Lekarz
może doprowadzić Cię do zagrożenia życia, do cierpienia i nie poniesie
za to odpowiedzialności. Nikt nie wyrówna Ci strat, bo biegli lekarze
zawsze będą bronić kolesia.
Tomasz Tomkutonis nie jest
wybrańcem losu. W wieku 15 lat doznał rozległego wylewu krwi do mózgu. Z
aktywnego chłopca w ciągu minut stał się rośliną. Porażenie
4-kończynowe, padaczka. Rok uczył się mówić, lata ćwiczył, aby choć
częściowo poruszać rękami. Lata rehabilitacji powoli przynosiły efekty.
To
wszystko legło w gruzach w maju zeszłego roku. Nieodpowiedzialność,
lekceważenie i niewiedza lekarzy o mało nie doprowadziły go do śmierci. 3
dziury w jelicie, zapalenie otrzewnej, gnicie powłok brzusznych – to
tylko niektóre efekty wyczynów chirurgów.
Dziś Tomek żyje, ale wygląda jak pocięty baleron.
•••
Miał
kamienie żółciowe. Schorzenie niby żadne, dotykające tysięcy Polaków.
Na maj zaplanowano zabieg chirurgiczny. Rodzice cieszyli się, że
usunięcie woreczka odbędzie się metodą laparoskopową: mniejsze
cierpienie, brak blizn pooperacyjnych. Dla chłopca na wózku inwalidzkim
to wiele. Operacji dokonywał ceniony chirurg prof. Krzysztof Leksowski z
10. Wojskowego Szpitala Klinicznego w Bydgoszczy. Zaraz po zabiegu
wyjechał w podróż służbową. Powiedział, że wszystko jest dobrze i tyle
go widziano. Chłopak za 2 dni miał wyjść do domu. Profesor zapomniał
jedynie wyznaczyć lekarza prowadzącego dla dopiero co operowanego
chłopaka, a pozostali lekarze nie uznali tego za rzecz istotną.
•••
Już
po kilku godzinach po zabiegu zaczęły się problemy. Tomek wył z bólu. Z
godziny na godzinę jego zoperowany brzuch pęczniał. Chłopiec dostał
gorączki. Poza rodzicami nikogo to jednak nie zainteresowało. To
normalna reakcja – słyszał ojciec z ust lekarzy. Nikt pacjenta nawet nie
zbadał. Ba, nikt mu nawet nie zajrzał pod opatrunek.
Wdrugiej dobie po operacji Tomek wyglądał jak napompowany balon. Mdlał z bólu i gorączki.
Wymiotował.
To wciąż było normalne dla pracujących tam lekarzy.
W trzeciej dobie zaczęły spadać parametry życiowe.
Wtedy
wpadł lekarz i energicznie zerwał opatrunek. Czy nikt tutaj nie
zaglądał? Co oni ci, chłopaku, zrobili? – zapytał, ale Tomek już nic nie
słyszał. Miał sepsę, czyli zakażenie organizmu.
Biegiem wieziono go
na salę operacyjną, gdzie zoperowano go po raz kolejny. Okazało się, że
nastąpiła perforacja jelita. W trzech miejscach. To spowodowało
zapalenie otrzewnej i ogrom komplikacji z nim związanych. Ropa i gnijąca
treść jelitowa przedostała się już nie tylko do jamy brzusznej, ale
nawet do osierdzia.
Na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej chłopiec
przebywał 35 dni. Z ogromną dziurą koło pępka i czterema dziurami po
bokach. Usunięto tyle tkanki martwiczej, że Tomek leżał z jelitami na
wierzchu. Codziennie walczono o jego życie.
Wywalczono. Ale chłopak nie chce żyć. Efekty rehabilitacji odeszły w przeszłość.
•••
Ojciec
chłopaka wystąpił o odszkodowanie. Zaśmiano mu się w twarz. Nikt nie
wyda opinii korzystnej dla pana – powiedział jeden z lekarzy pracujących
w Bydgoszczy. Miał rację. Nawet gdyby Tomasz wtedy umarł, i tak uznano
by, że wszystko, co zrobiono na oddziale, było zgodne ze sztuką lekarską
i procedurami. Bo – jak się okazuje – nie było zdarzenia medycznego.
•••
Samo
powikłanie pooperacyjne w postaci zakażenia (…) mieściło się w
dopuszczalnych granicach ryzyka w tego typu zabiegach – napisała
Wojewódzka Komisja ds. Orzekania o Zdarzeniach Medycznych w Bydgoszczy,
która została wyznaczona do zbadania sprawy. Do zdarzenia medycznego nie
doszło – zapewniali członkowie komisji, cokolwiek to znaczy. Bo gdyby
doszło, szpital musiałby zapłacić odszkodowanie. Według komisji doszło
do powikłań wokół rany pooperacyjnej – z przyczyn nieznanych. O
podziurawionym jelicie nie ma mowy. Napisano, że być może gazy z jelita
przedostały się do jamy otrzewnowej, ale już nie napisano, że jelito
było jak durszlak. Zabieg w obrębie jamy brzusznej obarczony jest
ryzykiem powikłań zapalnych – napisano. Czyli Tomasz i jego rodzice
wiedzieli, że usunięcie woreczka żółciowego grozi śmiercią. Zakażenie
jest powikłaniem, a nie błędem medycznym – mądrze podsumowała komisja.
•••
Ciekawe
było też posiedzenie całej komisji. Mamy nagranie z posiedzeń. Na
posiedzeniu 4 czerwca 2013 r. w czasie przesłuchania jednego z lekarzy
okazało się, że brakuje w dokumentacji karty przebiegu leczenia przez
lekarza prowadzącego. Nie mogło jej być – jak twierdzi ojciec chłopca –
gdyż lekarza prowadzącego nie powołano. I nigdy takiego dokumentu nie
było.
Posiedzenie komisji przerwano i przewodniczący zezwolił
świadkowi zadzwonić do szpitala. Ten kazał koledze przesłać mailem ów
dokument. I nagle kwit się znalazł! Karta, której na pewno wcześniej nie
było, nagle się pojawiła. Na dokumencie jest też mnóstwo nieprawdziwych
informacji. Podobno 24 maja 2012 r. chłopak miał zrobione USG.
Tymczasem pacjent leżał wtedy cały dzień w łóżku i wył z bólu. Nikt się
nawet do niego nie pofatygował, choć ojciec, który cały czas przy nim
czuwał, błagał o interwencję lekarską. Znalazł się wynik USG! Dobry.
Tyle że bez żadnych danych identyfikacyjnych na dokumencie. Gdyby takie
były, wiadomo byłoby, że to nie jest wynik Tomasza.
Nie dopuszczono
też jako dowodu nagrania z operacji (wtym szpitalu przebieg wszystkich
operacji jest nagrywany). Nagranie to pokazałoby wielkość usuniętej
martwiczej skóry oraz zakażenia. Komisja nie widziała takiej potrzeby. W
uzasadnieniu jest mowa o dokumentacji medycznej, której nigdy wcześniej
nie było. Są to karty z dnia tuż po operacji, gdy nikt chłopaka nawet
nie zbadał. Są aż 3 dokumenty, które mówią o tym, że wszystko jest w
porządku, chłopak czuje się świetnie, a lekarze skaczą wokół niego jak
wokół jajka.
– Byłem przy synu cały czas. To kłamstwo – zapewnia Wiktor Tomkutonis, ojciec chłopaka.
Innych
dokumentów też nie było wcześniej w papierach chłopca. Są to karty z
obserwacji opatrunku i oceny rany jako czystej. Nikt rany ani nie
oglądał, ani opatrunków nie zmieniał aż do trzeciej doby, czyli do
chwili, gdy chłopak umierał i trzeba było dokonać kolejnej operacji.
Podczas leczenia Tomasza Tomkutonisa nie popełniono żadnego błędu medycznego – napisali członkowie komisji.
•••
Za
tę opinię wnioskodawca musiał zapłacić. Pod opinią podpisały się
nieczytelnie 4 osoby. Przewodniczącym wojewódzkiej komisji jest Piotr
Kulik – radca prawny. Przewodniczącym tej, która badała sprawę chłopaka,
był Paweł Szafranek, adwokat. Poza nim w komisji byli: January Gralik –
prawnik, Karolina Szewczyk-Golec, asystent z Collegium Medicum
Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Lidia Wika, pracownik Collegium Medicum
z Bydgoszczy. Mimo że opinię przyjmuje się w głosowaniu, tutaj żadnego
głosowania nie było. A mogłoby wnieść wiele, bo obie lekarki odnosiły
się krytycznie do leczenia chłopca. Przewodniczący Szafranek podyktował
treść opinii końcowej, pod którą podpisali się wszyscy członkowie
komisji. I pozamiatane…
Po przeczytaniu opinii mamy pewność, że
chłopak o mało nie umarł bez powodu. A w ogóle to wszystkie powikłania
były normalne i zawsze mogą się zdarzyć. Z winy chorego, który powinien
być świadomy ryzyka poddawania się zabiegowi w placówce publicznej
służby zdrowia
Brak słów. Mam podobną sprawę o błąd medyczny i jestem traktowana jak osoba non grata.Pacjent, który dozna urazu wielonarządowego i wielomiejscowego oraz czaszkowo-mózgowego, nie ma szans na odszkodowanie, gdyż fałszuje się jego dokumentację, nie wpisuje wizyt w kartę, nie kieruje na badania diagnostyczne.Pacjent musi mieć dużo szczęścia, worek pieniędzy i mnóstwo znajomości, żeby przeżyć, ponieważ nikt nie chce mu podać ręki w tak ciężkim stanie i wydać prawdziwej opinii o jego stanie zdrowia, która może obciążyć kolegę po fachu.Wszyscy o tym wiedzą i milczą, jak długo jeszcze............
OdpowiedzUsuńDzień dobry,
OdpowiedzUsuńPiszę artykuł o działaniach Komisji i osób tam zasiadających. Jeśli mogę prosić o kontakt, im więcej danych, tym lepiej.
W razie zainteresowania proszę o kontakt na: karbidan@gmail.com
Po kontakcie podam swoje pełne dane oraz numer telefonu. Tutaj publicznie nie chcę umieszczać.