że lekarz nie popełnił żadnego błędu i
może dalej wykonywać pracę. Jeżeli - jak pisze pan prezes -
"obowiązujące przepisy nie przewidują procedury cofnięcia kar", to tym
gorzej dla tych przepisów i lekarzy bawiących się w wymiar
sprawiedliwości nierespektujący prawa i decyzji sądownictwa państwowego.
5) Nieprawdziwym jest stwierdzenie, iż w wyniku wprowadzenia
obowiązkowego ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej lekarzy nie
będą oni płacili odszkodowań za ewentualne błędy. Podtrzymuję
stwierdzenie, że obowiązkowe ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej
spowodują, iż to nie lekarze z własnej kieszeni będą płacić pacjentom
za szkody powstałe z winy lekarzy, lecz towarzystwa ubezpieczeniowe. Zniknie
ryzyko lekarza, że poniesie materialną odpowiedzialność za błąd,
zaniedbanie, nieuctwo więc pacjenci będą mniej bezpieczni. Pan prezes
zresztą temu nie zaprzecza, czemu więc nakazuje to prostować? 6) Nieprawdą jest, iż 90% spośród wpływających rocznie do rzeczników odpowiedzialności zawodowej skarg "jest odrzucanych". Znów
chodzi o słówka, a nie o problem. Czy skargi są "odrzucane", czy
wydawane są "postanowienia o odmowie", czy też "postanowienia 0
umorzeniu", nie ma żadnego znaczenia dla istoty problemu. Rzecznicy,
powodowani fałszywie rozumianą solidarnością zawodową, chronią swoich
kolegów, nawet w tych przypadkach, gdy ich błędy są oczywiste i jawnie
zawinione. Pan prezes Hamankiewicz jest lekarzem. Ufam, że lepiej umie leczyć niż czytać publikacje i odpowiadać na nie.