PO i PiS jeszcze nigdy nie pracowały razem tak skutecznie na szkodę wyborców.
Jak dobry polityk gra na nosie wyborcy? Wmawia mu, że działając na jego szkodę, broni jego interesów.
Ziemia, którą w Polsce zajmują rodzinne ogródki działkowe, jest warta około biliona złotych. Dzień i noc myślą o niej deweloperzy, a wraz z nimi politycy. Wielu z nich jest w radach nadzorczych wielkich koncernów budowlanych. Wiedzą, co robić.
Do połowy stycznia trzeba uchwalić ustawę o działalności ogródków działkowych. Jeśli politycy nie zdążą, ziemia przejdzie we władanie samorządów. Szybko zajmą się nią deweloperzy. Urzędy gmin i miast już są na to gotowe. Mają projekty uchwał. Myślą też o zmianach planów zagospodarowania. Wiele wskazuje jednak na to, że to posłom uda się zrobić działkowców w balona.
Zaczął w 2010 r. pierwszy prezes Sądu Najwyższego Lech Gardocki. Jak Filip z konopi wyskoczył w obronie działkowców, wmawiając im, że są wykorzystywani przez zwierzchników, czyli Polski Związek Działkowców. Złożył w Trybunale Konstytucyjnym wniosek o zbadanie, czy ustawa o działalności ogrodów działkowych jest zgodna z konstytucją.
Teoretycznie nie miał w tym żadnego interesu. Ani on, ani jego najbliżsi nie mają nic wspólnego z ogródkami działkowymi. Żaden z działkowców też go o to nie prosił.
Najwięcej zarzutów byłego prezesa SN dotyczyło funkcjonowania Polskiego Związku Działkowców. Według niego to monopolista przydzielający działki tylko swoim członkom, pobierający opłaty członkowskie od maluczkich. We wniosku do TK Gardocki zwraca uwagę na to, że przywileje PZD w stosunku do mienia komunalnego i mienia skarbu państwa są nieproporcjonalnie duże. Właściciele, czyli samorząd terytorialny i skarb państwa, muszą tolerować faktyczne władztwo PZD nad swoimi gruntami. Nie mogą przeznaczyć terenu wskazanego w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego jako ogród działkowy na inne cele publiczne. Nie mają prawa do nawet symbolicznej odpłatności za użytkowanie gruntu przez działkowców, choć ponoszą koszty np. przystosowania terenu do potrzeb ogrodu.
Gardocki wskazuje, że każda likwidacja ogrodu działkowego wymaga uzyskania zgody PZD.
A to boli najbardziej. Bo deweloperzy naciskają. A wraz z nimi politycy. Tymczasem PZD to milion członków i rzesza prawników. Trudno ich wydymać…
Trzeba skończyć z tym państwem w państwie – powiedział ówczesny minister sprawiedliwości Jarosław Gowin. Poparli go wszyscy politycy z PO.
Nie ma żadnego sensu, żeby w środku miasta były te ogródki, zresztą o fatalnym wyglądzie, jakieś budy, rudery – mówił wtedy Stefan Niesiołowski. Po złożeniu wniosku do TK Gardocki został odznaczony przez prezydenta Bronisława Komorowskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Następnie przeszedł w stan spoczynku.
Trybunał Konstytucyjny przyznał rację Gardockiemu. Tak, PZD to monopolista. Ustawę trzeba zmienić aż w 24 punktach. Dał na to parlamentarzystom 1,5 roku. Czas mija lada chwila. A politycy robią wszystko, żeby nie zdążyć z jej uchwaleniem.
Po wstała komisja sejmowa. Oficjalnie na szkodę działkowców działa Platforma Obywatelska, Prawo i Sprawiedliwość zaś broni ich praw. Tymczasem cała ta komisja to szopka. Bartosz Kownacki z PiS, który teoretycznie gwarantował działkowcom obronę, będąc przewodniczącym komisji, tak naprawdę skutecznie blokował jej prace. I robi to nadal. Gdy był przewodniczącym, chadzał na wiece, uśmiechał się do kamer, mówił działkowcom, jak ważna jest ich społeczna rola. Tyle że odwoływał spotkania komisji. Zawsze udało mu się zrobić jakąś zadymę i prace komisji przerwać. Gdy go już z funkcji przewodniczącego odwołano i powołano Krystynę Sibińską z PO, zadymy są jeszcze większe. Kownacki próbuje udowodnić, że Sibińska do niczego się nie nadaje, a Sibińska, że Kownacki to awanturnik. Jakie są z tego korzyści dla ustawy? Żadne. Po co ta zabawa politykom PiS?
– W PZD siedzi była ubecja. To dawna nomenklatura, ich trzeba zniszczyć – mówi anonimowo poseł PiS z komisji.
Tę samą postawę reprezentowali posłowie PO, tyle że oficjalnie.
To popeerelowska pozostałość. Powinna zniknąć – zapewniał Niesiołowski.
PiS i PO idą ręka w rękę.
Co zrobić, żeby ustawy nie uchwalono? Stanąć w obronie działkowców i pozwolić im korzystnie się uwłaszczyć. Oczywiście dla ich dobra.
Platforma w swojej poprawce do obywatelskiego projektu ustawy o rodzinnych ogrodach działkowych (autorstwa PZD) zaproponowała uwłaszczenie działkowców, których działki są w użytkowaniu wieczystym PZD. Oznacza to, że działkowcy byliby współwłaścicielami swoich działek.
Świetnie. Tyle tylko, że próba tej zmiany ustawy spowoduje nieprzyjęcie jej na czas. Trzeba by zmienić 35 artykułów ustawy. Potem przyjąć zmiany itd., itp. Sejm nie zdąży.
Jeśli tak się stanie, PZD przestanie istnieć, a ziemie do niego należące przejdą na rzecz skarbu państwa i samorządów. Działkowcy też stracą wszystkie prawa do tego, co mają na działkach.
Wbrew temu, co mówi Niesiołowski, nie mają tam tylko bud i ruder.
Tymczasem samorządy mają już gotowe projekty sprzedaży gruntów, zwykle bardzo atrakcyjnych dla deweloperów. 90 proc. wszystkich ogrodów mieści się w miastach. Prawnicy już przygotowali projekty uchwał.
– Jestem gotowy sfinansować nawet nowy plan zagospodarowania przestrzennego, żeby przejąć teren ogródków działkowych w centrum miasta – mówi szef jednej z firm budowlanych. – To mi się ciągle będzie opłacało.
Do przejęcia terenów ogrodów działkowych samorządy szykują się już od pewnego czasu. Tendencja usuwania ogródków w dokumentach planistycznych, zwłaszcza w dużych miastach, jest nagminna. Np. w Warszawie rada miasta wyrzuciła 98 proc. ogrodów z planów, wprowadzając w ich miejsce zabudowę mieszkaniową, usługi, handel. Podobnie jest we Wrocławiu, gdzie z planów wykreślono 142 ogrody. Z kolei w Łodzi usunięto 100 ogrodów, pozostawiając tylko 3.
Właśnie o te miejsca chodzi deweloperom.
– Dam za taką działeczkę nawet 30 tys. zł – mówi szef firmy budowlanej. – Zawsze wygram z małym działkowcem. Najwyżej zaproponuję więcej.
Deweloperzy nawiązują już od dawna kontakty z działkowcami, którzy mają przekonywać innych do tego, że PZD ich okrada, że działa na ich szkodę i że to komuchy. Ten argument zawsze działał.
– Płacimy związkowi ciężkie pieniądze, oni z tego świetnie żyją – zapewnia prezes podwarszawskiego ogródka.
Ludzie mu wierzą. Tymczasem do PZD wpływa 19 groszy za 1 mkw. działki, co przy 300-metrowej działce daje tylko 57 zł rocznie. Należy pamiętać, że z tej kwoty 65 proc. zostaje do dyspozycji ogrodu. Pozostałe pieniądze zostają rozdysponowane na rzecz PZD.
Jak dobry polityk gra na nosie wyborcy? Wmawia mu, że działając na jego szkodę, broni jego interesów.
Ziemia, którą w Polsce zajmują rodzinne ogródki działkowe, jest warta około biliona złotych. Dzień i noc myślą o niej deweloperzy, a wraz z nimi politycy. Wielu z nich jest w radach nadzorczych wielkich koncernów budowlanych. Wiedzą, co robić.
Do połowy stycznia trzeba uchwalić ustawę o działalności ogródków działkowych. Jeśli politycy nie zdążą, ziemia przejdzie we władanie samorządów. Szybko zajmą się nią deweloperzy. Urzędy gmin i miast już są na to gotowe. Mają projekty uchwał. Myślą też o zmianach planów zagospodarowania. Wiele wskazuje jednak na to, że to posłom uda się zrobić działkowców w balona.
Zaczął w 2010 r. pierwszy prezes Sądu Najwyższego Lech Gardocki. Jak Filip z konopi wyskoczył w obronie działkowców, wmawiając im, że są wykorzystywani przez zwierzchników, czyli Polski Związek Działkowców. Złożył w Trybunale Konstytucyjnym wniosek o zbadanie, czy ustawa o działalności ogrodów działkowych jest zgodna z konstytucją.
Teoretycznie nie miał w tym żadnego interesu. Ani on, ani jego najbliżsi nie mają nic wspólnego z ogródkami działkowymi. Żaden z działkowców też go o to nie prosił.
Najwięcej zarzutów byłego prezesa SN dotyczyło funkcjonowania Polskiego Związku Działkowców. Według niego to monopolista przydzielający działki tylko swoim członkom, pobierający opłaty członkowskie od maluczkich. We wniosku do TK Gardocki zwraca uwagę na to, że przywileje PZD w stosunku do mienia komunalnego i mienia skarbu państwa są nieproporcjonalnie duże. Właściciele, czyli samorząd terytorialny i skarb państwa, muszą tolerować faktyczne władztwo PZD nad swoimi gruntami. Nie mogą przeznaczyć terenu wskazanego w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego jako ogród działkowy na inne cele publiczne. Nie mają prawa do nawet symbolicznej odpłatności za użytkowanie gruntu przez działkowców, choć ponoszą koszty np. przystosowania terenu do potrzeb ogrodu.
Gardocki wskazuje, że każda likwidacja ogrodu działkowego wymaga uzyskania zgody PZD.
A to boli najbardziej. Bo deweloperzy naciskają. A wraz z nimi politycy. Tymczasem PZD to milion członków i rzesza prawników. Trudno ich wydymać…
Trzeba skończyć z tym państwem w państwie – powiedział ówczesny minister sprawiedliwości Jarosław Gowin. Poparli go wszyscy politycy z PO.
Nie ma żadnego sensu, żeby w środku miasta były te ogródki, zresztą o fatalnym wyglądzie, jakieś budy, rudery – mówił wtedy Stefan Niesiołowski. Po złożeniu wniosku do TK Gardocki został odznaczony przez prezydenta Bronisława Komorowskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Następnie przeszedł w stan spoczynku.
Trybunał Konstytucyjny przyznał rację Gardockiemu. Tak, PZD to monopolista. Ustawę trzeba zmienić aż w 24 punktach. Dał na to parlamentarzystom 1,5 roku. Czas mija lada chwila. A politycy robią wszystko, żeby nie zdążyć z jej uchwaleniem.
Po wstała komisja sejmowa. Oficjalnie na szkodę działkowców działa Platforma Obywatelska, Prawo i Sprawiedliwość zaś broni ich praw. Tymczasem cała ta komisja to szopka. Bartosz Kownacki z PiS, który teoretycznie gwarantował działkowcom obronę, będąc przewodniczącym komisji, tak naprawdę skutecznie blokował jej prace. I robi to nadal. Gdy był przewodniczącym, chadzał na wiece, uśmiechał się do kamer, mówił działkowcom, jak ważna jest ich społeczna rola. Tyle że odwoływał spotkania komisji. Zawsze udało mu się zrobić jakąś zadymę i prace komisji przerwać. Gdy go już z funkcji przewodniczącego odwołano i powołano Krystynę Sibińską z PO, zadymy są jeszcze większe. Kownacki próbuje udowodnić, że Sibińska do niczego się nie nadaje, a Sibińska, że Kownacki to awanturnik. Jakie są z tego korzyści dla ustawy? Żadne. Po co ta zabawa politykom PiS?
– W PZD siedzi była ubecja. To dawna nomenklatura, ich trzeba zniszczyć – mówi anonimowo poseł PiS z komisji.
Tę samą postawę reprezentowali posłowie PO, tyle że oficjalnie.
To popeerelowska pozostałość. Powinna zniknąć – zapewniał Niesiołowski.
PiS i PO idą ręka w rękę.
Co zrobić, żeby ustawy nie uchwalono? Stanąć w obronie działkowców i pozwolić im korzystnie się uwłaszczyć. Oczywiście dla ich dobra.
Platforma w swojej poprawce do obywatelskiego projektu ustawy o rodzinnych ogrodach działkowych (autorstwa PZD) zaproponowała uwłaszczenie działkowców, których działki są w użytkowaniu wieczystym PZD. Oznacza to, że działkowcy byliby współwłaścicielami swoich działek.
Świetnie. Tyle tylko, że próba tej zmiany ustawy spowoduje nieprzyjęcie jej na czas. Trzeba by zmienić 35 artykułów ustawy. Potem przyjąć zmiany itd., itp. Sejm nie zdąży.
Jeśli tak się stanie, PZD przestanie istnieć, a ziemie do niego należące przejdą na rzecz skarbu państwa i samorządów. Działkowcy też stracą wszystkie prawa do tego, co mają na działkach.
Wbrew temu, co mówi Niesiołowski, nie mają tam tylko bud i ruder.
Tymczasem samorządy mają już gotowe projekty sprzedaży gruntów, zwykle bardzo atrakcyjnych dla deweloperów. 90 proc. wszystkich ogrodów mieści się w miastach. Prawnicy już przygotowali projekty uchwał.
– Jestem gotowy sfinansować nawet nowy plan zagospodarowania przestrzennego, żeby przejąć teren ogródków działkowych w centrum miasta – mówi szef jednej z firm budowlanych. – To mi się ciągle będzie opłacało.
Do przejęcia terenów ogrodów działkowych samorządy szykują się już od pewnego czasu. Tendencja usuwania ogródków w dokumentach planistycznych, zwłaszcza w dużych miastach, jest nagminna. Np. w Warszawie rada miasta wyrzuciła 98 proc. ogrodów z planów, wprowadzając w ich miejsce zabudowę mieszkaniową, usługi, handel. Podobnie jest we Wrocławiu, gdzie z planów wykreślono 142 ogrody. Z kolei w Łodzi usunięto 100 ogrodów, pozostawiając tylko 3.
Właśnie o te miejsca chodzi deweloperom.
– Dam za taką działeczkę nawet 30 tys. zł – mówi szef firmy budowlanej. – Zawsze wygram z małym działkowcem. Najwyżej zaproponuję więcej.
Deweloperzy nawiązują już od dawna kontakty z działkowcami, którzy mają przekonywać innych do tego, że PZD ich okrada, że działa na ich szkodę i że to komuchy. Ten argument zawsze działał.
– Płacimy związkowi ciężkie pieniądze, oni z tego świetnie żyją – zapewnia prezes podwarszawskiego ogródka.
Ludzie mu wierzą. Tymczasem do PZD wpływa 19 groszy za 1 mkw. działki, co przy 300-metrowej działce daje tylko 57 zł rocznie. Należy pamiętać, że z tej kwoty 65 proc. zostaje do dyspozycji ogrodu. Pozostałe pieniądze zostają rozdysponowane na rzecz PZD.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz