środa, 27 lutego 2013

Syndrom pustego słoika (NIE, 35/2009)

O wyższości aborcji niedokonanej nad dokonaną.

 


Dzięki prokuratorowi i sędzi z warszawskiej Pragi Aneta W. zmieniła się na lepsze. Ku niebywałej radości sędzi. Na lepsze zmienił się też jej chłopak Marcin O. i siostra chłopaka Sylwia. Dlatego, że dzięki pewnemu klerykowi udało się ich srogo ukarać i uratować dopiero co poczęte niewinne życie.
 

Problem
Aneta i Marcin poznali się w grudniu 2006 r. Wybuch uczuć zaowocował szybko, bo już w dwa miesiące potem Aneta dowiedziała się, że jest w ciąży. Niechcianej ciąży. Oboje w technikum, bez pieniędzy, bez pracy, bez akceptacji rodziny i znajomych na zabitej dechami wiosce. Zdecydowali, że muszą dokonać aborcji. Ponieważ bali się reakcji rodziców, nic im nie powiedzieli, a rady szukali u koleżanek.
Niedługo potem Aneta poszła do wskazanego przez koleżankę ginekologa w legionowskiej klinice. Powiedziała mu o problemie. Ten jednak kazał jej przyjść z matką. To powstrzymało dziewczynę tylko na chwilę, wkrótce przyszła jeszcze bardziej zdesperowana. Prosiła o pomoc. Dziś lekarz mówi, że kazał jej szukać pomocy bliżej miejsca zamieszkania. Z przyczyn finansowych. Zorientował się, że dziewczyna jest bez grosza, że rodzice najprawdopodobniej nic nie wiedzą, poradził jej więc, żeby szukała ginekologa jak najdalej od Warszawy. Nawet nie założył jej karty, nie przeprowadził badania.
Co działo się potem, trudno ustalić, bo relacje stron są rozbieżne. Jedno jest pewne – Aneta i Marcin spotkali na swojej drodze kleryka Kamila Nowaka, mieszkańca płockiego seminarium duchownego.
 

Zbawiciel
O problemie Anety i Marcina dowiedział się od wspólnej koleżanki. Postanowił wziąć sprawę w swoje ręce. Pobiegł do klasztornego spowiednika, powiedział, że wie o planowanym morderstwie niewinnej istoty. Ten kazał natychmiast ratować duszyczkę. Kleryk zadzwonił więc na policję w Legionowie i poinformował o planowanym zbrodniczym czynie, do którego ma dojść w klinice. Policjanci poradzili, żeby udał się na policję w Płocku i tam złożył oficjalne doniesienie o planowanym przestępstwie. Nowak poinformował śledczych, że po południu dojdzie do zbrodni. Zadowolony z dobrze spełnionego obowiązku pomodlił się o uratowane życie nienarodzonego dziecka. Resztą zajęła się policja.
 

Akcja
Policjanci wyjątkowo sumiennie przyłożyli się do roboty. Najpierw prowadzili obserwację budynku kliniki, a gdy zobaczyli, że Aneta W. i Marcin O. wraz z jego siostrą podjechali pod klinikę, zdecydowali się na rozpoczęcie akcji.
Poprosili o wsparcie i po pewnym czasie kilkunastu funkcjonariuszy w czarnych uniformach, z bronią, wrzaskiem, wyważając drzwi, wpadło do gabinetu, gdzie na fotelu ginekologicznym leżała rozebrana do połowy Aneta W. Stojącego obok niej lekarza anestezjologa rzucili na glebę, zakuli w kajdanki, to samo z lekarzem ginekologiem i znajdującym się w gabinecie obok dyrektorem kliniki. Zatrzymani zostali też Marcin O. i jego siostra Sylwia oraz Aneta W., która na widok kilkunastu funkcjonariuszy zaglądających jej w cipę i funkcjonariuszki ze słojem w ręku (pewnie na duszyczkę) o mało nie straciła przytomności. Zanim trafiła na policyjny dołek, trzeba było zawieść ją na pogotowie.
 

Prokurator
Natychmiast do działania przystąpił prokurator Adam Chmielewski z Legionowa. Zaczął od poinformowania zatrzymanych, że ma nakaz od przełożonych wystąpienia o trzymiesięczny areszt i że sędzia obiecał mu, iż ów środek zapobiegawczy zastosuje (!). No, chyba że będą mówić to, co on chce, wtedy być może wyjdą na wolność. Z obawy przed zahamowaniem pracy placówki powiedziałem to, co podyktował mi prokurator – zeznał dyrektor kliniki. Prokurator dorzucił jeszcze, że to najrozsądniejsze ze względu na to, czego oczekują media.
Podobnie postąpił z młodymi. Rozdygotani i przerażeni podpisywali, co chciał prokurator. Twierdził, że przyjechali w celu dokonania aborcji, że lekarz ginekolog zaproponował opłatę 1500 zł i właśnie przygotowywał się do zabiegu, gdy do gabinetu weszli policjanci. Gdy prokurator zorientował się, że przy lekarzu nie znaleziono pieniędzy, natychmiast „dosłuchano” dzieciaki, które potwierdziły, że lekarz miał wziąć kasę po zabiegu. Prokuratura już następnego dnia zabezpieczyła środki finansowe kliniki na poczet przyszłych kar. Prokurator wniósł o zakaz wykonywania zawodu dla lekarzy do czasu zakończenia postępowania.
Nieoficjalnie zażyczył sobie informacji od lekarza prowadzącego ciążę, że nowy obywatel rośnie zdrowo w łonie matki. Młodzi mieli meldować się w komisariacie. Do lokalnych mediów poszła informacja o sukcesie policji i prokuratury, a z parafialnej ambony klecha mówił o uratowaniu życia i wspaniałej postawie kleryka.
 

Wyrok
Tymczasem dowody zabezpieczone w gabinecie nie wskazywały na to, że miało dojść do aborcji. Biegły sądowy stwierdził, że nie było tam narzędzi potrzebnych do wykonania zabiegu. Poza tym prokurator ustalił, że Aneta W. była znieczulana do zabiegu, tymczasem co innego mówi lekarz.
Pobrana do badania próbka krwi miała to potwierdzić. Gdyby okazało się, że nie dostała znieczulenia, zawaliłoby to całą misternie ułożoną historyjkę prokuratora. Postanowił więc nie dopuścić do przeprowadzenia badania. Wydał postanowienie o uchyleniu badania toksykologicznego, uzasadniając decyzję tym, że lekarz przyznał się do podania pacjentce środka farmakologicznego o charakterze usypiająco-znieczulajacym. Tymczasem lekarz nigdy nic takiego nie powiedział. Dowód jednak szlag trafił.
Postępowanie przed sądem toczyło się ponad 2 lata. Właśnie się zakończyło. W pierwszej instancji sędzia wydał surowy wyrok. Ojca nienarodzonego i jego siostrę (za to, że zadeklarowała pomoc finansową, jeśli postanowią usunąć ciążę) skazał na 6 miesięcy pozbawienia wolności w zawiasach na 3 lata oraz przydzielił kuratora sądowego dla młodocianego tatusia. Natomiast lekarzom, zgodnie z zapotrzebowaniem społecznym, przywalił po 1,5 roku odsiadki w zawieszeniu na 4 lata, zakaz wykonywania zawodu na 2 lata i kilkadziesiąt tysięcy grzywny.
Sędzia Małgorzata Wasylczuk miała też powody do radości i dumy. Marcin O. bardzo cieszy się, że nie doszło do zabiegu. Żałuje, że podjęli taką decyzję, drugi raz na to by się nie zgodził – pisze w uzasadnieniu wyroku. Podobnie zmieniła się postawa jego siostry Sylwii O.: Dodała, że teraz cieszy się, że nie doszło do usunięcia ciąży i (...) bardzo chce pomóc w wychowaniu dziecka. Poza tym sędzia jest dumna z takich obywateli jak Kamil Nowak, który zachował się ze wszech miar prawidłowo (...) motywy jego działania są zrozumiałe.
Niezrozumiałe jest jednak postępowanie sądu, który uznał, że nie tylko brak karty choroby ciężarnej, wyników badań i USG koniecznego przed wykonaniem zabiegu nie świadczy o tym, że lekarz nie przygotowywał pacjentki do aborcji. Nawet brak narzędzi do wykonywania tego rodzaju zabiegu nie dowodzi, że nie miał być zrobiony, bo według sądu lekarz z doświadczeniem mógł dokonać aborcji czymkolwiek. Sędzia Wasylczuk dorzuciła, że stopień winy lekarzy jest bardzo wysoki, podobnie wysoka jest społeczna szkodliwość ich czynu. Uznała, że wykonywanie zawodu lekarza przez nich zagraża dobru pacjentów i zakaz jego wykonywania zmusi oskarżonych do refleksji.
Lokalne media napisały, że Aneta W. urodziła zdrową córeczkę. Dzięki wspaniałej postawie policji i kleryka Nowaka. Do dziś jest wytykana palcami w wiosce. Są tacy, którzy nie nazywają jej inaczej jak dzieciobójczynią. Sam nadgorliwy kleryk niedawno odszedł z zakonu, związał się z koleżanką, która powiedziała mu o problemach Anety, a która na rozprawę przyszła w zaawansowanej ciąży. Dobrze mu tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz