czwartek, 18 kwietnia 2013

„Dziewczę i klecha” (NIE NIE 16/2013, 12.03.2013)


Miział czy nie miział? Bo, że ululał, to raczej pewne. Ale czy sobie pomiział? Już się chyba nie dowiemy, bo zaginęły w prokuraturze dowody.

Dobry gospodarz
Bojano to mała miejscowość pod Wejherowem. Mieszka tu około 2 tys. duszyczek, w zasadzie wszystkie zgromadzone wokół domu pana. I wokół swojego proboszcza Mirosława Bużana. Potężny, muskularny, silny. Chłop jak bóg przykazał. Rządził tutejszą parafią od początku jej istnienia, czyli od prawie 15 lat. To on patrzył jak powstaje architektoniczny ogromny potworek z badziewnymi obrazami i prymitywną rzeźbą. To on zna najlepiej swoich parafian. Bo bardzo pilnuje spowiedzi w ostatni piątek miesiąca. Wie kto co ma za pazurami. Wie też , który dzieciak przyprawia rodziców o ból głowy i potrafi z takim bachorem od razu sobie dać radę. Raz nawet stanął za to przed sądem. Przywalił gówniarzowi w kościele. Sąd uznał go winnym pobicia chłopca, ale rodzice mu wybaczyli i sędzia umorzył postępowanie. Bo w Bojanie mieszkańcy mają respekt przed księdzem i wiedzą co wolno a co nie. Jedynie rodzice 15-letniej Aleksandry
okazali się nielojalni i podli. Mieszkańcy wioski już się postarali, by ci źli ludzie zapamiętali swój haniebny czyn.

Pomocny duszpasterz
Aleksandra przygotowywała się do sakramentu bierzmowania. A to nie w kij dmuchał. Przygotowaniem dzieci do komunii jak i do bierzmowania zajmował się osobiście ksiądz Bużan. Żeby nie było fuszery. Olę też przygotowywał. Znał ją prawie od urodzenia. Był też jej osobistym spowiednikiem.
Tamtego dnia Ola przyszła do spowiedzi. Co mu naopowiadała i jakie grzeszki poruszyły tak bardzo Bużana, nie wiadomo. Ksiądz nie wyjawił przed sądem. Twierdził, że dziewczyna miała myśli samobójcze. Chciał jej pomóc. Dał jej zaraz po spowiedzi numer telefonu do siebie. Kazał zadzwonić i przyjść do niego wieczorem. Porozmawiają o jej problemach. On je rozwiąże.
Ola przyszła. Bużan zorganizował alkohol. Wódkę i soki. Zrobił drinki. Tak w każdym razie zeznała w prokuraturze. „Pokrzywdzona twierdziła, że podczas jej pobytu na plebanii oskarżony nakłonił ją do picia i dostarczył napoje alkoholowe w postaci wódki oraz drinków, które ona wypiła”. A potem zaczęła się ostra jazda.
Duchowny, według zeznań dziewczyny, całował ją po szyi, uchu, plecach i w usta. Głaskał jej ciało.
- Gdyby wikary nie wrócił na plebanię, to pewnie córka z tym zboczeńcem w sutannie straciłaby cnotę. - wykrzykuje Edmund M., tata Aleksandry.
Upita dziewczynka wróciła w nocy do domu. Kiedy o wszystkim opowiedziała rodzicom, ci nie chcieli jej uwierzyć. Czy młoda dostała w papę za to, że wróciła zalana, nie wiadomo. Grunt, że z małolatą nikt za bardzo gadać nie chciał. Dopóki matka nie przeczytała wysłanego z komórki księdza o 1,55 sms. „naskarżyłaś na mnie”.
Rano pobiegli do prokuratury. Mieszkańcy wsi się od nich odwrócili, a sama dziewczyna miała częste wizyty
Bużan
sióstr zakonnych i księży.

Wielka rana kościoła
Niedługo potem ksiądz stanął przed sądem. Tam sędzia Grzegorz Kachel pochylił się nad przedsiębiorczością i oddaniem księdza. Mówił o pięknej świątyni, którą zbudował.
- Teraz ten sam duchowny i jego sprawa stały się "wielką raną dla kościoła" – rzekł wzniośle sędzia Grzegorz Kachel.
Jego znajomość wytycznych Kongregacji Nauki i Wiary jest zaiste budująca.
- Smutnym obliczem tej sprawy są próby nakłonienia rodziców pokrzywdzonej do zmiany zeznań, żeby sprawa nie trafiła przed oblicze wymiaru sprawiedliwości. Z podwójnym smutkiem należy stwierdzić, że uczestniczyły w tym fakcie osoby świeckie, ale i duchowni - grzmiał sędzia Kachel. - Tymczasem wytyczne Kongregacji Nauki i Wiary kładą nacisk na współpracę przełożonych osoby oskarżonej przed cywilnym wymiarem sprawiedliwości i stosowanie się do zasad prawa świeckiego. Takich spraw nie można zamiatać pod dywan.
Duchowny został skazany na rok i cztery miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu na 4 lata, 2 tys. zł grzywny oraz dwuletni zakaz prowadzenia działalności związanej z wychowaniem i katechizacją małoletnich oraz opieką nad nimi (z wyłączeniem posługi sakramentalnej).
- To spisek przeciwko mnie – mówił Bużan. I zapewnił, że to udowodni.
Według niego rodzice dziewczyny wzięli pieniądze od miejscowego biznesmena, który nie lubił księdza. Nieoficjalnie obaj robili te same lewe interesy i Bużan miał mu przeszkadzać w biznesie. Według księdza dziewczyna przyszła do niego pijana. Zadzwonił więc do jej ojca i powiedział, że młoda się ululała, żeby ojciec zwrócił na nią uwagę. Ojciec zaś powiedział mu przez telefon, że dziewucha twierdzi, że piła u księdza. Ten sms „naskarżyłas na mnie” miał być reakcją na słowa ojca. Zresztą pisząc go ksiądz był tak samo ululany jak małolata.
Ksiądz twierdzi, że rodzina dziewczyny zaraz potem zaczęła remontować dom.
- Mam dokumenty, ze wziąłem na to kredyt – zapewnia ojciec Aleksandry. I faktycznie ma. Kredyt w wysokości 40 tys. zł. będzie spłacał jeszcze wiele lat. Jako kierowca śmieciarki, będzie brał wiele dodatkowych dyżurów.
Niestety sąd drugiej instancji też uznał księdza winnym. Nic nie wskazywało na to, że biznesmen spiskował z nastolatką.

Spisek
Bużan postanowił więc walczyć o dobre imię na własną rękę. Do Prokuratury Okręgowej w Gdańsku trafiły nowe dowody w tej sprawie. To rozmowy na taśmach i dwie ekspertyzy fonoskopijne wykonane przez biegłego.
Młody człowiek, krewny księdza, miał specjalnie zaprzyjaźnić się z siedemnastoletnią dziś oskarżycielką, by wydobyć od niej informacje na temat okoliczności rzekomego molestowania. Chłopak miał rozkochać dziewczę i doprowadzić do osobistych zwierzeń. Czyżby przejął po wujku umiejętność manipulacji i udało mu się to zrobić?
Dziewczęcy głos z taśmy przyznaje, że do molestowania nie doszło, nastolatka piwo wypiła przed wizytą na plebanii, a za oskarżenie księdza miał zapłacić jej rodzicom skonfliktowany z proboszczem biznesmen.
Prokuratura Okręgowa wszczęła więc śledztwo w sprawie kierowania fałszywych oskarżeń, tworzenia podstępnych, fałszywych zabiegów dokonywanych celem oskarżenia księdza i zatajenia dowodów jego niewinności.
- Ale to nie mój głos – zapewnia dziewczę.
Prokuratura, która otrzymała od księdza 4 (słownie cztery!) dyktafony z nagraniami, oddała je do ekspertyzy do zakładu kryminalistyki. Tam uznano, że nagrania są zmanipulowane. Śledztwo umorzono.

Zaginione dowody
Ksiądz Bużan się załamał, ale postanowił walczyć dalej. „Zostałem zeszmacony, wyrzucony poza nawias. Ciągle zadaję sobie pytanie o sens cierpienia. Człowiek pokutuje, jeśli zawini. A w tym przypadku? Proszę uwierzyć, że od momentu tamtego oskarżenia każdego dnia budzę się z tą myślą.” – powiedział Dziennikowi Bałtyckiemu.
Poprosił prokuraturę o zwrot 4 złożonych tam dyktafonów, bo chce oddać je niezależnym biegłym.
I tu spotkała go niespodzianka. Prokurator Aleksandra Badtke z gdańskiej prokuratury okręgowej, zagubiła dowody rzeczowe. Akurat te dyktafony zaginęły. 4 (słownie cztery!) dyktafony szlag trafił.
- To niemożliwe żeby zginęły aż 4 dowody rzeczowe – śmieje się jej kolega po fachu.
O prokurator Badtke już kilka razy pisaliśmy. I o jej braku kompetencji. Ale czy tym razem Badtke była tak nieroztropna czy tak cwana, żeby zagubić owe dyktafony? Czy były tam dowody, że miział, czy że nie miział? Chcielibyśmy to wiedzieć.

Poniósł karę
Proboszcz Bużan już proboszczem nie jest. Odwołano go. Ale nadal jest członkiem elitarnej Kapituły Kolegiaty Staroszkockiej, powołanej przez metropolitę gdańskiego abp. Sławoja Leszka Głódzia.
- Ten ksiądz poniósł konsekwencje, nie będzie już proboszczem parafii - twierdzi ks. Filip Krauze.
Kapitułę Staroszkocką powołał abp Sławoj Leszek Głódź po przeniesieniu swojej siedziby z gdańskiej Oliwy do dzielnicy Stare Szkoty. Zamieszkał w dworku sąsiadującym z parafią św. Ignacego Loyoli, która została podniesiona do rangi kolegiaty. W kwietniu br. arcybiskup powołał kapitułę tej kolegiaty - właśnie Kapitułę Staroszkocką. Kapituła, w której skład weszło dziewięciu duchownych, między nimi Bużan, ma być m.in. głosem doradczym i moralnym, a także zajmować się duchowością i moralnością wiernych.
Sam Bużan nadal cierpi. Chyba Bóg wystawia go na próbę, bo niedługo po wyroku został złapany jak prowadził po pijaku. Dobrowolnie poddał się karze. Gdy napisano o tym w prasie lokalnej, już był pewien, że jednak chcą go zniszczyć.

Joanna Skibniewska

piątek, 12 kwietnia 2013

LEWO i Sprawiedliwość (NIE 15/2003, 5.04.2003)

Jak wyglądają święte krowy? Jak sędziowie III wydziału karnego sądu okręgowego w Świdnicy.

To nie tylko niecodzienna sytuacja, to kuriozum. W Sądzie Okręgowym w Świdnicy orzekał sędzia, któremu odebrano immunitet. Wydawał wyroki, a ich uzasadnienia pisał ławnik, bo sędzia nie miał takich uprawnień. A wszystko po to, by nie wyszły na jaw uchybienia i naruszanie prawa przez jego kolegów i przełożonego.

Sędzia po pijaku
Sędzia Sądu Okręgowego w Świdnicy Tomasz Białek 12 stycznia 2012 r. został zatrzymany gdy jechał po pijaku. Nic nadzwyczajnego. http://skibniewska.blogspot.com/2013/03/sedzia-i-jego-kac-nie-372012.html
Od razu wpłynęła informacja do jego przełożonych o zaistniałej sytuacji. Zgodnie z przepisami.
- Natychmiast powinno być wszczęte postępowanie dyscyplinarne, powinien zostać pozbawiony immunitetu i zawieszony w czynnościach sędziego – dowiedzieliśmy się w Krajowej Radzie Sądownictwa. Stanowi też
o tym wyraźnie Prawo o Ustroju Sądów Powszechnych, obowiązujące bezwarunkowo sędziów.
Tymczasem nic takiego się nie stało. Wtedy w styczniu postanowiono wyciszyć sprawę.
- Nikt miał się o tym nie dowiedzieć – mówi anonimowo pracownik świdnickiego sądu. – Sprawa była trzymana w tajemnicy.
Latem ze świdnickiego sądu wyciekła szczątkowa informacja. Zaraz potem, dzięki naszej publikacji, o sprawie dowiedzieli się inni. Poza tym w Poznaniu prowadzone było w tej sprawie postępowanie karne. Trzeba było coś zrobić. W lipcu 2012 roku sędziemu Tomaszowi Białkowi uchylono immunitet. Ale nie zawieszono go w czynnościach… Dlaczego? 

 Sędzia bez immunitetu
Bo sędzia Białek prowadził, uchylony do ponownego rozpatrzenia, proces, który był oczkiem w głowie jego szefa, Macieja Jedlińskiego. Gdyby wówczas zmienił się skład sędziowski, mogłyby wyjść na wierzch uchybienia zarówno Jedlińskiego jak i jego podwładnych. Białek musiał kontynuować sprawę zgodnie z jego zaleceniami.
- Miał za wszelką cenę dokończyć proces „gangu bokserów” – mówią informatorzy. – Sędzia Jedliński nakazał szybko skazać oskarżonych.
Wcześniej skazał ich na długoletnie więzienie sędzia Mirosław Bagrowski.
Wyrok, jako naruszający rażąco przepisy prawa, w sprawie pseudogangu został przez sąd odwoławczy uchylony i wrócono sprawę do ponownego rozpoznania. Teraz Tomasz Białek nie mógł tego zepsuć, bo postępowanie to, zostało uznane przez media, za sukces tutejszego wymiaru sprawiedliwości. Postępowanie, które z prawem, a już na pewno ze sprawiedliwością nie miało nic wspólnego. Podzielone na wiele wątków, oparte jedynie na zeznaniach świadków koronnych, było tylko spektaklem dla tłumów, którzy chcieli igrzysk.
- Musze skończyć sprawę do końca sierpnia – mówił na rozprawie Białek, gdy odrzucał wszelkie wnioski dowodowe obrony.
I skończył. Wyrok w sprawie pseudogangu (III K 154/06) wydał 23 sierpnia. Oczywiście zgodnie z oczekiwaniami Jedlińskiego i Bagrowskiego. Był taki jak poprzedni, ten uchylony.
Dopiero po wydaniu tego wyroku, 7 września 2012 r. Tomasza Białka zawieszono w czynnościach.
Od lipca orzekał w sprawach, chociaż nie miał immunitetu.
- Orzekał bez immunitetu??!! – pyta zszokowany sędzia Jarema Sawiński, wiceprzewodniczący Krajowej Rady Sądownictwa. - Jest to powód do natychmiastowego wszczęcia postępowania dyscyplinarnego przeciwko temu sędziemu.
A kto powinien wszcząć postępowanie w tej kolejnej sprawie?
- Sędzią zastępującym na tym terenie rzecznika dyscyplinarnego jest Mirosław Bagrowski ze Świdnicy – dowiadujemy się w Sądzie Apelacyjnym we Wrocławiu.

Sędzia który nie jest sędzią
Jak gdyby tego wszystkiego było mało, uzasadnienie owego wyroku wydanego przez sędziego bez immunitetu, napisał … ławnik. Owego ławnika wyznaczył 13 września 2012 r. szef III wydziału karnego Maciej Jedliński. Wydał on wówczas zarządzenie, że „w związku z uchwałą sądu dyscyplinarnego czyli Sadu Apelacyjnego w Poznaniu o sygn. ASDo 2/2012” (zawieszającą sędziego w czynnościach – przyp. autorki) uzasadnienie ma sporządzić Józef Kostrzewa, ławnik, bo sędzia Białek nie posiada takich uprawnień. Ławnik Józef Kostrzewa napisał uzasadnienie wyroku wydanego przez Białka. W 90 % przepisał to, co napisał Bagrowski uzasadniając swój wcześniejszy wyrok.
Prawo o Ustroju Sądów Powszechnych z dnia 27 lipca 2001 roku, obowiązujące wszystkich sędziów wyraźnie stanowi, że jeśli sędzia zostanie przyłapany na gorącym uczynku, dokonując przestępstwa umyślnego, zostaje natychmiast zawieszony w czynnościach, a sprawa z urzędu trafia do sądu lub prokuratury. Czyli od 13 stycznia sędzia Tomasz Biełek nie miał prawa założyć sędziowskiego łańcucha. Tymczasem on cały czas orzekał! Za zgodą i aprobatą jego przełożonego Macieja Jedlińskiego i przy aplauzie rzecznika dyscyplinarnego Mirosława Bagrowskiego. Rozpatrywał sprawy dotyczące ludzkiej wolności.
Nawet jeśli jego szef go nie zawiesił, Białek sam miał obowiązek wyłączyć się z prowadzonych postępowań. Nie zrobił tego, narażając ludzi na kolejne stresy i straty finansowe. Wiele procesów musiało wrócić do ponownego rozpoznania, bowiem zmienił się skład sędziowski.

Sędziowie, którzy są bez zobowiązań
Sędzia Maciej Jedliński wystąpił przeciwko nam do sądu o odszkodowanie za to, że o nim piszemy. Napisaliśmy na przykład o tym, że 3 osoby oskarżają go branie łapówek. 
„My nie podważamy, że ktoś tam mówił, że sędzia Jedliński brał łapówki, my uważamy, że gazeta nie miała prawa o tym pisać” 
– uzasadniał swoje stanowisko adwokat Macieja Jedlińskiego.
Świadkami tego, że Jedliński „wcześniej był pogodnym człowiekiem, a po tych artykułach się załamał” byli… sędzia Tomasz Białek i Mirosław Bagrowski. Na pytanie Jedlińskiego, czy Białek miał jakieś zobowiązania wobec niego i wobec Bagrowskiego, Białek odpowiedział na sali sądowej:
- Nie mam żadnych zobowiązań wobec Macieja Jedlińskiego i Mirosława Bagrowskiego.
Oj, nieładnie, panie sędzio tak kłamać.

Joanna Skibniewska

Parasprawiedliwość cd. (NIE 15/2003, 5.04.2003)

Parasprawiedliwość cz.1 (NIE 38/2012)
http://skibniewska.blogspot.com/2013/03/parasprawiedliwosc-nie-382012.html

Gdy napisaliśmy, że sędzia Sądu Okręgowego w Świdnicy Maciej Jedliński jest nierzetelny, stronniczy i narusza prawo, Jedliński wniósł przeciwko nam oskarżenie o naruszenie dóbr. Chce wyrwać
od nas pieniądze za straty moralne. I to nawet nie na sierotki czy bezdomne zwierzątka, ale sobie do kieszeni
W poniedziałek Sąd Apelacyjny we Wrocławiu powiedział o nim to samo co my. Maciej Jedliński wydał wyrok z rażącym naruszeniem prawa. Nie dał oskarżonemu prawa do obrony, rozprawę prowadził tendencyjnie a sam nie wykazał się zasadą bezstronności sądu.

***

O sędzim Macieju Jedlińskim pisaliśmy kilkakrotnie. Nie bez powodu. Sposób prowadzenia przez niego rozpraw i wyjątkowa stronniczość, budziła nasze oburzenie. Tym bardziej, że ofiarami jego najprawdopodobniej osobistych niechęci, często padały osoby niewinne. Jak Marek Lisowski.
Niepełnosprawny. Sparaliżowany od 22 lat. Z porażeniem czterokończynowym. Czyli zupełnie bezradny, bez możliwości jakiegokolwiek ruchu, przez cały czas zdany na pomoc innych.
Został pomówiony przez świadka koronnego. Bandytę, który w zamian za odpuszczenie mu win, poszedł na współpracę z prokuraturą. Zrobił z Marka Lisowskiego handlarza narkotyków i wytwórcę lewych banknotów. I choć od początku było jasne, że cwany bandzior kłamie, prokuratura ogłosiła sukces. I zamknęła Lisowskiego do aresztu.
Tam sparaliżowany mężczyzna umierał bez opieki. Z odleżynowych ran leciała krew. Bez możliwości zawołania pomocy, bez szans by się napić czy zjeść, był „zmiękczany” by przyznał się do tego, czego nie zrobił. Gdy odwiedził go świdnicki prokurator Jarosław Dyko, ponoć powiedział „albo się przyznasz, albo tu zdechniesz”.
Nie poddał się. Z aresztu wyszedł w agonii. Prosto na OIOM niemieckiej kliniki, gdzie cudem uratowali mu życie.
Prokurator Dyko dopiął swego. Napisał akt oskarżenia, robiąc z niego herszta świdnickiej bandy. Bez żadnych dowodów. Jedynie na podstawie zeznań bandyty.
 
***

O tym, że sprawę Marka Lisowskiego będzie sądził sędzia Maciej Jedliński, wiadomo było dużo wcześniej. Szef wydziału karnego w świdnickim sądzie był osobiście zaangażowany w sprawie Lisowskiego. Oficjalnie mówiono, że bezlitośnie niszczy świat przestępczy. Nieoficjalnie, że niszczy każdego kto z nim nie „współpracuje”.
Rozprawa przeciwko Markowi Lisowskiemu to była farsa.
Świadek mówił, że dobrze zna oskarżonego Lisowskiego. Kupował od niego amfetaminę. Spotykali się w lesie, Lisowski przyjeżdżał samochodem. Zawsze przyjeżdżał sam. Wysiadał z samochodu, podchodził, brał amfę, płacił i odjeżdżał. Według świadka Lisowski to bardzo wysoki mężczyzna. Tymczasem Lisowski, skurczony na inwalidzkim wózku, zdeformowany od 22 lat, patrzył na świadka z niedowierzaniem.
Jedliński łapał się za głowę. Wielokrotnie prosił świadka, żeby rozejrzał się po sali i wskazał Lisowskiego. Ten go jednak nie rozpoznawał, choć siedział tuż obok niego. Sędzia mówił mu, że może to był niepełnosprawny, informował jaką ksywkę miał mieć Lisowski.
Podane przez sędziego przezwisko „Paralita” jednak niewiele mówiło świadkowi.
Świadek, który tak naprawdę, nigdy nie widział Lisowskiego, nie rozumiał, że ma rozpoznać właśnie siedzącego niedaleko na wózku człowieka.
Jeszcze kilka razy sędzia Jedliński próbował nakierować świadka, ale ten uparcie nie rozpoznawał Lisowskiego. Wreszcie Jedliński kazał ojcu Lisowskiego podwieźć go wózkiem pod nos świadka i zwrócił się do chorego:
- Panie Marku Lisowski, czy pan jest "Paralita"?
Na postawie takich zeznań sędzia Maciej Jedliński skazał Marka Lisowskiego na 5 lat bezwzględnego więzienia. W ten sposób skazując go na śmierć. W swoim uzasadnieniu wyroku powołał się na wyrok, który dopiero miał zapaść!

***

Właśnie ten wyrok rozpatrywał Sąd Apelacyjny we Wrocławiu. Rozprawa nie była łatwa. Marek Lisowski musiał udowodnić, że świadek koronny jest niewiarygodny a prowadzący rozprawę Maciej Jedliński miał z góry założoną tezę, że Lisowski jest winny. Problemem było to, że Marek Lisowski jest w bardzo złym stanie. Nie mógł stawić się do sądu. Tymczasem wszyscy biegli lekarze z okolicy dostali zakaz zbadania go i wydania oświadczenia, że jego stan nie pozwala na jego udział w rozprawie. Zakrywali się brakiem czasu, nawałem pracy, a nawet niekompetencją, byleby tylko nie zadrzeć z przedstawicielami świdnickiego wymiaru sprawiedliwości. Lisowski miał nie przyjechać choć wezwano go prawidłowo, a lekarze nie usprawiedliwili jego nieobecności.
Nie zmieniło to jednak decyzji sądu apelacyjnego, który uchylił wyrok wydany przez Jedlińskiego jako wydany z rażącym naruszeniem prawa. 
Sąd apelacyjny stwierdził, że Jedliński nie dał Lisowskiemu prawa do obrony, że rozprawy prowadzone były niewłaściwie, a sam Maciej Jedliński w rażący sposób naruszył zasadę bezstronności sądu.
Sprawa wraca do ponownego rozpatrzenia.
Jeśli wróci do Sądu Okręgowego w Świdnicy, znowu Lisowski zostanie skazany bez jakichkolwiek dowodów. W Świdnicy wiadomo, że sędziowie z wydziału, którym kieruje Maciej Jedliński nie mogą podważyć jego wyroku.
- Chciałbym dożyć dnia, kiedy usłyszę sprawiedliwy wyrok, czyli niewinny – mówi Lisowski.
My też chcielibyśmy usłyszeć taki wyrok.

Joanna Skibniewska

środa, 10 kwietnia 2013

Bandyta minus noga (NIE 13/2013, 22.III.2013)


Policja nie jest od tego, aby dokonywać linczu. Nawet na przestępcach.
Kazali ściągnąć mi buty, założyli mi worek na głowę i kazali się położyć na podłodze, bili mnie pałką i kopali, między innymi po wcześniej skręconej nodze, kazali uklęknąć, kopali i bili pałką po stopach, mocno ścisnąłem pośladki, bo chcieli mi włożyć pałkę... To fragment zeznań jednego z nastolatków zatrzymanych przez wrocławską policję. Zeznania dotyczą tych, którzy powinni stać na straży prawa - policjantów. Katowanie odbywało się na komisariacie przy ul. Jaworowej we Wrocławiu. Przy pełnej wiedzy Prokuratury Rejonowej Wrocław-Krzyki.

I

Było ich trzech. Patryk, Tomek i Rysiek. Dwaj bracia i kuzyn. Dopiero co poczuli dorosłość. 18 lat. Tak naprawdę nie wiadomo, dlaczego napadli tamtego gościa. Znali małolata. Od razu się przyznali.
Postawa samego napadniętego też mocno zastanawia. Przed sądem powiedział, że policjanci kazali mu zeznawać, tak jak im pasowało. Nie chciałem składać żadnego doniesienia, nic takiego się nie stało, ale policjant powiedział, ze jak nie zeznam tak jak on chce, to nie odzyskam swojej własności.
W prokuraturze było tak samo. Powiedział, że nie ma żadnych pretensji do sprawców, że nie chce sprawy, ale prokurator nie słuchał i przepisał do protokołu te złożone wcześniej podyktowane przez policjanta zeznania. Prokurator zaznaczył, że jeśli zechce je zmienić, pożałuje.
I choć sprawa wydawałaby się prosta, jest czarne i białe, źli i dobrzy, to najprawdopodobniej najbardziej poszkodowanym w tej sprawie jest jeden ze sprawców.


II

Wszyscy trzej, Patryk, Tomek i Rysiek M., po policyjnym przesłuchaniu wyglądali jak sina, opuchnięta śliwka. Byli po prostu skatowani. W takim stanie stanęli przed wrocławskim sądem na posiedzeniu w sprawie zastosowania aresztu. Zarówno prokurator, jak i sędzia widzieli obrażenia nastolatków. Tym bardziej że błagali o lekarza i o to, by kto inny ich konwojował do aresztu. Obok bowiem stali ci, którzy ich tak pobili. Mówili o bestialskim traktowaniu przez funkcjonariuszy. Fakt pobicia oskarżonego przez funkcjonariuszy policji wykonujących czynności, z użyciem białych gumowych pałek z ołowiem w środku został zgłoszony już do protokołu posiedzenia aresztowego - napisał obrońca chłopaków. W licznych protokołach z posiedzeń sądu młodzi mężczyźni opowiadali sędziemu i prokuratorowi, jak byli bici. Nikt nie zareagował. Padło nawet z ust sędziego, że skoro oni kogoś pobili, to i ich pobito...
Oskarżonym nie została udzielona żadna pomoc medyczna, jakiej wówczas wymagali, a również później w warunkach izolacyjnych, w których pozostawali w toku postępowania, nie zostało podjęte jakiekolwiek leczenie, pomimo licznych próśb i wniosków w tym zakresie. Odniesione obrażenia wobec braku interwencji medycznej już spowodowały daleko idące skutki dla stanu zdrowia Patryka M.
Patryk M. podczas posiedzenia sądu był nie tylko posiniaczony i pokrwawiony, ale także nie mógł stanąć na nogdze. Wił się z bólu. Błagał o pomoc lekarza.
Noga była wykrzywiona, spuchnięta i zdeformowana. Bo najprawdopodobniej policjanci mu ją złamali. Dlaczego najprawdopodobniej? Przecież nie trudno ustalić, czy noga była złamana. Nietrudno, pod warunkiem że wykona się stosowne badania lekarskie. Choć od tych zdarzeń minęło już 9 miesięcy, ani sam zatrzymany, ani jego rodzice, ani też obrońca nie mogą doprosić się diagnozy. Rodzice błagali o przeprowadzenie badań na ich koszt, jeśli jest to jakiś problem dla prokuratury i zakładu karnego. Bez reakcji. A noga już się zdążyła krzywo zrosnąć. Jest zdeformowana, opuchnięta, z siniejącymi palcami. Obecnie już nie boli. Chłopak stracił czucie w stopie.

 III

Młodzi napastnicy zostali ukarani. Nie tylko poprzez policyjne manto. Dostali w lutym tego roku po 3 lata. Jeden pół roku więcej. Dwóch wypuszczono z aresztu tymczasowego. Mają czekać na wezwanie do zakładu karnego. Trzeci został. Który? Ten, którego tak skatowano. Dlaczego został w pudle? Powodów merytorycznych nie ma. Jego sytuacja procesowa jest dokładnie taka sama jak jego dwóch kolegów. Sąd w ustnym uzasadnieniu wyroku nie odniósł się w żaden szczególny sposób do osoby Patryka M. ani do pozostałych, uznając, że czyny każdego z oskarżonych charakteryzował taki sam stopień społecznej szkodliwości. Areszt akurat w tym jednym tylko wypadku jest więc kompletnie niezrozumiały. Chłopak siedzi. Asesor Anna Presz z prokuratury rejonowej bardzo utrudniała też widzenia. Po co to wszystko? Bo rodzice zobaczyliby, co się dzieje z jego nogą. Chłopak nie wychodzi z aresztu, bo na wolności natychmiast poszedłby do szpitala, gdzie bez żadnych wątpliwości stwierdzono by, że ktoś zrobił z niego kalekę. Poza tym zeznaje przeciwko policjantom i wskazuje na brak reakcji, a wręcz aprobatę ze strony prokuratora. Powinien więc ponieść karę.

IV

Zapytaliśmy prokuraturę.
1. Czy prawdą jest, że Patrykowi M. i Tomaszowi M. odmówiono wykonania badań lekarskich w związku z rzekomym pobiciem przez funkcjonariuszy policji, a dodatkowo nie zdiagnozowano Patryka M. pomimo takiej potrzeby?
2. Jeśli tak, to dlaczego, jeśli nie, to co uczyniono w sprawie udokumentowania obrażeń ciała zatrzymanych?
3. Czy prokuratura prowadzi obecnie postępowanie wyjaśniające odnośnie ewentualnego pobicia ww. oskarżonych?
4. W jakich okolicznościach doszło do obrażeń ciała i uszkodzenia nogi u Patryka M.?

Odpowiedzi na powyższe pytania nie otrzymaliśmy. Prokuratura nie czyta ze zrozumieniem.
Postępowanie przeciwko Ryszardowi M., Tomaszowi M. i Patrykowi M. prowadziła Prokuratura Rejonowa dla Wrocławia-Krzyki-Zachód. Postępowanie to zakończone zostało skierowaniem w dniu 22 października 2012r. aktu oskarżenia do Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Krzyków,Wydział II Karny. Całą trójkę oskarżono o dokonanie napadu rabunkowego na szkodę Alana Ch. (sprawcy kopali pokrzywdzonego po całym ciele) oraz o miłowanie rozboju na szkodę Roberta Ł. (w tym przypadku sprawcy także kopali pokrzywdzonego). (...) Wyrokiem w/w Sądu z dnia 14 lutego 2013r. uznano oskarżonych za winnych zarzucanych im czynów.
Odnośnie sprawy o sygnaturze 2 Ds. 239/12/S Prokuratury Rejonowej dla Wrocławia-Fabryczna informuję, iż postępowanie to dotyczy przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy Komisariatu Policji Wrocław - Krzyki oraz służbę zdrowia Aresztu Śledczego we Wrocławiu wobec Patryka, Tomasza i Ryszarda M., to jest czynu z art. 231 par. 1 kk. Śledztwo jest obecnie w toku. Z uwagi na dobro postępowania obecnie żadnych szczegółów ujawnić nie mogę.


Napisała rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu Małgorzata Klaus. Informacja, że sprawcy kopali pokrzywdzonego, ma być jak widać odpowiedzią na zadane przez nas pytania. Na zasadzie - kopali, to i byli kopani.
W prokuraturze w Oleśnicy już toczyło się postępowanie przeciwko funkcjonariuszom Pawłowi Z. i Łukaszowi Sz. Umorzono. Poszkodowani, jako skazani bandyci, byli niewiarygodni. Obrażeń doznali wcześniej. Funkcjonariusze policji złożyli spójne zeznania.

V

 Patryk M. siedzi i czeka na badania. Lekarz więzienny pisze, że chłopak czeka na konsultację ortopedyczną. I na bandaż elastyczny... Konsultacja nie jest pilna - zapewnia na piśmie więzienny medyk. A w ogóle od kwietnia będzie go rehabilitował.
Rodzice próbują wyciągnąć chłopaka chociaż na chwilę, żeby można go było zbadać. Tym bardziej że ortopedzi, z którymi się konsultowali, mówią, że może dojść do martwicy, a wtedy pozostaje tylko amputacja nogi. Piszą prośbę za prośbą o zwolnienie z aresztu. Bezskutecznie. Nie dostają nawet uzasadnienia sędziowskiej decyzji. Nie, bo nie. A przyczyna trzymania go w areszcie wydaje się jedna. Wyjdzie na jaw, kto robi z zatrzymanego kalekę.

Joanna Skibniewska.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Ziarno prawdy (NIE 12/2013) 15.03.2013

Ślepokura
Telewidzowie znają twarz rzecznika warszawskiej prokuratury okręgowej prokuratora Dariusza Ślepokury. Nie wierzcie mu. Stracił twarz.

W czerwcu 2012 r. napisaliśmy artykuł o prokurator warszawskiej prokuratury Monice Lewandowskiej, która zabawiła się życiem Krzysztofa B. Został on oskarżony o pranie brudnych pieniędzy. Znalazł się pomawiający, Jacek K., który w zamian za patrzenie przez palce na jego kryminalne wybryki opowiadał farmazony, których życzył sobie prokurator. Opowiedział o kontach bankowych, na które wpłacał Krzysztofowi B. ogromne pieniądze z szubrawego interesu. Kont nie sprawdzono.
Krzysztof B. najpierw usłyszał niesłuszne zarzuty, potem spotkało go niesłuszne aresztowanie. Prokuratorzy ogłosili sukces. B. oskarżono o to, że prał kasę z paliwowego procederu. Ponoć wyprał ponad 32 mln zł. Poza zeznaniem K. nie było żadnych innych dowodów na działalność przestępczą B. Zapuszkowano go i poinformowano, że wyjdzie tylko wtedy, gdy się przyzna. Uparcie jednak utrzymywał, że nie ma pojęcia, o co chodzi. Prosił o konfrontację z pomawiającym go świadkiem. Nic z tego. Prosił o zbadanie rachunków bankowych, faktur i jego kontaktów z okresu, który wskazano jako czas dokonania przestępstwa. Prokuratura odmówiła. Wskazywał na dowody swojej niewinności. Prokuratura ich nie gromadziła. Gdy po 8 miesiącach wyszedł z aresztu, prokuratura fundowała mu utrudnianie życia przez kilka lat. Zakaz opuszczania kraju (miał firmę za granicą), zgłaszanie się na policję i blokada kasy.

...

Zarówno areszt, jak i inne środki zapobiegawcze były tłumaczone koniecznością wykonywania licznych czynności procesowych. W czasie tych 4 lat z B. wykonano tylko jedną czynność procesową - poproszono go o złożenie wyjaśnień. B. pisał 8 razy prośbę o zmianę środków zapobiegawczych na łagodniejsze. Chciał wrócić do pracy, a to wiązało się z wyjazdami za granicę. Poza tym chciał zainwestować pieniądze, które
poręczył. Za każdym razem otrzymywał dokładnie taką samą odpowiedź podpisaną przez prokurator Lewandowską: śledztwo rozwojowe, wielowątkowe i zagrożone wysoką karą. Poza tym prawdopodobieństwo dokonania przez B. przestępstwa jest tak wysokie, że zmiana środków zapobiegawczych jest niewskazana.

Po co Lewandowska to pisała? Po to, by po 4 latach stwierdzić, że nie było znamion przestępstwa, i umorzyć postępowanie.

O odszkodowanie za bezzasadny areszt Krzysztof B. wystąpił na drogę karną. Brak znamion przestępstwa oznacza, że siedział za bezdurno. O odszkodowaniu za stosowane wobec niego tzw. wolnościowe środki zapobiegawcze, też niesłuszne i bardzo utrudniające życie, wystąpił do sądu cywilnego. I wygrał!

...

Teraz o historii naszego tygodnika i jego korespondencji z rzecznikiem Prokuratury Okręgowej w Warszawie prokuratorem Dariuszem Ślepokurą. Rzecznik pisał do nas 4-krotniepismo z żądaniem sprostowania. Twierdził, że nieprawdą jest, jakoby z Krzysztofem B. przeprowadzono jedną czynność procesową, czyli odebrano od niego zeznania. Stwierdził także, że Lewandowska wcale nie ograniczała jego wolności. 4 razy odpisywaliśmy, przedstawiając dowody swoich racji, że żadnego sprostowania nie będzie, bo, mówiąc delikatnie, rzecznik mija się z prawdą.
Aż napisał do nas po raz piąty i przysłał nam dokument mówiący o tym, że Lewandowska zmieniła B. środek zapobiegawczy i pozwoliła mu wyjechać z kraju na ślub syna. Dokument z 13 sierpnia 2010 r. (postanowienie o uchyleniu środka zapobiegawczego) ma wszelkie znamiona prawdziwego, sygnaturę akt (VI Ds. 195/05),stosowne parafki, podpis prokuratora i stempelki, a jednak. Dokument ten otrzymaliśmy 2 lata po jego wystawieniu - w sierpniu 2012 r. Objawiony nagle jak cud Jana Pawła II. Poza tym nieznany samemu Krzysztofowi B.
Oprócz dziwnego postanowienia otrzymaliśmy także pierwsze strony protokołów, które niby miały świadczyć, że przesłuchań Krzysztofa B. było więcej.
Zdziwiliśmy się. Przede wszystkim dlatego, że Sąd Rejonowy dla Warszawy Mokotowa 22 maja 2012 r. (sygn. XVI C 504/11),uznając pozew Krzysztofa B. za zasadny i przyznając mu odszkodowanie za naruszenie dóbr osobistych poprzez stosowanie nieuzasadnionych środków zapobiegawczych, uzasadnił, że: po pierwsze nie uchylono mu tych środków, mimo że wielokrotnie o to prosił; po drugie w ciągu 4 lat przeprowadzono z nim jedną czynność procesową.
Czyżby sąd niedokładnie przestudiował akta sprawy Krzysztofa B.? Postanowiliśmy poczekać na pisemne uzasadnienie wyroku sądu pierwszej i drugiej instancji. W sądzie apelacyjnym postanowiliśmy przyjrzeć się aktom sprawy zdecydowanie dokładnej.

...

Wyrok z 14 grudnia 2012 r., wydany przez Sąd Okręgowy w Warszawie V Wydział Cywilny Odwoławczy, oddalił apelację złożoną przez Prokuraturę Okręgową w Warszawie. Sąd pisze: Analiza materiału dowodowego zgromadzonego w niniejszej sprawie doprowadziła Sąd do przekonania, iż po zastosowaniu wobec powoda wolnościowych środków zapobiegawczych, dopuszczono dowód z opinii biegłego ds. finansowych i przez okres 5 lat oczekiwano na sporządzenie opinii. W tym okresie wykonano wobec powoda jedną czynność procesową w postaci przesłuchania. Równocześnie wnioski powoda o uchylenie stosowania wobec niego wolnościowych środków zapobiegawczych, składane regularnie na przestrzeni kilku lat, były konsekwentnie nie uwzględniane, zawsze z tym samym uzasadnieniem. Czyli sąd napisał dokładnie to samo co my.
To jeszcze nie wszystko. Sąd znalazł w aktach sprawy odmowy Lewandowskiej na zmianę środka wydane 25 marca 2008, 25 kwietnia 2008, 8 września 2008, 22 września 2009, 30 marca 2010 r., czyli te, które i my znaliśmy z akt sprawy. Dokumentu, który przysłał nam prokurator Ślepokura w piątym żądaniu sprostowania, nie wymieniono w uzasadnieniach sądu obu instancji. Sąd odwoławczy uznał, że okoliczność nadmiernie długotrwałego postępowania, poparta dowodami z dokumentów w postaci postanowień o odmowie uwzględnienia wniosku w przedmiocie zmiany środka zapobiegawczego, wydanych przez Prokuratora Prokuratury Okręgowej w Warszawie została (...) oceniona jako dostatecznie wykazana. Sąd zwrócił też uwagę, że prokuratura nie zdołała wykazać, iż było inaczej.

...

Skąd więc wzięły się dokumenty przysłane do nas jako znajdujące się w aktach sprawy, skoro 2 składy sędziowskie nie mogły się ich doszukać? Aż boimy się podejrzewać...

Joanna Skibniewska

Ślepokura żąda 
W przypadku artykułu o bezzasadnie aresztowanym i gnębionym komendancie policji z Wyszkowa Andrzeju Szkopku prokurator Ślepokura pisał do nas 4 razy. Pisał, że Szkopek siedział słusznie, a prokurator Myśliński, który go wsadzał, zrobił wszystko, jak należy. Tymczasem komendant Szkopek dostał już 240 tys. zł odszkodowania za bezzasadny areszt. Żeby było śmieszniej, Ślepokura pisał, że Szkopek siedział słusznie - już po decyzji sądu mówiącej coś zupełnie innego. W przypadku Piotra Łagowskiego też pisał kilkakrotnie. Łagowski został uniewinniony. Po 1,5 roku odsiadki na "ence"przy Rakowieckiej. Po zajęciu przez prokuraturę wszystkiego, co miał, na poczet przyszłych kar. Po opowieściach prokuratury w mediach, jaki z niego podły rzezimieszek. Ślepokura twierdził, że z Łagowskim wszystko było robione w porządku już po jego wniosku o odszkodowanie za niesłuszny areszt. Teraz też napisał do nas sprostowanie, twierdząc, że to, co napisaliśmy o prokuratorze Mariuszu Kierepce ("Skaczący po stole", "NIE"nr 7/2013), nie jest prawdą. Wciska nam, że napisaliśmy coś, czego nie napisaliśmy. I żąda sprostowania. Ba, treść tego sprostowania sam zamieścił na stronie internetowej prokuratury.