Na kim żerować najłatwiej? Na biednych, bezradnych, przestraszonych i niemądrych.
– Pozostaje tylko linka i gałąź – mówi kobieta. – Ale nie mam tyle odwagi.
Jej sąsiadka już próbowała. Syn przyszedł nie w porę i odratował. Trafiła na oddział psychiatryczny. Inni nie.
Jest
ich osiemnaścioro. Młodzi i starzy. Łączy ich bieda. Wszyscy nie
pracują, nie mają na życie. Łączy ich też strach o nowy dzień, bo
przecież w każdej chwili może przyjść komornik i powiedzieć: Wynocha!
Łączy ich też Teresa Witkowska – właścicielka tuczarni świń i ogromnego
pola. Pracodawczyni. Oszustka.
– Mam nóż na gardle, potrzebuję pomocy – mówiła każdemu z nich Witkowska. – Nie mam na światło, na opłaty. Podżyruj mi pożyczkę.
Wiedzieli,
że jeśli tego nie zrobią, stracą robotę. Pracowali przy wszystkim.
Oczywiście na czarno. Zbierali marchew, obierali cebulę dla świń. Robili
też przy świniach. Zarabiali 2 zł na godzinę. Ale i to był dla nich
majątek. Większość to bezrobotni bez prawa do zasiłku, samotne matki
wychowujące małe dzieci i emeryci lub renciści. Dorobienie 20 zł
dziennie dawało możliwość zjedzenia obiadu.
To miała być pożyczka w
wysokości 2 tys. zł. Witkowska miała ją szybko spłacić. Tylko trzeba
było złożyć podpis na kwitku. In blanco. Do SKOK w Kutnie przyjechali
tuż przed zamknięciem. Każde osobno. W banku był tylko jeden pracownik.
–
Wpychali nas w przeróżne drzwi. Wszystko było szybko – opowiada młody
mężczyzna. – Tu podpisać, tam podpisać. Szybko, szybko, bo zamykamy… Nie
odpowiadali na pytania, tylko mówili, żeby się o nic nie martwić.
I
tyle. Nigdy więcej o sprawie nie rozmawiano. Nigdy też nie widzieli
pieniędzy, które odbierała Witkowska. Reszta działa się już poza nimi.
Oni mieli tylko wrócić do roboty przy świniach.
Nie mieli
pojęcia, że ich pracodawczyni wzięła nie po 2 tys. zł, ale po 20 lub 40
tys. Nie przypuszczali, że nigdy nie będzie tego spłacać. Ani tego, że
wcale nie są żyrantami pożyczek, ale pożyczkobiorcami. Dowiedzieli się o
tym dopiero od prokuratora, który poinformował ich, że pójdą siedzieć
co najmniej na rok.
SKOK w Kutnie rozwijał się nieźle. Podobnie jak
jego dwoje pracowników – kierownik oddziału i jego asystentka. Kierownik
Mariusz T. wielokrotnie udzielał kredytów na podstawie fałszywego
zaświadczenia o zatrudnieniu.
W Kutnie i okolicy klienci SKOK o tym wiedzieli.
Witkowska z pobliskiego Żychlina też. Pewnego dnia przyszła do Mariusza T. po kredyt.
Nie
miała zdolności kredytowej, bo wcześniej nie spłacała zaciągniętych w
banku długów. Kierownik zeznał, że podjął współpracę z Witkowską ze
strachu.
Zagroziła, iż zgłosi w centrali SKOK w Gdyni, że on udziela kredytów niezgodnie z procedurą.
Współpraca
polegała nie tylko na przyznaniu jej jednorazowej pożyczki, ale na
świetnie prosperującym mechanizmie wyciągania kasy z banku.
Zaświadczenia o zarobkach dostarczała kierownikowi Witkowska. On
dokonywał pozostałych koniecznych wpisów. Robił to w domu.
– Ja według zgromadzonych zaświadczeń miałam być kierowniczką pociągu – mówi rencistka.
– Ja miałam być urzędniczką miejską z Łęczycy, choć nigdy w życiu w Łęczycy nie byłam – mówi matka trójki dzieci.
– Ja niby prowadziłam firmę marketingową, a nawet nie wiem, co to jest ten marketing – rzuca starsza kobieta, emerytka.
Niektóre
podpisy na oświadczeniach i dokumentach kredytowych Mariusz T.
podrabiał sam. Udzielanie pożyczek na słupa szybko znudziło się
kierownikowi. Zaczął wypełniać umowy krzyżowo, czyli pożyczkobiorcy byli
też poręczycielami. To dawało możliwość zaciągnięcia kolejnych
pieniędzy. I tak słup przyprowadzony przez Witkowską miał kilka umów
kredytowych podpisanych swoim nazwiskiem.
Po kierowniku przejęła
proceder jego asystentka Ilona D. Ona też podobno bała się Witkowskiej,
bo ta zastosowała ten sam manewr co przy jej poprzedniku – zawiadomi
centralę SKOK. Mariusz T. przyznał lewe pożyczki na kwotę 408 065,59 zł,
a jego koleżanka na 300 478,19.
– Jeśli nie przyznacie się do
winy, pójdziecie siedzieć na co najmniej rok – powiedział każdemu z
nich prokurator Prokuratury Rejonowej w Kutnie Przemysław Ziółkowski.
Co
nie było prawdą, bo ludzie nie mieli pojęcia, że zaciągali w SKOK
kredyty. Prokurator potrzebował sukcesu i wyników, zrobił z nich więc
współsprawców wyłudzenia pieniędzy z banku.
– Jeśli dobrowolnie
poddacie się karze, nie będziecie musieli spłacać tych pożyczek. Zróbcie
to dla swojego dobra – zapewniał prokurator.
Zrobili. Poszli na
samoukaranie i założyli sobie tym pętlę na szyję. Prokurator zmusił ich
do przyznania się do czegoś, czego nie zrobili. W akcie oskarżenia
napisał, iż wiedzieli, że oszukują bank, że działali w charakterze
pomocników Witkowskiej i że sami odbierali pieniądze z banku, które
potem przekazywali pracodawczyni. Według kwitów prokuratorskich działali
wspólnie i w porozumieniu w z góry zaplanowanym celu…
Podpisali to,
choć nigdy nie zobaczyli pieniędzy. Wdokumentacji prokuratorskiej jest
informacja, że dostali adwokata z urzędu. Jego też nigdy nie widzieli na
oczy. O tym też dobrze wiedział prokurator.
Dostali po roku w zawiasach na 3 lata. W sądzie też nie było adwokata. Sędzia nie zwrócił uwagi na ten drobiazg.
– Mam do spłacenia 444 tys. zł – mówi młody mężczyzna.
Był
kredytobiorcą i poręczycielem w dwóch innych umowach. Jego podpis na
większości dokumentów został podrobiony. Jego partnerka ma 156 tys. zł
do spłacenia. Razem wychowują dwie małe dziewczynki. Nie mają pracy, jak
większość w Żychlinie.
Pozostali mają do spłaty też ok. 200 tys. zł.
Wszystko przez odsetki, które w SKOK są spore. Miesięcznie dług rośnie
każdemu z nich o ok. 3 tys. zł.
Władze SKOK Stefczyka nie czują się
winne. Winnych pracowników zwolniono, a przecież te 18 osób przyznało
się do winy. Zostały skazane.
– Jest mi strasznie przykro – twierdzi
rzecznik SKOK Andrzej Dunajski, gdy poznaje prawdę. – Ale SKOK winny
temu nie jest. W każdym banku zdarzają się takie sytuacje, wszędzie są
umowy krzyżowe.
Prokuratura w Kutnie już nie prowadzi tej sprawy,
zatem się nie wypowiada. Akty oskarżenia zostały skierowane do sądu, sąd
wydał prawomocne wyroki.
– Nas interesuje okres od prowadzenia
postępowania przygotowawczego aż do prawomocnego skazania. Teraz o
Teresę Witkowską trzeba pytać w sądzie penitencjarnym – mówi szef
kutnowskiej prokuratury Sławomir Erwiński.
Oszustka nie siedzi.
–
Wszyscy jej szukamy – mówią ofiary Witkowskiej. – Zapadła się pod
ziemię. Podobno trochę siedziała, ale wyszła i uciekła do Anglii.
Pracownik prokuratury w Kutnie powiedział anonimowo, że Witkowska poszła na współpracę z prokuratorem.
W
Żychlinie zna wielu ludzi. Tych z wysoka też. I wiele o nich mogła
powiedzieć. To miało zadziałać na jej korzyść. Jej sytuacja jest
znacznie lepsza od sytuacji osiemnastu osób, które mają spłacać jej
długi.
– Kiedyś spotkałam ją na ulicy. Zapytałam, co ona sobie
wyobraża, zniszczyła tylu ludzi. To zaśmiała mi się w twarz i
powiedziała, że sami się w to wpakowaliśmy – mówi młoda kobieta. Ma do
spłacenia prawie 300 tys. zł.
Przed sądem, gdzie Witkowska
występowała jako świadek w ich sprawie, utrzymywała, że ci ludzie brali
kredyty dla siebie. Ona im tylko pomagała dotrzeć do skorumpowanych
pracowników banku. Z dobroci serca. Zeznawała, że brali na okna, opał,
podłogę, samochód. Nikt z nich nie ma nowych okien, nowej podłogi ani
samochodu. Ta, która miała brać na opał, zimą była pensjonariuszką
opieki społecznej z powodu zimna w domu.
Szef prokuratury zapewnia, że Witkowska została skazana.
Wszyscy zabawili się kosztem tych ludzi. Pracodawca, prokurator, sędzia, komornik, bank.
Większość
oszukanych ma wykształcenie podstawowe. Nikt nie pracuje. Niektórzy
dostają zasiłek z opieki społecznej w wysokości do 300 zł miesięcznie.
Mają na utrzymaniu małe dzieci.
W Żychlinie kiedyś była cukrownia,
zakład produkcji transformatorów, oddziały PGR. Żyło się spokojnie.
W2009 r. wmieście powstała podstrefa Łódzkiej Specjalnej Strefy
Ekonomicznej. Działające tu zakłady pracy zostały sprzedane obcemu
kapitałowi, głównie Włochom i Francuzom. W Żychlinie nie ma już pracy.
– Tylko linka i gałąź – mówi rencistka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz