środa, 27 lutego 2013

Obywatel śmieć (NIE, 23/2009)

Z Jacka Majchrowskiego, prezydenta Krakowa,mozolnie robiono przestępcę.
Działo się to w czasie, gdy ministrem sprawiedliwości – prokuratorem generalnym był Zbigniew Ziobro, premierem Jarosław Kaczyński, prezydentem Polski Lech Kaczyński, były minister sprawiedliwości i profesor prawa. Wszyscy oni nienawidzą metod stalinowskich. Oczywiście jeżeli stosują je komuniści a nie dobrzy Polacy w zbożnym celu.
PiS chciało przejąć Kraków, miasto Ziobry i Wassermanna. Tymczasem sondaże wskazywały, że prezydent Majchrowski może ponownie wygrać samorządowe wybory 2006.
Według naszych informacji nad akcją miał czuwać zaufany człowiek Zbigniewa Ziobry prokurator Józef Giemza, a niewdzięczną robotę wykonać miał Wojciech Nowak, prokurator oddelegowany z rejonówki do prokuratury okręgowej. Znaleziono Tytusa Miecznikowskiego. Autora donosów do i na Urząd Miasta. Człowieka sfrustrowanego i zaangażowanego w walkę o swoją sprawę.

 

Żydowska kamienica
Miecznikowski pisał wszędzie jeszcze w latach 90. Chodziło o sąsiadującą z jego mieszkaniem starą pożydowską kamienicę. Najpierw monitował, że budynek jest w fatalnym stanie. Domagał się remontu. Gdy poprzedni właściciel (fundacja Nissenbaumów) wziął się za odrestaurowanie budynku, zaczął pisać, że sobie tego nie życzy. Pism wysłał setki. W międzyczasie fundacja zdobywała konieczne pozwolenia na przebudowę i rozbudowę kamienicy. Właściciele chcieli zrobić tu hotel. W 2003 r., gdy wskutek interwencji Miecznikowskiego wciąż nie mogli rozpocząć budowy, postanowili sprzedać budynek. Kupił go wraz z wszystkimi pozwoleniami Krzysztof Pierścionek, znany krakowski biznesmen. Zaciągnął 3 mln zł kredytu i szybko wziął się za robotę, bo czas pozwoleń budowlanych się kończył. Z ruiny zrobił cacko. 1 czerwca 2006 r. miało się odbyć otwarcie nowego hotelu przy Szerokiej 12. Ale Miecznikowski nie mógł spać z powodu... dymu z komina. Za długiego (według niego) komina. Sprawę kamienicy pisowcy postanowili wykorzystać przeciwko Majchrowskiemu. Wkrótce wkroczył prokurator Wojciech Nowak.
 

Rano nie przychodzi mleczarz
Funkcjonariusze przyszli na dzień przed otwarciem hotelu, 30 maja, o 6.00. Pierścionków obudziło walenie w drzwi. Żona pana Krzysztofa zemdlała. Leżała na schodach, gdy przeszukiwali dom. Na zarządzeniu o przeszukaniu prokurator napisał, że mają szukać precjozów pożydowskich. Pierścionek został zatrzymany. Zszokowaną żonę funkcjonariusze zawieźli do hotelu, jego na „dołek”. W domu zostało dwoje przerażonych dzieci.
W hotelu przy Szerokiej pracował już tłum policjantów. Przeszukiwali budynek, ale nie wiedzieli, czego szukają. 36 pracowników, którzy szykowali hotel do otwarcia i przyjęcia gości, wystawili na ulicę. Zaplombowali drzwi.
Pierścionek miał przyznać się do winy. Jakiej? Po pierwsze „naruszył układ urbanistyczny” zabytku i przez długi komin naraził ludzi. Po drugie w jednym z pism poświadczył nieprawdę. Napisał, że jest właścicielem hotelu, a on co prawda hotel kupił, ale ma tylko użytkowanie wieczyste gruntu. I za to trafił do aresztu. Sędzia Ewa Szymańska nie miała wątpliwości, że musi trafić za kraty! Szczególnie po tym, jak prokurator Nowak kazał wszystkim wyjść z sali, bo musiał porozmawiać z sędzią na osobności... Hotelarz najpierw dostał trzymiesięczną sankcję. Na wniosek prokuratury zajęto mu wszystko, co stanowiło jakikolwiek majątek, na poczet przyszłych długów. Do dziś nikt nie określił ich wysokości. Tymczasem hotel stał się... dowodem rzeczowym. Prokurator Nowak szumnie nazwał prowadzone postępowanie „układem krakowskim”.
Niedługo potem Pierścionek trafił na dziwne przesłuchanie. Bez adwokata i bez protokołu. Twierdzi, że nakłaniano go, by powiedział coś na Majchrowskiego albo na któregoś z jego urzędników, to będzie miał lepszą sytuację procesową. Jeśli nic nie powie, będzie siedział do wyborów. Usłyszał też, że jeśli będzie uparty, zamkną mu żonę, a dzieci będą sobie musiały radzić same.
 

Za krótki hotelarz na długi komin
W tym samym czasie co do Pierścionka funkcjonariusze weszli do pracowników Urzędu Miasta. Szukali jakiegoś kwitu podpisanego przez Majchrowskiego. Zatrzymano tych, którzy mogli coś wiedzieć o hotelu przy Szerokiej. Profesora Politechniki Krakowskiej Zbigniewa Janowskiego capnęli, gdy prowadził międzynarodową konferencję naukową. Mieszkanie jego syna Marcina przeszukiwało... 34 funkcjonariuszy. Marcin Janowski trafił do aresztu. Obaj panowie są architektami i czasami pracowali dla urzędu w Krakowie. Postawiono im ten sam zarzut, co Pierścionkowi – naruszenie układu urbanistycznego kamienicy. W sprawie za długiego komina zatrzymano 14 osób. Dziś zeznają przed sądem.
– Proponowano mi uchylenie aresztu w zamian za złożenie wyjaśnień obciążających prezydenta Jacka Majchrowskiego – mówił w sądzie Marcin Janowski.
– Spotkanie z prokuratorem Nowakiem będę pamiętał do śmierci. Poniżano mnie. Zmuszano do przyznania się do winy lub do obciążenia prezydenta miasta (...). W czasie przesłuchania był telefon z Warszawy, który obligował prokuratora do postawienia zarzutów przed końcem października – mówił na rozprawie prof. Wiesław Ligęza, biegły, który napisał opinię niezgodną z oczekiwaniami prokuratora.
– Prokurator Nowak groził mi aresztowaniem, jeśli nie powiem tego, co on chciał. Ale nie mogłam nic powiedzieć złego (...). A w protokole po przesłuchaniu było napisane zupełnie co innego, niż powiedziałam – wyjaśniła sądowi Beata Janik, pracownica urzędu miejskiego.
Inna urzędniczka, Dorota Wójcikowska, przyznała się wówczas do winy. Dziś płacze, gdy do tego wraca.
– Prokurator już na początku powiedział, że jeśli się nie przyznam, to pójdę do aresztu. Mówił mi, że dziecko nie zobaczy mnie co najmniej do wyborów. Ja mam 3-letnie dziecko i chorego męża, musiałam podpisać, zresztą protokół był już napisany, ja miałam tylko podpisać to, co stworzył prokurator – mówi otwarcie.
Z powodu presji prokuratora dobrowolnie poddała się karze i przyznała do czegoś, czego nigdy nie zrobiła. Podobną presję Nowak miał wywierać na Marię Stępniewską-Szulc, ciotkę zatrzymanego Marcina Janowskiego. Pomimo przekroczonej siedemdziesiątki i fatalnego stanu zdrowia była godzinami przetrzymywana i nakłaniana do składania zeznań. Jej siostrzeniec miał w zamian nie trafić do aresztu.
 

Siedzisz albo mówisz
Krzysztof Pierścionek siedział a ci, którzy nie siedzieli, byli podsłuchiwani przez małopolską policję. Przez parę miesięcy. Trudno ustalić, czy wszystkie podsłuchy były legalne i zatwierdzone przez sąd. Możemy powątpiewać, ponieważ podsłuchiwane w sprawie „układu krakowskiego” były także różne kancelarie adwokackie, a to jest praktyka – mówiąc delikatnie – niespotykana. Rozmowy adwokatów z klientami chronione są bowiem tajemnicą adwokacką. W aktach sprawy jest parę tomów stenogramów z podsłuchów. W przypadku Pierścionka są to głównie rozmowy prywatne. Często bardzo intymne. Jest też stenogram z nagrania rozmowy prezydenta Majchrowskiego z urzędniczką.
Do ataku wykorzystano niektóre media. Redaktor Marek Balawejder z RMF grzmiał o „układzie krakowskim” i przestępczej działalności Majchrowskiego. Redaktor Miłosz Horodyski z Radia Kraków tak poskładał wypowiedzi prezydenta, przeinaczając ich sens, że wyleciał za to z pracy. Dziś ma się świetnie w TVP. Redaktor Witold Gadowski z Telewizji Kraków zrobił z Pierścionka przestępcę formatu „Baraniny”, a „TVN Uwaga” wykryła zbrodnicze zniszczenie zabytku. W tym samym czasie Zbigniew Ziobro robił konferencje prasowe i oburzał się na niszczenie zabytkowego miasta i nieudolne zarządzanie Krakowem (nazwał prezydenta nieudacznikiem).
Gdy Krzysztofowi Pierścionkowi przedłużano areszt, prokurator uzasadniał: Ze względu na szerokie kontakty podejrzanego będę musiał przesłuchać cały Kraków. Gdy żona Pierścionka pisała wnioski o zwolnienie go z aresztu, prokurator powiedział jej, że ją zamknie, jeśli będzie tak namolna. Nie przestała. Oskarżył ją o włamanie do własnego hotelu. Pierścionek wyszedł z aresztu po prawie 4 miesiącach z powodu błędu sądu. Cały majątek Pierścionków przeszedł do dyspozycji prokuratury.
Mimo wielu starań nie dało się wkręcić prezydenta Majchrowskiego do afery, której istotą jest za długi komin. Nie dało się też zrobić groźnego przestępcy z krakowskiego biznesmena. Trzeba było szukać dalej. Wybory zbliżały się wielkimi krokami. Zarzuty miały być tym razem mocniejsze. Punkt zaczepienia znalazł prokurator Józef Giemza.
 

Policja straszy dzieci
Edward K., Wojciech B. i Marian G. prowadzili kantory Wielopole. Według prokuratury, wspólnicy to niezwykle groźny gang. Z zebranego materiału dowodowego wynika jedynie, że to ludzie uprawiający lichwę.
Wbrew prawu udzielali pożyczek. Ponieważ ich klientela to nie były panie spod warzywniaka, tylko głównie biznesmeni, to i wysokość kwot była poważna. Pod zastaw brali nieruchomości. W październiku 2006 r., tuż przed wyborami, właścicieli kantorów zatrzymano.
Tradycyjnie szósta rano. Gleba, broń, kajdanki. U Wojciecha B. na ziemię rzucili jego żonę w zaawansowanej ciąży, która twierdzi, że nawet dopuścili się bicia jej w brzuch z krzykiem, żeby pokazała, co chowa pod koszulą. 12-letniemu synowi B. przystawili broń do głowy i próbowali zakuć w kajdanki. Podobnie u Edwarda K., kaleki po ciężkim wypadku samochodowym. Obezwładnili go i nie mogli zrozumieć, dlaczego sparaliżowany mężczyzna nie może się podnieść z podłogi. Zakuli też w kajdanki jego partnerkę. Przystawili pistolet do skroni kobiecie postury nastoletniej dziewczynki. Na to wszystko patrzył 10-letni syn Edwarda K. Siedział po turecku na podłodze i bujał się jak wańka-wstańka płacząc i zasłaniając uszy. W takim stanie zostawili go na środku pokoju, gdy wyprowadzali rodziców. Według relacji Wioletty K. nie pozwolili matce zadzwonić do starszego dziecka, żeby przyjechało zająć się bratem. Po dwóch dniach „na dołku”, bez jedzenia i picia zawieźli ją do sądu. Sędzia zastosował areszt. Wróciła po 20 miesiącach. Przez cały ten czas nawet jej nie przesłuchiwano. Dopiero po pół roku pozwolono na widzenie z dziećmi.
Dzieci Wojciecha B. do dziś są roztrzęsione. Długo budziły się przed szóstą rano, żeby nie spać, gdyby znowu przyszli. Jeden z synów był na terapii i przez pół roku nie chodził do szkoły z powodu załamania nerwowego. 9-letnia córka na słowo „policja” zatyka uszy i ucieka z pokoju.
Partnerka Edwarda K. wspominając prawie 2-letni areszt opowiada, jak ją wieźli więźniarką, z przystawioną bronią, wcześniej informując, że jeśli będzie uciekać, to ją zastrzelą. Postępowanie nadzorował prokurator Józef Giemza. Nie żaden stalinowiec broń Boże, wprost przeciwnie.
Świadkowie oskarżenia
Aresztowani właściciele kantorów twierdzą, że już pierwsze przesłuchania nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Jeśli powiedzą coś na Majchrowskiego, będą mieli lepszą sytuacje procesową. Tyle że oni prezydenta na oczy nie widzieli.
– No to przynajmniej coś na jego urzędników – rzeczowo miał proponować prokurator. Że mają związki z firmą Inter-Bud, która miała robić remont krakowskiej starówki. Usłyszeli, że jeśli nie potwierdzą takich kontaktów, prokuratura zamknie im żony i matki.  


Tak twierdzą.
Natychmiast pojawiły się publikacje w lokalnych mediach na temat zorganizowanej grupy przestępczej, która... zastraszała i okaleczała ludzi. Podobno jej członkowie próbowali kogoś zabić (nikt nie stawia ani nie stawiał im takich zarzutów). Autorami tych rewelacji byli ci sami dziennikarze, którzy robili przestępcę z Krzysztofa Pierścionka. Pojawiły się też informacje, że z grupą kantorowców powiązany jest Jacek Majchrowski. „Gazeta Polska” zadała pytanie, czy miastem ma rządzić człowiek robiący interesy z przestępcami?
– Nigdy nie widziałem tych ludzi – zapewnia Majchrowski.
Co innego mówił Zbigniew Ziobro na konferencjach prasowych. Ogłaszał sukces, mówił o powiązaniach biznesmenów, notariuszy i polityków krakowskich. Układowi krakowskiemu i współpracy z gangsterami mówił stanowcze „nie”. Oczywiście tuż przed samymi wyborami.
W postępowaniu prowadzonym przeciwko właścicielom kantorów Wielopole przesłuchano prawie 200 osób. Kantorowców obciąża świadek koronny, ksywa Loczek. Oskarżony o pobicie ze skutkiem śmiertelnym. W zamian za zmniejszenie kary zeznaje wszędzie, gdzie go tylko wcisną, a opowiada takie bzdury, że w sądzie nie chcą go już słuchać.
Poza tym kantorowców obciążają ludzie, którzy pożyczali od nich pieniądze. Marian R. – wielokrotne oszustwa, skazany za składanie fałszywych zeznań. Marian W. – skazany w USA na 60 lat więzienia za przemyt kolumbijskiej koki i zlecenie zabójstwa sędziego. Paweł L. skazany za wyłudzenia i oszustwa. Wacław C., były policjant, walczący o wolność dla syna skazanego za dwukrotny gwałt. Każdy z nich miał powód, żeby iść na rękę prokuraturze.
 

Maltretowanie
Edward K. to kaleka, jak pisaliśmy wcześniej w publikacji „Tortury” („NIE” nr 21/2009). Po wypadku. Złamany kręgosłup z uszkodzeniem rdzenia kręgowego. Efekt: paraliż kończyn, porażenie zwieraczy i nie do opisania bóle kręgosłupa i bezwładnych nóg. Sąd prawie trzy lata trzymał go w areszcie tymczasowym. Gdy po pierwszych trzech miesiącach nie było podstaw do przedłużenia aresztu, prokurator dosłuchiwał świadków, którzy przypominali sobie nowe obciążające podejrzanych okoliczności. Nagle na przykład Marianowi R. przypominało się, że Edward K. go straszył. Powiedział: „Stary, bo się wkurwię...”. K. opuścił areszt w maju tego roku, zaraz po tym, jak tematem zainteresował się tygodnik „NIE”.
Sprawa trafiła na wokandę w październiku 2007 r. Po prawie 2 latach jest wciąż na etapie... słuchania oskarżonych, bo rozprawy albo są odraczane, albo wszystko trzeba zaczynać od początku, chociażby z powodu wyłączenia się jednego sędziego.
 

Nagrody i awanse
Prezydent Jacek Majchrowski złożył doniesienie o przekroczeniu uprawnień przez krakowską prokuraturę. O tym, że od dawna jest podsłuchiwany, mówili mu sami funkcjonariusze. W Krakowie sprawą zajmował się prokurator Wojciech Mularczyk. Sprawę mu jednak odebrano. Trafiła do Katowic. Prowadził ją prokurator Tomasz Tadla, sprawnie doprowadzając do jej umorzenia. Naszym zdaniem było to bardzo pochopne umorzenie. Zeznania generała policji Adama Rapackiego i funkcjonariuszy prowadzących śledztwo w sprawie „układu krakowskiego” mówią o podsłuchach. Funkcjonariusze teraz, pod rządami Tuska mówią, jak jeździli do Warszawy w tej sprawie na spotkanie z prokuratorem krajowym Jerzym Engelkingiem i czekali na Zbigniewa Ziobrę, by dał wytyczne. Mówią o spotkaniu w sierpniu 2006 r. w Ministerstwie Sprawiedliwości prokuratora Wojciecha Nowaka z min. Zbigniewem Ziobro. Mówią też o tym, jak mieli znaleźć coś na Rapackiego, bo nie chciał nielegalnie podsłuchiwać Majchrowskiego i jego urzędników. Opowiadają o naradzie w Prokuraturze Apelacyjnej 7 sierpnia 2006 r. pod przewodnictwem prokuratora Józefa Giemzy, w której uczestniczył Ludwik Dorn, ówczesny minister spraw wewnętrznych.
Z drugiej strony funkcjonariusze i prokuratorzy, którzy prowadzili postępowanie mogące spowodo-wać uwikłanie Majchrowskiego, zbierali pochwały i awanse. Na przykład Leszek H. z CBŚ dostał medal od Dorna. Prokurator Wojciech Nowak został awansowany przez Ziobrę z prokuratora rejonowego na okręgowego. Do prowadzenia dochodzenia w sprawie „układu krakowskiego” powołano specjalną grupę operacyjną składającą się z 28 policjantów oraz „nieustalonej ilości” pracowników ABW.
•••
Przed wyborami Majchrowskiego próbowano jeszcze wkręcić w aferę gruntową. Insynuowano mu chęć postawienia centrum handlowego na krakowskim Rynku Głównym. Stwierdzono, że zajął się podziemiami pod rynkiem po to, żeby zniszczyć miasto i żeby sukiennice się zapadły. Zrobiono z niego współpracownika SB. To jednak bzdety w porównaniu z niszczeniem ludzi, z niesłusznymi lub zbyt długimi aresztami, znęcaniem się nad więźniami, a nawet dziećmi.

askibniewska@redakcja.nie.com.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz