piątek, 27 grudnia 2013

Prawie wykończony (NIE Nr 41/2013, 2013)

Lekarz może doprowadzić Cię do zagrożenia życia, do cierpienia i nie poniesie za to odpowiedzialności. Nikt nie wyrówna Ci strat, bo biegli lekarze zawsze będą bronić kolesia.

Tomasz Tomkutonis nie jest wybrańcem losu. W wieku 15 lat doznał rozległego wylewu krwi do mózgu. Z aktywnego chłopca w ciągu minut stał się rośliną. Porażenie 4-kończynowe, padaczka. Rok uczył się mówić, lata ćwiczył, aby choć częściowo poruszać rękami. Lata rehabilitacji powoli przynosiły efekty.
To wszystko legło w gruzach w maju zeszłego roku. Nieodpowiedzialność, lekceważenie i niewiedza lekarzy o mało nie doprowadziły go do śmierci. 3 dziury w jelicie, zapalenie otrzewnej, gnicie powłok brzusznych – to tylko niektóre efekty wyczynów chirurgów.
Dziś Tomek żyje, ale wygląda jak pocięty baleron.

•••

Miał kamienie żółciowe. Schorzenie niby żadne, dotykające tysięcy Polaków. Na maj zaplanowano zabieg chirurgiczny. Rodzice cieszyli się, że usunięcie woreczka odbędzie się metodą laparoskopową: mniejsze cierpienie, brak blizn pooperacyjnych. Dla chłopca na wózku inwalidzkim to wiele. Operacji dokonywał ceniony chirurg prof. Krzysztof Leksowski z 10. Wojskowego Szpitala Klinicznego w Bydgoszczy. Zaraz po zabiegu wyjechał w podróż służbową. Powiedział, że wszystko jest dobrze i tyle go widziano. Chłopak za 2 dni miał wyjść do domu. Profesor zapomniał jedynie wyznaczyć lekarza prowadzącego dla dopiero co operowanego chłopaka, a pozostali lekarze nie uznali tego za rzecz istotną.

•••

Już po kilku godzinach po zabiegu zaczęły się problemy. Tomek wył z bólu. Z godziny na godzinę jego zoperowany brzuch pęczniał. Chłopiec dostał gorączki. Poza rodzicami nikogo to jednak nie zainteresowało. To normalna reakcja – słyszał ojciec z ust lekarzy. Nikt pacjenta nawet nie zbadał. Ba, nikt mu nawet nie zajrzał pod opatrunek.

Wdrugiej dobie po operacji Tomek wyglądał jak napompowany balon. Mdlał z bólu i gorączki.
Wymiotował.
To wciąż było normalne dla pracujących tam lekarzy.

W trzeciej dobie zaczęły spadać parametry życiowe.
Wtedy wpadł lekarz i energicznie zerwał opatrunek. Czy nikt tutaj nie zaglądał? Co oni ci, chłopaku, zrobili? – zapytał, ale Tomek już nic nie słyszał. Miał sepsę, czyli zakażenie organizmu.
Biegiem wieziono go na salę operacyjną, gdzie zoperowano go po raz kolejny. Okazało się, że nastąpiła perforacja jelita. W trzech miejscach. To spowodowało zapalenie otrzewnej i ogrom komplikacji z nim związanych. Ropa i gnijąca treść jelitowa przedostała się już nie tylko do jamy brzusznej, ale nawet do osierdzia.
Na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej chłopiec przebywał 35 dni. Z ogromną dziurą koło pępka i czterema dziurami po bokach. Usunięto tyle tkanki martwiczej, że Tomek leżał z jelitami na wierzchu. Codziennie walczono o jego życie.
Wywalczono. Ale chłopak nie chce żyć. Efekty rehabilitacji odeszły w przeszłość.

•••

Ojciec chłopaka wystąpił o odszkodowanie. Zaśmiano mu się w twarz. Nikt nie wyda opinii korzystnej dla pana – powiedział jeden z lekarzy pracujących w Bydgoszczy. Miał rację. Nawet gdyby Tomasz wtedy umarł, i tak uznano by, że wszystko, co zrobiono na oddziale, było zgodne ze sztuką lekarską i procedurami. Bo – jak się okazuje – nie było zdarzenia medycznego.

•••

Samo powikłanie pooperacyjne w postaci zakażenia (…) mieściło się w dopuszczalnych granicach ryzyka w tego typu zabiegach – napisała Wojewódzka Komisja ds. Orzekania o Zdarzeniach Medycznych w Bydgoszczy, która została wyznaczona do zbadania sprawy. Do zdarzenia medycznego nie doszło – zapewniali członkowie komisji, cokolwiek to znaczy. Bo gdyby doszło, szpital musiałby zapłacić odszkodowanie. Według komisji doszło do powikłań wokół rany pooperacyjnej – z przyczyn nieznanych. O podziurawionym jelicie nie ma mowy. Napisano, że być może gazy z jelita przedostały się do jamy otrzewnowej, ale już nie napisano, że jelito było jak durszlak. Zabieg w obrębie jamy brzusznej obarczony jest ryzykiem powikłań zapalnych – napisano. Czyli Tomasz i jego rodzice wiedzieli, że usunięcie woreczka żółciowego grozi śmiercią. Zakażenie jest powikłaniem, a nie błędem medycznym – mądrze podsumowała komisja.

•••

Ciekawe było też posiedzenie całej komisji. Mamy nagranie z posiedzeń. Na posiedzeniu 4 czerwca 2013 r. w czasie przesłuchania jednego z lekarzy okazało się, że brakuje w dokumentacji karty przebiegu leczenia przez lekarza prowadzącego. Nie mogło jej być – jak twierdzi ojciec chłopca – gdyż lekarza prowadzącego nie powołano. I nigdy takiego dokumentu nie było.
Posiedzenie komisji przerwano i przewodniczący zezwolił świadkowi zadzwonić do szpitala. Ten kazał koledze przesłać mailem ów dokument. I nagle kwit się znalazł! Karta, której na pewno wcześniej nie było, nagle się pojawiła. Na dokumencie jest też mnóstwo nieprawdziwych informacji. Podobno 24 maja 2012 r. chłopak miał zrobione USG. Tymczasem pacjent leżał wtedy cały dzień w łóżku i wył z bólu. Nikt się nawet do niego nie pofatygował, choć ojciec, który cały czas przy nim czuwał, błagał o interwencję lekarską. Znalazł się wynik USG! Dobry. Tyle że bez żadnych danych identyfikacyjnych na dokumencie. Gdyby takie były, wiadomo byłoby, że to nie jest wynik Tomasza.
Nie dopuszczono też jako dowodu nagrania z operacji (wtym szpitalu przebieg wszystkich operacji jest nagrywany). Nagranie to pokazałoby wielkość usuniętej martwiczej skóry oraz zakażenia. Komisja nie widziała takiej potrzeby. W uzasadnieniu jest mowa o dokumentacji medycznej, której nigdy wcześniej nie było. Są to karty z dnia tuż po operacji, gdy nikt chłopaka nawet nie zbadał. Są aż 3 dokumenty, które mówią o tym, że wszystko jest w porządku, chłopak czuje się świetnie, a lekarze skaczą wokół niego jak wokół jajka.
– Byłem przy synu cały czas. To kłamstwo – zapewnia Wiktor Tomkutonis, ojciec chłopaka.
Innych dokumentów też nie było wcześniej w papierach chłopca. Są to karty z obserwacji opatrunku i oceny rany jako czystej. Nikt rany ani nie oglądał, ani opatrunków nie zmieniał aż do trzeciej doby, czyli do chwili, gdy chłopak umierał i trzeba było dokonać kolejnej operacji.
Podczas leczenia Tomasza Tomkutonisa nie popełniono żadnego błędu medycznego – napisali członkowie komisji.

•••

Za tę opinię wnioskodawca musiał zapłacić. Pod opinią podpisały się nieczytelnie 4 osoby. Przewodniczącym wojewódzkiej komisji jest Piotr Kulik – radca prawny. Przewodniczącym tej, która badała sprawę chłopaka, był Paweł Szafranek, adwokat. Poza nim w komisji byli: January Gralik – prawnik, Karolina Szewczyk-Golec, asystent z Collegium Medicum Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Lidia Wika, pracownik Collegium Medicum z Bydgoszczy. Mimo że opinię przyjmuje się w głosowaniu, tutaj żadnego głosowania nie było. A mogłoby wnieść wiele, bo obie lekarki odnosiły się krytycznie do leczenia chłopca. Przewodniczący Szafranek podyktował treść opinii końcowej, pod którą podpisali się wszyscy członkowie komisji. I pozamiatane…
Po przeczytaniu opinii mamy pewność, że chłopak o mało nie umarł bez powodu. A w ogóle to wszystkie powikłania były normalne i zawsze mogą się zdarzyć. Z winy chorego, który powinien być świadomy ryzyka poddawania się zabiegowi w placówce publicznej służby zdrowia

2 komentarze:

  1. Brak słów. Mam podobną sprawę o błąd medyczny i jestem traktowana jak osoba non grata.Pacjent, który dozna urazu wielonarządowego i wielomiejscowego oraz czaszkowo-mózgowego, nie ma szans na odszkodowanie, gdyż fałszuje się jego dokumentację, nie wpisuje wizyt w kartę, nie kieruje na badania diagnostyczne.Pacjent musi mieć dużo szczęścia, worek pieniędzy i mnóstwo znajomości, żeby przeżyć, ponieważ nikt nie chce mu podać ręki w tak ciężkim stanie i wydać prawdziwej opinii o jego stanie zdrowia, która może obciążyć kolegę po fachu.Wszyscy o tym wiedzą i milczą, jak długo jeszcze............

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzień dobry,

    Piszę artykuł o działaniach Komisji i osób tam zasiadających. Jeśli mogę prosić o kontakt, im więcej danych, tym lepiej.
    W razie zainteresowania proszę o kontakt na: karbidan@gmail.com
    Po kontakcie podam swoje pełne dane oraz numer telefonu. Tutaj publicznie nie chcę umieszczać.

    OdpowiedzUsuń