środa, 27 lutego 2013

Wycinka ludzi bezdomnych (NIE, 31/2008)

Oflagowaną żółtą bramę widać już z daleka. Na płocie prześcieradłowe transparenty. „Tam nasza chata, gdzie z nami Agata”, „Dlaczego wspólnymi siłami robicie nam krzywdę?”. Jest ich około 70 osób. Jeszcze niedawno bezdomnych. Bez wsparcia, bez rodziny, bez nadziei. Dziś mieszkańcy ośrodka w Szczypiornie.
Zbieramy się w sali terapeutycznej. Siadamy w półkolu. Z nami dzieciaki „butelkowe”, z umazanymi mlekiem nosami, przyczepione spódnicy mamy. Czarny kot wspina się po kolei każdemu na kolana.
– Boimy się – mówi drobniutka Agnieszka. I ten strach czuje się w tej sali.
– To nasz dom, nie oddamy go – rzuca Marian ze swojego inwalidzkiego wózka.
 Marzenie Kotana
To miejsce znalazł Marek Kotański. Marzył mu się dom dla najtrudniejszych przypadków. W drodze do Szczypiorna zginął w wypadku. Jego wizję spełnili ci, którym dał szansę.
Gdy przyszli tu parę lat temu, ciekł każdy dach, wszędzie był grzyb, nie było prądu, ogrzewania, wody. Zimą okrywali się czterema kocami, a gdy to nie pomagało, przytulali się jeden do drugiego. Ziemniaki obierali jak na akord, bo woda zamarzała w garnku, zjadali dziennie ćwiartkę chleba i cebulę. Po chleb jeździli o czwartej rano do oddalonego o parę kilometrów Pomiechówka rowerem, z wózkiem powykręcanym od ciężaru. Mieli jednak swój dom. Spokojną przystań pod skrzydłami Monaru i zarządem Agaty.
Dziś w każdym pokoju jest telewizor. Budynki wykończone, nowe okna, piece, wszystko odremontowane. Nad rzeką. Pięknie.
Razem z bezdomnymi przyszła Agata Pietras. Terapeutka, kierowniczka ośrodka. Też marzła i głodowała.
– Dzieliła z nami to wszystko. Trzymała nas za mordę – rzuca Wojtek. – Ale dzięki temu znowu jesteśmy ludźmi.
– Poznałem Agatę na pogrzebie Marka – mówi Tomasz Kącik, przyjaciel Marka Kotańskiego, były dyrektor warszawskiego więzienia. – Oddała kawał życia temu miejscu i tym ludziom.
Dziś nadleśniczy z Jabłonnej każe wynosić się jej ze Szczypiorna. Bo za głośno krzyczy w obronie ludzi.
 Nadleśniczy kombinuje
Gdy Kotan negocjował z nadleśnictwem w Jabłonnie warunki gospodarowania terenem po ośrodku kolonijnym w Szczypiornie, wydębił od ówczesnego nadleśniczego umowę użyczenia. Za darmo. Aż do końca 2005 roku nikt z nadleśnictwa się nie czepiał. Dopóki nie przyszedł obecny nadleśniczy Andrzej Grzywacz. Stwierdził, że musi być dzierżawa i nie ma mowy o żadnym użyczeniu. Wyliczył, że należy się 1750 zł miesięcznie. Uwzględnił poniesione przez ośrodek koszty na modernizację i przez półtora roku kazał płacić po złotówce. Potem płacili czynsz. Tymczasem w 2007 roku nadleśniczy zaczął kombinować. Wiedział, że ośrodek cienko przędzie i gdy tylko nie wpłynęły z Monaru dwa czynsze, wymówił umowę dzierżawy. W tym samym czasie powiedział Agacie Pietras, że jeśli chce, żeby ludzie i ośrodek tu zostały, musi założyć stowarzyszenie. Ta, będąc kierownikiem ośrodka z ramienia Monaru, szybko założyła stowarzyszenie Antidotum i złożyła wymówienie w Monarze. Tymczasem nadleśniczy Grzywacz kombinował dalej. Negocjował z burmistrzem Zakroczymia.
– Powiedział, żebyśmy jako samorząd złożyli wniosek o przekazanie nam tego terenu. To było dla nas dobre rozwiązanie, bo pani Pietras to wspaniała osoba i bardzo chcieliśmy, żeby ośrodek tu został. Przekazalibyśmy jej to nieodpłatnie, a nadleśnictwu dalibyśmy podobny teren na zamianę – mówi burmistrz Zakroczymia Henryk Ruszczyk.
Grzywacz jednak na tym nie zakończył kombinacji. Monarowi też powiedział, że ma złożyć wniosek o dzierżawę tego terenu, przekazać propozycję umowy.
– Obiecał nam, że umowa zostanie znowu z nami podpisana – mówi prezes stowarzyszenia Monar Jolanta Koczurowska.
I tak wszyscy zostali zrobieni w trąbę. Nadleśniczy ni stąd ni z owąd ogłosił przetarg. Wygrało stowarzyszenie Wspólnymi siłami, które niczym królik z kapelusza wyskoczyło dopiero przy przetargu. Stowarzyszenie, które nie spełniało żadnych warunków specyfikacji, tego zrobionego na kolanie przetargu. Stowarzyszenie – krzak.
 Nowy Monar
– Dopóki był Kotan, czuliśmy się jak w rodzinie – mówi jeden z byłych pracowników Monaru. – Czasem rzucił parę kurew, czasem opieprzył, ale nigdy nie traktował nas z góry.
To się zmieniło, gdy jego miejsce zajęła Jolanta Koczurowska. Mocno odczuła to Agata Pietras.
Pietrasowa znała Marka Kotańskiego prawie od dzieciaka, bo jej matka pracowała z nim w siedzibie przy Marywilskiej w Warszawie, uważała, że nowa szefowa Monaru wypacza ideę Kotana. Buntowała się. I zaczęły się przepychanki. Agata Pietras złożyła wymówienie. Nie zapłacono jej za urlop, musiała żebrać o świadectwo pracy. Bezdomni z ośrodka tymczasem nie wpuszczali na teren ośrodka przedstawicieli Monaru. Zdjęli logo stowarzyszenia. Prezeska Monaru Koczurowska zaczęła pisać skargi na Pietrasową do nadleśnictwa. Ułatwiła tym poczynania nadleśniczego Grzywacza.
– Przecież to Monar opiniował, żeby pani Pietras opuściła ośrodek, bo nie stosuje się do umów – mówi wicedyrektor regionalny Lasów Państwowych Jerzy Grynkiewicz.
 Niezwykły zwykły człowiek
– Kto by chciał tu z nami siedzieć w zimnie i o głodzie, bez pieniędzy? – pyta Julek. – A ona była z nami i nigdy nas nie zostawiła. Nie pozwolimy jej wyrzucić.
Wszyscy kiwają głowami. Co i raz ktoś dorzuca, co zrobiła dla nich Agata Pietras.
– Taki niezwykły zwykły człowiek – mówi cicho wąsaty pan spod okna.
Agata wychodzi, ale widzę, że dusi ją wzruszenie. Zostawia nas samych.
Agnieszka: – Uciekłam z domu, z dziećmi, bo bił mnie mąż. Nie miałam dachu nad głową i pracy. Nie miałam dzieciom co dać jeść. Zabrali mi dzieci do domu dziecka – Agnieszce łamie się głos. Po chwili głośno płacze. – Trafiłam do sióstr do ośrodka. Nawet w niedzielę nie puszczały mnie, żebym zobaczyła dzieci, tylko kazały pracować. A krzyczały, że za darmo u nich siedzę. A jak przyszłam tu i opowiedziałam Agacie o mnie i o dzieciach, to powiedziała, że dzieci muszą być ze mną. Przygotowała dla nich pokój, pisała mi pisma, jeździła do sądu, rozmawiała z kuratorami. I mam dzieci. Tutaj blisko. Mogę zawołać.
Wojtek: – Jestem tu z żoną. Mamy czworo dzieci. Sprzedali naszą kamienicę wraz z ludźmi i nowy właściciel nas wyrzucił. Straciliśmy dom. Była zima, a nas z dziećmi na ulicę. Spaliśmy po noclegowniach, ale nawet woda była wydzielana, a Michaś był malutki. Potem żona poszła do ośrodka dla matek z dziećmi, a ja spałem w krzakach. Tu możemy być razem. Oboje pracujemy. Agata nas namawia, żebyśmy rozejrzeli się za mieszkaniem i poszli na swoje.
Marek: – Ja to jestem taki obieżyświat. Przeszedłem wiele ośrodków. U księży orionistów pierwsze zapytali, czy mam jakieś dochody. Jak nie, to won. Byłem w domu brata Alberta, to pierwsze spytali, czy mam zasiłek i mi go zabrali w całości. A jak tu stanąłem pod bramą, Agata zapytała, czy jestem głodny. Różnica, nie?
Większość pracuje w okolicy, podnieśli kwalifikacje, zdobyli nowy zawód. Do tego wszystkiego pcha Agata.
 Wiarygodny oferent
– Stowarzyszenie Wspólnymi siłami wygrało, bo dało najwyższą propozycję czynszu – mówi nadleśniczy Grzywacz. – Nic mi pani nie udowodni, bo ja wezmę prawników.
Nic? Faktycznie ten oferent zaproponował czynsz z kosmosu. – 6000 zł. Tyle że nie spełnił żadnego warunku specyfikacji. Nie złożył też dokumentacji ZUS i księgowej. Przede wszystkim nie sprawdzono wiarygodności stowarzyszenia.
Wspólnymi siłami zostało eksmitowane z dzierżawionej nieruchomości w Gdańsku przy ul. Ku Ujściu 23, z powodu zaległości czynszowych. Wskazany adres widnieje w dalszym ciągu w Krajowym Rejestrze Sądowym jako siedziba tej organizacji. Stowarzyszenie Wspólnymi siłami podało do oferty przetargowej adres w Warszawie przy ul. Skierdowskiej 2, gdzie przebywa nielegalnie i miało zostać wkrótce eksmitowane. Posiadając status organizacji pożytku publicznego, nie wywiązało się z obowiązku publikacji sprawozdań finansowych za lata 2006 i 2007. Kontakt z nimi jest niemożliwy, ponieważ podawane nu-mery telefonów są nieaktualne. Stowarzyszenie Wspólnymi siłami jest znane ze współpracy z jedną z podległych Monarowi jednostek terenowych i zalega z następującymi opłatami:
– zużycie wody – 9458,75 zł
– pobór energii elektrycznej – 30 000,00 zł
– usługi łączności – 3 581,74 zł.
Trudno uwierzyć, że będzie płacić nadleśnictwu 6 tys. zł czynszu.
Stowarzyszenie twierdzi, że zajmuje się bezdomnymi. Oto cały program dla samotnych matek: odwszawianie i trzy posiłki dziennie.
– Prezes i prezesowa to podopieczni Monaru. Mówiąc delikatnie, to z nimi powinno się pracować, a nie dawać im ludzi pod opiekę – mówi prezes Monaru Jolanta Koczurowska.
– To pijaczka – twierdzi Wojtek, mężczyzna, który był z prezeską stowarzyszenia Wspólnymi siłami w jednym z ośrodków. Dodaje, że w ośrodku „na Bajce” handlowała gorzałą i papierosami.
– A ten cały prezes całe dnie chodził w trzy dupy pijany – dorzuca jego sąsiad.
– Sylwia Wasiołek, prezes tego stowarzyszenia, została wyrzucona z Monaru – mówi Koczurowska.
Z Sylwią Wasiołek nie można było porozmawiać. Telefony podane na stronie internetowej stowarzyszenia nie odpowiadają.
 Po tej samej stronie barykady
– Dopóki rządził Marek Kotański, to wszystko trzymał w kupie, a jak go zabrakło, to się dwie baby pokłóciły i nie mogą dojść do ładu – mówi rzecznik Dyrekcji Regionalnej Lasów Państwowych Grzegorz Pruszyński. Powtarzał, że to Monar chciał, żeby wyrzucić Agatę Pietras.
– To bzdura – mówi Jolanta Koczurowska. – To, co jest między Monarem a Agatą Pietras, to w tej sytuacji nic nieznaczące nieporozumienie. Pani Agata jest całkowicie oddana swoim podopiecznym. W tej chwili najważniejsi są ludzie, a oni zostali skrzywdzeni. Oferent, który wygrał, najprawdopodobniej zrobi im krzywdę, a na to Monar nie może pozwolić. Chyba wystąpimy do prokuratury, żeby zbadała, czy nie wchodzi tu w grę wątek korupcyjny.
Agata Pietras: – To nie Monar chce tym ludziom teraz zrobić krzywdę, tylko nadleśnictwo.
Przełożeni nadleśniczego Andrzeja Grzywacza twierdzą, że wszystko jest w porządku. Nie potrafią nawet skomentować tego, że Grzywacz odpowiedział protestującym, że on żadnych protestów rozpatrywał nie będzie, bo... nie obowiązuje go ustawa o zamówieniach publicznych! Trudno uwierzyć, że prawnicy sklecili mu taką bzdurę.
– Urzędnik musi kierować się korzyścią urzędu. Tu jedynym kryterium była wysokość czynszu – odpowiada Dyrekcja Generalna Lasów Państwowych.
Ci, co mówią, że wszystko jest w porządku, albo nie widzieli dokumentacji przetargowej, albo lekceważą spór licząc na to, że sprawa przycichnie. Przecież to tylko bezdomni. Pietrasowa krzyczy, to się ją wyrzuci i przymknie buźkę.
•••
– Staniemy z kosami, gdy będą chcieli wyrzucić panią Agatę – mówi Henryka W., mieszkanka Szczypiorna. Nadleśniczy Andrzej Grzywacz nakazał Agacie opuścić ośrodek 28 lipca.
– Po moim trupie – mówi niepełnosprawny Marian, a wszystkim przechodzi dreszcz, bo to nie jest przenośnia.
Andrzej Grzywacz wydzierżawił tych ludzi za 6 tys. zł miesięcznie. Jeden człowiek jest dla niego wart 85 groszy.
Siedzimy w kółeczku. Dzieciaki biegają z zabawkami. Kot cały czas zmienia kolana. Każdy opowiada coś o sobie.
– Jestem Agata, 36 lat. Bezdomna – odzywa się Agata Pietras.
Robi się cicho.

1 komentarz:

  1. Kurczę... Co się z nami dzieje... Co się dzieje z tym całym światem... Strasznie mnie, Andrzeju, rozczarowałeś... Zamiast dobrego, wrażliwego, ciepłego chłopaka z moich wspomnień widzę tu kawał wyrafinowanego, bezdusznego drania... Cholera...

    OdpowiedzUsuń